niedziela, 6 listopada 2016

ROZDZIAŁ 22

Stałam na chodniku wlepiona w Diego z zamkniętymi oczami. Bałam się je otworzyć w obawie, że wszystko się okaże nieprawdą. Jednak czułam wszystko – fizycznie jak i uczuciowo.
W pewnym momencie jednak zaczęłam tracić nadzieję na to, że to wszystko prawda. Jego usta odsunęły się od moich. Uniosłam powieki i odetchnęłam.
Wciąż tu był.
-A to co było? – zapytał z lekkim uśmiechem. W odpowiedzi powtórzyłam to co zrobiłam chwilę wcześniej. Tym razem Diego objął mnie mocno w talii i już nie puścił.
-Przepraszam.
-Przestań mnie przepraszać. – zaśmiał się i spojrzał mi w oczy. – Szczególnie teraz.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. – ucałował mnie w czoło i przytulił.  – Wiesz co? Kiedyś mi się to nawet przyśniło, ale nie myślałem, że kiedyś to się stanie.
-Głupi jesteś. – zaczęłam się śmiać razem z nim.
-Wiec co teraz? – odsunął się odrobinę ale wciąż utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy. – Co z tym zrobimy?
-Nie mam pojęcia. Jestem tylko pewna tego, że nie chcę tego zaprzepaścić. Nie chcę cie stracić…

Wybraliśmy się razem do szkoły. Diego odzyskał pamięć, wiec postanowił od razu wrócić do zajęć. Dopóki nie znaleźliśmy się w obrzeżach klasztoru, szliśmy blisko siebie, ciesząc się swoją obecnością, lecz zachowując pewne granice. Lepiej nie wzbudzać kontrowersji.
Wchodząc do szkoły, jednak sielanka została zburzona. Jakby dotychczas awantur było za dużo, czekała na nas kolejna i z udziałem tych samych osób co zwykle. W Sali w której Diego zwykle udzielał zajęć zgromadziła się grupka gapiów a w środku Joaquin, Roy i Miguel.
-Mogę wiedzieć co tu się dzieje? – krzyknął Diego rozdzielając chłopców, którzy byli gotowi w każdej chwili wyskoczyć i pozabijać się nawzajem.
-Diego, co ty tu robisz? – zapytał Joaco z ogniem w oczach. Miał rękę w gipsie, ale nawet nie wahał się stanąć do bitwy. – Wróciła ci już pamięć?
-Nie zmieniaj teraz tematu! Nie ma mnie przez kilka dni, a wy dalej drzecie koty? – zadając to pytanie, Diego równocześnie potwierdził, że jego stan wrócił do normy. Spojrzałam na Miguela. Nic nie mówił. Zrobił się spokojniejszy i… bladszy.
-A pamiętasz może coś przed tym jak upadłeś z drabiny? – zapytał niepewnie.
-Przepraszam? A ty skąd wiesz, że upadłem z drabiny? – nie odpowiedział. Chwycił leżący obok niego plecak i uciekł jak miał to w zwyczaju. Przy wyjściu potrącił wchodzącą akurat Laurę.
-Co tu się dzieje!? Perrone! Dominguez, co pan tu robi? – krzyczała zdezorientowana kobieta.
-Czy teraz mi ktokolwiek wierzy?! – zapytał Joaquin. Zaczęła rozumieć o co chodzi. – Diego, to był on! On cię postrzelił tego dnia! Słyszałem jak się tym komuś chwalił! On jest nienormalny! – krzyczał chłopiec, próbując uzasadnić swoją tezę.
-Tyle mi wystarczy. – odpowiedziała Laura już spokojniejszym głosem i wyszła z auli, prawdopodobnie by znaleźć matkę przełożoną i zadecydować o dalszym losie Miguela.
-Laura, zaczekaj! – krzyknęłam za nią ale mnie zignorowała. Przecież nie wiedziała nic. To byłą tylko opinia, Miguelowi nic nie udowodniono.
-Clara! Znaczy… siostro… - poprawił się Joaquin. – Przecież tu wszystko jest jasne. On jest takim samym przestępcą jak jego ojciec! Powinien z nim siedzieć w pace i nie wychodzić!
-Zaraz… ojciec Miguela jest w więzieniu? – zapytałam zaskoczona. Nie wiedziałam o tym wcześniej. Widząc miny reszty grupy stwierdziłam, że oni też pierwszy raz o tym słyszeli. To by wiele wyjaśniało.
Nie czekałam na odpowiedź. Wyszłam z pośpiechem, pociągając za sobą Diego.
-Die… co z tym robimy?
-Nie wiem. Przecież… niby by to pasowało, ale to wcale nie musi być prawda. Musimy znaleźć Laurę. Nie może go wyrzucić. Miguelem osobiście zajmiemy się później, co myślisz? – przygryzłam dolną wargę zastanawiając się. W końcu przyznałam mu rację i wyszliśmy ze szkoły by porozmawiać z matką przełożoną, która równocześnie była dyrekcją szkoły i tylko ona mogła podjąć decyzję o wydaleniu Miguela z instytutu.
W klasztorze jednak okazało się, że jej nie ma. Ma dziś dyżur w szkole. Pierwszy raz w życiu miałam ochotę przekląć, ale przygryzłam się w język. Jak mogłam zapomnieć? Laura już pewnie zdążyła ja przekonać, że Miguel jest niebezpiecznym kryminalistą, którego należy przetrzymywać w poprawczaku. Nie zdziwiłabym się gdyby od razu zadzwoniła po policję. Do moich oczu zaczęła napływać łzy ale na szczęście miałam przy sobie Diego, który od razu mnie przytulił i pocieszył. Na czułości niestety nie było czasu. Jak najszybciej wróciliśmy do szkoły. W gabinecie jej nie było. Zostało już tylko jedno miejsce.
Wpadłam do pokoju nauczycielskiego z takim hukiem, jakby co najmniej kończył się świat. Wszyscy spojrzeli na mnie z przerażeniem. Nie myliłam się. Była tu matka przełożona jak i Laura.
-Co się stało?! – wrzasnął Salvetti. - Zejdę na zawał! Proszę tak więcej nie robić! Muszę wyżywić żonę, piętkę dzieci, teściową i psa!  I co z nimi będzie, jak umrę ze strachu!? – oburzony chwycił neseser i ruszył ku wyjściu.
-Nigdzie pan nie idzie! – zablokowałam mu drogę. – Nie możecie wyrzucić Miguela ze szkoły!
-Za późno Alonso. Decyzja zapadła. – odpowiedziała mi Laura z pełnią neutralności w głosie, lecz i tak wyczułam satysfakcję w jej głosie.
-Nie, nie, nie! Przecież nie macie żadnych dowodów na to, że to był on!
-To bez znaczenia! Wezwałam już policję, już sam konflikt z prawem powinien wystarczyć, by pozbyć się go z tej szkoły. Z resztą to nie pierwsza jego akcja, przecież wiesz! Już trzeci rok się z nim męczymy, ale miarka się przebrała! Jeszcze gdyby żałował, próbował się poprawić, cokolwiek… ale nie. Jego rodzicom też chyba nie zależy, żadne z nich nigdy się pojawiło, mimo wielokrotnych wezwań!
-Wiec teraz zadam ci pytanie. – powiedziałam już z większym spokojem. – Ile o nim wiesz? Ile wiesz o którymkolwiek uczniu tej szkoły? Obstawiam, że niewiele. Wiesz, że ojciec Miguela jest w więzieniu od wielu miesięcy? – wszyscy zamilkli. – Aaa… nie wiedziałaś? Ja też nie. Dowiedziałam się przed chwilą. I się dziwisz, czemu nikt nigdy nie przychodził, no proszę, masz odpowiedź. Dobrze, chłopak się pomylił, wiele razy ale my, jako osoby dorosłe też to robimy. To ludzka rzecz, ale ja nie uważam, że on jest zły. Wręcz przeciwnie.
-Zgadzam się. – wtrącił stojący za mną Diego. – Może jestem tu nowy i nic nie wiem, ale właśnie dlatego, przychodząc z zewnątrz widzę rzeczy, których wy nie widzicie. Miguel rzeczywiście ma swoje problemy i niekoniecznie przyzwoite akcje, ale ja w nim widzę również tą drugą stronę. On na moich zajęciach się otwierał. Często zaciskając zęby ale to robił. I nawet jeżeli to on by mnie postrzelił, ja chcę mieć pewność, że to był on i wiedzieć dlaczego! Jaki był jego powód!
-Te dzieciaki nas potrzebują… wszyscy… nawet jeśli temu zaprzeczają i kłócą się z rzeczywistością, dla niektórych może jesteśmy jedynym wsparciem. Dlaczego by to burzyć wyciągając pochopne wnioski? Matko… czy nie tego nauczył nas Jezus? Rzucajćc jego słowami o ścianę co pokazujemy> świetny przykład.
-To brzmi naprawdę… poruszająco, ale nie możemy już cofnąć decyzji… - wtrąciła Laura.
-Sobrado. – wtrąciła profesor Nelida, która dotychczas przysłuchiwała się nam w spokoju. – Jeżeli to panią poruszyło, proszę śmiało płakać… ale niech pani zamknie łaskawie buzię.
-Ja nie mam nic więcej do powiedzenia. Przepraszam… - powiedziałam cicho i wyszłam z pokoju nauczycielskie, zostawiając wszystkich. Zatrzymałam się przed szkołą usiadłam na schodach. Z nerwów rozbolała mnie trochę głowa. Ściągnęłam swoje nakrycie głowy i zaczęłam je miąć w rękach, nie zważając na to, że ktokolwiek mógł mnie teraz zobaczyć. Nie płakałam. Miałam dosyć ciągłego opłakiwania problemów.
Wkrótce obok mnie pojawili się uczniowie z grupy, która uczęszcza na zajęcia Diego. Rozsiedli się obok mnie zachowując kompletną powagę. Na początku nikt nic nie mówił. Ja mimo zdziwienia też nic nie mówiłam, tylko siedziałam wpatrując się w chodnik. Dopiero po chwili Bruno postanowił przerwać ciszę.
-Wywalą go, prawda?
Przytaknęłam. Nie miałam siły na mówienie.
-Ale… ja nie wierzę, że on mógłby to zrobić. – dodała Zaida. – Znam go dobrze, jesteśmy z tej samej dzielnicy. Gwarantuję, ze on jest wszystkim, ale nie przestępcą… na pewno nie takim za jakiego go uważają.
-Zrobiłam co mogłam. – zdecydowałam się przemówić. – Nie jestem tu żadnym autorytetem. Jedyne co mogłam dać od siebie to opinia. Niestety inni nie chcą jej zaakceptować, więc nie mogę zrobić już nic więcej.
I znowu cisza. Nikt nie chciał mówić. Najwyraźniej miałam rację. Miguel wcale nie był jedynie zwykłym, problematycznym nastolatkiem. Mimo swoich zachowań i konfliktów, tej grupie zależało na swoim koledze. Był ich przyjacielem, a teraz uciekł i nikt nie wie gdzie.
Chwilę później pojawił się wśród nas Diego. Usiadł obok mnie i objął mnie tak, że mogłam się oprzeć o jego ramię. Szybko się opamiętałam, przypominając sobie, że nie jesteśmy sami. Hiszpan westchnął.
-Rozmawiałem z nauczycielami… - zaczął spokojnie z wcale nie entuzjastycznym tonem. – Matka przełożona zgodziła się nie wyrzucać Miguela ze szkoły.
Gwałtownie podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Reszta zrobiła to samo. Gdyby nie oni, pewnie rzuciłabym mu się w ramiona.
-I mówisz to z takim spokojem?! Diego, jesteś geniuszem! – nie wiedziałam co z sobą zrobić z radości. Dzieciaki zaczęli śpiewać „Ole, Ole, Diego, Diego!”, ale on zaczął ich uciszać, wciąż z poważną miną.

-Po pierwsze, to tylko dzięki tobie zmieniła zdanie. Po drugie, jest też i zła wiadomość. Przed sekundą zadzwonili z policji… złapali Miguela.

***

Dobra, zacznijmy od tego, że chyba jeszcze nigdy nie napisałam tak złego rozdziały, masakra hahah wszystko jest niesamowicie naciągane, ale czuję dług wobez was - rozdziału nie było już długo przez mój brak czasu jak i weny. Myślę, że kolejnego rozdziału nie będę pisać znowu 2 miesiące ale żadnej dokładnej daty też ustalać nie będę bo i ja wiem i wy wiecie, że tego nie dotrzymam. Perfekcyjna nie jestem, ale to jest to czym jestem, co zrobić.
Dziękuję wszystkim, którzy mimo mojej inkompetencji i tak czekali. Besazo!
Pala

niedziela, 25 września 2016

ROZDZIAŁ 21

Otworzyłam powoli zaspane oczy. Przez okno wpadały promienie porannego słońca. Powoli zaczęły do mnie dochodzić dźwięki dochodzące z budzika i momentalnie dostałam ogromnego bólu głowy. Szybkim ruchem wyjęłam poduszkę z pod głowy i zakryłam nią uszy.
-Błagam niech ktoś to wyłączy! – powiedziałam prawdopodobnie głośniej niż chciałam, lecz o dziwo podziałało. Denerwujący hałas ucichł. Odsunęłam poduszkę i podniosłam delikatnie głowę. Przy moim łóżku stała Mayi.
-Co jest? Czyżby bolała cię głowa? – zapytała sarkastycznie. Totalnie nie rozumiałam jej tonu.
-Chyba mnie jakaś migrena chwyciła.
-Migrena? Słońce, widać, że nie masz doświadczenia. W naszym świecie to się nazywa kac.
-Co? – podniosłam się gwałtownie, a moja głowa prawie wybuchła. Przez ten ból przypomniałam sobie też o czym mówi Mayi. – Co zrobiłam?
-Nie pamiętasz?
-Wiem, że w nocy się obudziłam, rozmawiałam z Danielem w kuchni, a później pojechaliśmy szukać… Joaquin! Co z nim?! – wystraszyłam się przypominając sobie o jego pobiciu.
-Nic mu nie jest. To tylko mocne stłuczenie. Opiekuni odebrali go ze szpitala.
-Dzięki Bogu! – odetchnęłam.
-Dzięki Bogu to ty jeszcze żyjesz po wczorajszym. Nie pamiętasz nic więcej? Nic a nic?
-Niezbyt. Wiem, że miałyśmy poczekać na Daniela w tym barze czy co to było. Dalej niekoniecznie.
-Ciesz się.
-Mayi… co ja zrobiłam?
-Dużo rzeczy. Od czego mam zacząć? Od tego, że upiłaś się gorzej niż ja kiedykolwiek, wyrywałaś jakiegoś Włocha, czy może od tego, że prawie dokonałaś aktu gwałtu na Diego?
-Nie mów tak! Nie zapominaj gdzie jesteś… i to nie jest zabawne. Szczególnie to ostatnie.
-Nie zmyślam. Mogłam cie nagrać. Swoją drogą nieźle się ruszasz. Nie wiedziałam, że umiesz dabować…
-Co robić? Po jakiemu ty do mnie mówisz?
-No dabować… You watch me whip, you watch me ney ney – zanuciła melodyjnie. W reakcji wzruszyłam tylko ramionami. Nie miałam pojęcia o czym mówiła. – Nieważne. Po prostu… znasz mnie. Ja też wiem jaka jesteś. Z tego bym nie żartowała… no chyba, że z tym, że wracając krzyczałaś  na wszystkie strony „River carajo!”, ale to tylko to.
-Wcale mi tego nie mówiłaś.
-W sumie… ale szkoda, byłoby śmiesznie.
-Boże…
-Tylko on ci dopomoże.
-A teraz postanowiłaś być poetką? Przynieś mi aspirynę… nie wiem… cokolwiek.
-Już od dawna leży na twojej szafce. W końcu od czegoś mnie masz, co nie? A wczorajszy wieczór trzeba powtórzyć bez dwóch zdań!

Diego POV

Nie spałem całą noc. Po tym jak wróciłem do domu i położyłem się w łóżku mimo, iż wiedziałem, że ta noc wcale nie będzie należeć do przespanych. Miałem wrażenie, że moja głowa zaraz wybuchnie od nadmiary myśli i wątpliwości. Nie byłem pewny czy pamiętam absolutnie wszystko, ale stanowczą większość. Analizowałem szczegółowo każdy moment przeżyty przed wypadkiem oraz po nim. Zdarzyło się wiele. Zdałem sobie sprawę jak bardzo wszystko było zakłamane. I to nie ta część kiedy nic nie pamiętałem, na odwrót. To wszystko przed wypadkiem, to było jedne wielkie kłamstwo. Ciągłe igranie z losem i brak odwagi, by wyłożyć kawę na ławę. Aż wstyd mi za wszystko co działo się podczas gdy nic nie pamiętałem. Dopiero wtedy stałem się sobą.

-Diego, naprawdę, przepraszam cie za nią. Mayi jest trochę szalona i często robi głupoty. Powinieneś teraz odpoczywać, a ta wariatka… nie mam słów.
-Nie przejmuj się, nudziłem się jak diabli. Z resztą nie mogłem spokojnie poleżeć, Maria cały czas terkotała mi za uszami. Z resztą, powiedziała, że mnie potrzebujesz. Nie mogłem cię od tak zostawić.
-Przecież mnie nie pamiętasz.
-No i? Mimo to czuję, że się znamy i to dobrze. Prawda czy fałsz?
-Prawda.

Uśmiechnąłem się, przypominając sobie tą rozmowę. Właściwie to nasza pierwsza rozmowa podczas amnezji. To było naprawdę dziwne, kiedy odebrałem telefon w dzień po wyjściu ze szpitala, a w słuchawce usłyszałem zakonnicę mówiącą, że inna zakonnica mnie potrzebuje. Mimo później godziny postanowiłem tam iść, a kiedy ją zobaczyłem, zrozumiałem, dlaczego to mnie wtedy potrzebowała. Przypomniałem sobie, że widziałem ją wcześniej w szpitalu ale wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego wydaje mi się tak bardzo znajoma.

-Od wypadku, odkąd nic nie pamiętam, jedyne co wydaje mi się w jakimś stopniu znajome to ty. I jestem pewien, że nie byliśmy jedynie przyjaciółmi, to z Marią też mi jakoś nie świta.
-Diego, co ty gadasz, jestem zakonnicą, wiesz o tym…
-Wiem, ale miała być szczerość, wiec mówię co myślę. Clari… kocham cię. Tego też jestem pewien.

Powiedziałem jej to. Naprawdę nie mogłem się otworzyć normalnie, tylko teoretycznie bez świadomości? Poważnie? Co ze mnie za facet w ogóle? Ale pomyśleć, że po tym już byłem pewien, ze zniszczyłem wszystko, a w praktyce jest wręcz na odwrót. Teraz musze zrobić wszystko by między nami było tak jak powinno. I to się uda.

-Maria… powiedziała, że jest moją dziewczyną. Ja wyjechałem niedawno do Buenos Aires, a ona została. To prawda?
-Lekarz powiedział, ze nie wolno ci nic mówić. Musisz sobie wszystko sam przypomnieć.
-Oj no błagam, skoro ona już zaczęła mówić, to chcę wiedzieć.
-Ale czym więcej będziesz wiedział, tym bardziej zagubiony będziesz się czuł. Dajmy sobie spokój.
-Chodzi o to, że widzę ją i… nic nie czuję, rozumiesz? A z tego co wiem to amnezja działa na mózg, nie na serce. Mylę się? I nie wiem, nie potrafię nawet w najmniejszym stopniu przypomnieć sobie tego co było między nami. Co więcej, wydaje mi się, że po prostu kocham kogoś innego.

Dzień po wyjściu ze szpitala. Dwa dni. Tyle mi wystarczyło bym zrozumiał, że ja kocham, a nie… no właśnie. Maria. Moja ex jak się okazuje dziewczyna. Wciąż nie mogę uwierzyć, że była w stanie wykorzystać to, że byłem kompletnie skonfundowany i nic nie pamiętałem.
Jak to się mówi „o wilku mowa”. Drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich moja była. Dopiero wróciła. Aż z ciekawości spojrzałem na zegarek. Wskazywał 6:30.
-Diegiiii…
-Daruj sobie. – przerwałem jej. Nie miałem najmniejszego zamiaru słuchać jej.
-O co chodzi Misiak? Poszedłeś sobie nic nie mówiąc. Przejęłam się.
-Właśnie widzę.
-No co? Jesteś zły, ze z tobą nie wróciłam? No weź… noc była jeszcze młoda. Słuchaj, Ciro i Keira są awesome. Totalnie. Balowaliśmy razem całą noc. Niby tacy trochę gówniarze, ale drink za drinkiem się lały. Masakra. – położyła torebkę na stoliku i zaczęła się rozbierać.
-Co ty robisz?
-Teoretycznie to zabieram się do spania. No chyba, że masz jakiś inny pomysł na spędzenie czasu zanim sama zasnę. – zaczęła się śmiać pod nosem. Była kompletnie pijana. Chyba nie miała nawet świadomości tego, że żyje.
-Nie. I jedno i drugie. Tutaj spać nie będziesz. To moje łóżko. A ty szczególnie miło widziana tu nie jesteś.
-Ej, bo teoretycznie to ja powinnam być obrażona o to, że obie poszedłeś. – nawet nie zwróciła uwagi na to co mówiłem wcześniej i w ubraniach władowała się do mojego łóżka. Momentalnie sam zeskoczyłem z niego. Nie chciałem z Maria nic dzielić. Nawet powietrza. Zachowała się niesprawiedliwie. Chciałem jej jakoś przetłumaczyć, żeby sobie poszła lecz zdążyła zasnąć w trzy sekundy. W tym układzie pozwoliłem jej spać tam ostatni raz. Ja i tak bym już nie zasnął. Zapowiada się długa i ciężka rozmowa po tym jak się obudzi.

Clari POV

Wyszłam z kaplicy po południowej modlitwie z siostrami. Minęło dopiero kilka godzin, a ja nie mogę wytrzymać. Na ból głowy nic nie pomaga do tego wciąż chce mi się spać. Mniszki rzecz jasna to zauważyły, ale uwierzyły mi, że to jedynie migrena. Chciały dzwonić do doktora, lecz jakoś udało mi się wybrnąć.
Skierowałam się do kuchni w poszukiwaniu kolejnej tabletki przeciwbólowej. Coś w końcu musiało pomóc. Na miejscu spotkałam moje przyjaciółki, które na mój widok roześmiały się.
-O co chodzi? – zapytałam zrezygnowana. Nie miałam siły na droczenie się z nimi.
-Wyglądasz jak zombie. Typowa osoba z kacem. Masz szczęście, ze reszta nie ogląda zbyt często ludzi w takim stanie, bo wyczułyby cię natychmiast.
-Przepraszam? Ty też piłaś… - powiedziałam dla swojej obrony. Wprawdzie nie pamiętałam zbyt wiele, ale znam Mayi dostatecznie by się domyślić, że sobie nie odpuściła.
-Nie? – zaprzeczyła.
-Tak. – Gaby wcięła się do rozmowy stając w mojej obronie. – Wypiłaś nawet więcej. Dobrze, ze mi przypominasz. My mamy do pogadania. Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co robisz? Jak tak można? Proszę cię…
-Dziewczyny… możecie ciszej? Nie wiem, każdy inny dzień lub miejsce. Zaraz mi głowa pęknie. – usiadłam przy stole z ciepłą herbatą i połknęłam tabletkę przeciwbólową.
-Jak będziesz tak mieszać będzie tylko gorzej.
-Daj jej spokój. Nie widzisz, że boli ją głowa? – dziewczyna ponownie stanęła po mojej stronie.
-Aha? A jak ona po wczoraj ledwo trzymała się na nogach to wszystko dobrze?
-Raz jej się zdarzyło. Przecież ją znasz. Więcej tego nie zrobi.
-Jestem tutaj. – wtrąciłam. – Ale masz rację. To był pierwszy i ostatni raz.
-Mówiłam! Mam też nadzieję, że to był ostatni raz, kiedy dotykacie mojego wazonu, tak? Naprawdę nie wiem, ile jeszcze razy muszę wam powtarzać, że jest nietykalny, tak? – wyszła z kuchni wymachując rękami. Nikt nigdy nie rozumiał jej obsesji na punkcie tego wazoniku. Nawet nie był szczególnie ładny, a ni nie było w nim żadnych kwiatów. No cóż… każdy ma swoje dziwactwa.
-Zakład, że za piętnaście minut jej przejdzie?
-Daj spokój. Nie mam teraz humoru na zakłady… - oparłam się na łokciu.
-Diego?
-Diego.
-Jak ja cie znam… o co chodzi tym razem?
-Nic no po prostu… wcześniej trochę się pokłóciliśmy, a później ta cała akcja kiedy się opiłam. Wstyd mi. Nie wiem teraz co robić. Zignorować to?
-Ignorowanie go to ostatnie co powinnaś zrobić. A właściwie w ogóle nie powinnaś go ignorować.
-Dzięki, rada życia. – spojrzałam na przyjaciółkę z rezygnacją.
-Mówię poważnie. Jak dla mnie to powinnaś wskoczyć mu w ramiona i odjechać na białym koniu w stronę zachodzącego słońca i wcale tego nie karykaturuje. Widzę dobrze co między wami jest mimo, że zbyt wiele mi o tym nie mówisz. Aż mnie to dziwi. Halo, w końcu się przyjaźnimy. Ty mnie nigdy nie oceniałaś przez moje głupie akcje i ja też tego nigdy nie zrobię.
-Wiem przecież, ale… tak się nie da. Ja jestem… sama wiesz.
-Tak, ja też ale jednak mnie to w niczym nie powstrzymuje.
-Że co? – podniosłam się gwałtownie.
-Nie w tym sensie. Spokojnie.
-Mayi, ja nie jestem tobą. Nie potrafię łamać zasad.
-Po pierwsze, umiesz, jak się wczoraj okazało. Po drugie, tutaj nie chodzi o zasady. Powiedz mi szczerze, kochasz go? – ścięło mnie. No i po co mnie o to pytała? Momentalnie poczułam się jeszcze bardziej skonfundowana.
-Daj spokój…
-Clara. Znam cię. Powiedz prawdę. Lepiej ci to zrobi.
-Tak… - powiedziałam cicho po krótkiej pauzie.
-Świetnie. I teraz rozumiesz co powinnaś zrobić?
-Zgaduję, że pójść do niego? Ale co dalej?
-To zależy już tylko od ciebie. Ja na twoim miejscu wiesz co bym zrobiła, ale nie o to tu chodzi. Zrób to co dyktuje ci serduszko. Improwizuj. Pogódź się z nim przynajmniej. Bo aż boli patrzeć, jak ciągle zagrzebujecie się w kłótniach, które nie są ani trochę potrzebne. Ma amnezję, tak? Pomóż mu przypomnieć sobie wszystko, a będzie łatwiej. On cię potrzebuje, nie zostawiaj go.
-Dziękuję. – wyszeptałam i przytuliłam ją. Rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek.

Za radą mojej przyjaciółki udałam się prosto do mieszkania Diego. Nie miałam konkretnego celu. Tak jak powiedziała, zrobię to co podyktuje mi serce. Czasami trzeba improwizować, nawet w tak ważnych sprawach. Po pierwsze będę musiała jakoś delikatnie, krok po kroku wyjawiać mu prawdę o tym kim jest oraz kim są inni… w tym Maria. Jej oszustwa przekraczają wszelkie granice, wykorzystuje go. Dlatego też to ona musiała polecieć na pierwszy rzut.
Stanęłam przed już tak dobrze znanymi mi drzwiami. Tym razem jednak coś wychodziło poza schemat. Zza nich było słychać donośne głosy. Ewidentna awantura. Przyłożyłam ucho do drzwi by dowiedzieć się o co chodzi i nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.
-Maria! Czy możesz przestać zgrywać idiotki? Znam cie zbyt dobrze, twoje gierki mnie męczą!
-Ale o co ci chodzi? Przecież już o tym rozmawialiśmy, dlaczego miałabym cie okłamywać? Nie ufasz mi? Swojej własnej dziewczynie? Tej która przyjechała na drugi koniec świata po to by się tobą zaopiekować?
-Prędzej wykorzystać!
-Co zrobić? Ja wiem, że niewiele pamiętasz i tak dalej, ale żeby aż tak mnie oczerniać?!
-Niewiele pamiętam?
-No z tego co wiem to tak.
-To teraz cie zaskoczę. Wczoraj, w tym barze, przypomniałem sobie wszystko. Przede wszystkim to co o tobie. Cała nasza historia. – oniemiałam. Czyli… wtedy kiedy pomagał odstawić mnie do klasztoru musiał pamiętać już wszystko. – Spodziewałem się po tobie wielu rzeczy ale nie czegoś takiego, ty jesteś chora! Myślałaś, że nigdy nie odzyskam pamięci? Że będziesz mogła śmiać się za moimi plecami? Powiesz szczerze… dobrze się bawiłaś?
-To nie tak jak myślisz…
-No tak. To zdanie słyszałem od ciebie tyle razy. Nic się nie zmieniło, teraz jestem tego pewien.
-Nie! Ja po prostu żałuję, tak? Chciałam wrócić do ciebie i dowiedziałam się o tym twoim wypadku. Myślałam, że w tych okolicznościach nasz związek rozpocznie się na nowo, a kiedy odzyskasz pamięć znowu będzie tak jak kiedyś…
-Nie Maria. Nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Bo ja ciebie nie chcę takie jak kiedyś. A ty się nie zmieniłaś ani trochę. Za dużo przez ciebie przeszedłem…
-Ale pomyśl o tym co razem przeżyliśmy!
-Nie chcę o tym myśleć, to tylko pogorszy twoją sytuację. Nie kocham cię. I jestem tego bardziej pewny niż zwykle.
-Tak myślałam…
-Co?
-To ta cała zakonnica, tak? Bujasz się w zakonnicy? – mój puls przyspieszył i stał się tak głośny, że wydawało mi się, że przez to nie słyszałam co mówią dalej. Po chwili jednak doczekałam się odpowiedzi ze strony Diego.
-Tak. Ale ciebie to powinno najmniej interesować. – zaparło mi dech w piersiach. Z jednej strony byłam odrobinę przestraszona, ale z drugiej strony poczułam ciepło w żołądku i uczucie szczęścia. Oparłam się o drzwi plecami i uśmiechnęłam się. Niestety, nie byłabym sobą gdyby coś nie poszło nie tak. Niechcący zahaczyłam łokciem o klamkę, która zatłukła się, a drzwi się uchyliły. Spanikowana ponownie postanowiłam uciekać. Czym prędzej popędziłam po schodach na dół. Byłam już przed budynkiem myśląc, ze udało mi się uciec, kiedy ktoś chwycił mnie mocno za rękę i odwrócił.
-Clari…
-Tak więc odzyskałeś pamięć? – zapytałam unikając jego wzroku co było niesamowicie trudne biorąc pod uwagę fakt, iż trzymał mnie za ramiona blisko siebie.
-Tak.
-Jesteś na mnie zły? Przez to, że ci nic nie powiedziałam?
-Nie. Rozumiem cię. – odetchnęłam. – To ja chciałbym cię przeprosić.
-Za co? Nic mi nie zrobiłeś.
-Nieprawda. Zachowałem się jak dupek. Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.
-Przecież to nie twoja wina! Miałeś wypadek i nic nie pamiętałeś, nie mam podstaw by cię winić o cokolwiek. Prawda, zdenerwowałam się, ale wiesz jaka jest moja sytuacja. Nie byłabym w stanie cię nienawidzić.
-Mam na myśli to co było przed wypadkiem. Wszystko co było wcześniej. Bo czuję, że to wcale nie byłem ja.
-Diego… - położyłam dłoń na jego policzku i zauważyłam jak z jego oka wydobywa się łza. Nie zawahałam się ani chwili w przytuleniu go. Ja z resztą też tego potrzebowałam… tak jak jego całego. Tęskniłam za nim i dopiero teraz zobaczyłam to tak wyraźnie. Po chwili odsunęłam się.
-I co teraz? – zapytałam.
-Ty już wiesz wszystko co ja czuję. Bez żadnych wyjątków. Pozwolisz mi teraz dowiedzieć się, co dzieje się w twoim sercu? – nie odpowiedziałam. Westchnęłam po czym jedynie przytaknęłam głową. Diego patrzył na mnie skupiony, praktycznie nie mrugając i czekał aż zacznę. Niestety do mojej głowy nie przychodziły żadne słowa, nieważne jak bardzo bym się starała.
-Więc? – dopytywał. W końcu jedyne co przyszło mi do głowy były słowa Mayi. Improwizuj, tak też zrobiłam. Przybliżyłam się do niego gwałtownie, objęłam za szyję i pocałowałam, przekazując mu wszystko co czułam i to z kwitkiem. Jego dłonie ułożyły się na moich biodrach, przyciągając mnie do siebie. Nasze ciała wręcz sklejały się w jedno, a pocałunki nie ustawały. Obydwoje wciąż pragnęliśmy więcej. Diego jedną ręką powędrował do góry i jednym sprawnym ruchem ściągnął moje nakrycie głowy, które upadło na ziemię, a nim wszystko w co dotychczas wierzyłam.
Zatraciłam się całkowicie.

Liczył się tylko ten jeden, jedyny moment.

***

Uff... napisane. Nie wiecie jakie to było ciężkie kiedy sama sie jaram tym co piszę hehs. Mam nadzieję, że tym razem nikt nie będzie mnie chciał zabić (no choć raz na czas dajcie mi oddychać, plz). Co będzie dalej... who knows. Powiem tylko, że to jeszcze nie koniec. Trzymajcie się mocno! ;)
Pala

sobota, 10 września 2016

ROZDZIAŁ 20

Ponownie stałam przed tymi drzwiami. Czy to potrzebne bym wspominała jakimi? Chyba nie. Trochę jakbym miała deja vu. Jednak nie wszystko było takie samo. Tym razem nie miałam już na sobie habitu. Strach również mnie już opuścił. Byłam zdeterminowana by zacząć wszystko od nowa. Zapukałam. Nie zaskoczył mnie fakt, że drzwi otworzyła Maria po tym co widziałam poprzedniego wieczoru. Patrzyła na mnie zdziwiona nic nie mówiąc.
-Jest Diego? – zapytałam wprost, poważnym tonem.
-Nie ma. – odrzekła, a moje bębenki słuchowe kolejny raz ucierpiały słysząc jej skrzekliwy głos.
-Jestem. – za nią pojawił się on. Nie był uśmiechnięty jak zawsze. Był poważniejszy niż kiedykolwiek, z reszta tak samo jak ja. Żadne z nas nie czuło się dobrze i był tylko jeden sposób by to minęło. – Czego potrzebujesz?
-Ciebie.- powiedziałam w myślach. – Chcę porozmawiać.
-Maria zostaw nas samych. – powiedział do swojej dziewczyny, a ona westchnęła ciężko. Nie sprzeciwiła się jednak. Zgarnęła torebkę ze stolika i wyszła bez słowa. Ja natomiast weszłam do środka razem z Diego.
-Dobrze, wiec o czym chcesz ze mną rozmawiać? – zapytał.
-Myślałam…
-I co w związku z tym? Doszłaś do jakiegoś wniosku? Bo ostatnio coś ci nie szło.
-Tak.
-Więc?
-Kocham cię. – powiedziałam szybko wiedząc jaka powagę niosą ze sobą te dwa proste słowa. Wtedy jakby wszystko zwolniło. Diego obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Dopiero teraz zauważył jak jestem ubrana. Poczułam się… nago. On tak na mnie oddziaływał. Widział mnie taką jaka jestem.
-Ja ciebie też. – trzy słowa. Tyle wystarczyło by wszystkie nerwy i zmartwienia odeszły i rozpłynęły się w powietrzu. Zbliżył się do mnie tak bardzo, że nasze czoła stykały się. Patrzył mi w oczy, sprawiając, że zaczęło mi brakować oddechu. Pragnęłam go pocałować bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Zamknęłam oczy i powoli zaczęłam przybliżać się ku jego ustom. Chwila… jeszcze chwila… i odrobinę… nie mogłam ich napotkać. W końcu przestałam czuć jego dotyk. Otworzyłam oczy.
Przede mną nie było już Diego. Widziałam tylko sufit swojego pokoju. Już nawet nie dziwił mnie ten sen, w końcu budziłam się przez niego już czwarty raz tej samej nocy. Aż zaczęłam pragnąć by tym razem to też było wspomnienie, ale nie... było inaczej.
Nagle usłyszałam hałas dochodzący z kuchni. To ewidentnie był stukot naczyń. Rozejrzałam się. Mayi jak i Gaby wciąż sapy, było ciemno, a zegarek wskazywał kilka minut po północy. Więc niemożliwe by były to zakonnice.
Zsunęłam się z łóżka i na palcach podeszłam do drzwi uchylając je. Rzeczywiście. W kuchni było widać światło. To naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż wszystkie mniszki powinny już spać, a podjadanie jest zakazane, jemy tylko w określonych porach dnia. Niby Mayi często zdarzały się takie wykroczenia ale ona spała teraz jak suseł.
Podeszłam do jej łóżka chcąc upewnić się, ze to na pewno ona i nie narobiła znowu głupot.
-Mayi… - szepnęłam ale ona nie reagowała. – Mayi obudź się. – szturchnęłam ją lekko, po czym w końcu otworzyła oczy.
-O co chodzi Clari? Daj mi jeszcze pięć minut, błagam. – powiedziała zaspanym głosem. - Pomodlę się nawet za pokój na świcie i domy dla wszystkich bezdomnych słoni, ale daj mi jeszcze spać.
-Mayi, co ty gadasz? No obudź się wreszcie!
-O co ci chodzi? Ciemno jeszcze…
-Ktoś chodzi po kuchni. Chodź ze mną, proszę. Boję się trochę.
-Bezdomne słonie też się boją włóczyć same po nocach po niebezpiecznych dżunglach. Korona ci z głowy nie spadnie jak przejdziesz się sama do kuchni.
-Głupia jesteś.
Po chwili nalegań w końcu udało mi się przekonać przyjaciółkę, bo poszła ze mną sprawdzić co się dzieje. Wyszłyśmy z pokoju uzbrojone w wazon, który zawsze stoi na szafce Gaby. Jeżeli ucierpi to pewnie się obrazi, ale stwierdziłyśmy, ze ta opcja będzie najlepsza, to tylko wazon.
Cicho skradałyśmy się do kuchni. Mimo zaspania udało nam się bezszelestnie dotrzeć do drzwi. Stanęłyśmy przy ścianie .
-I co teraz? Jaki jest twój plan? – zapytała Mayi.
-Jesteś bliżej wejścia. Zerknij kto tam jest. – dziewczyna przewróciła oczami i powoli wychyliła głowę za próg.
-Wiesz co, tak to się bawić nie będziemy! – powiedziała głośno wychodząc cala na widok. – Tym wazonem to ja tobie powinnam przywalić teraz w głowę!
-Magdalena? O co chodzi? – usłyszałam znajomy głos dochodzący z kuchni. Okazało się, że siedział tam ksiądz Daniel pijąc spokojnie herbatę.
-Nic. Absolutnie nic. Co za dynamiczne duo, gratulacje! – wymachiwała rękoma. – Dzięki wam biedne słoniki nie będą miały gdzie mieszkać! – odwróciła się na pięcie i odeszła zostawiając w mi w dłoniach wazon.
-Mogę wiedzieć co tu się właśnie stało i o co chodzi ze słoniami? – zapytał sfrustrowany Daniel. Weszłam do kuchni i usiadłam przy stole, obok księdza.
-Sama nie wiem. Ona pewnie też nie. Jest zaspana. Po prostu zobaczyłam światło i się przestraszyłam.
-Skoro zobaczyłaś światło to znaczy, ze nie spałaś.
-Prawda. Miałam sen… - przerwałam. Ksiądz Daniel to ostatnia osoba, która powinna wiedzieć o tym co mi się dziś śniło.
-Dlaczego zamilkłaś? Koszmar?
-Czy ja wiem czy to koszmar? Po prostu sen, nie wiem czy interpretować to dobrze czy źle. Czuję się trochę zmieszana. Sama nie wiem co mi jest. – zwiesiłam głowę.
-A rozmawiałaś o tym z Chachim? – zmroziło mnie. Skąd wiedział?
-Co.. ja… to nie tak jak ksiądz myśli…
-Daj spokój. Po pierwsze znamy się już chyba wystarczająco, żebyś mówiła do mnie po imieniu, a po drugie to nie jestem głupi. Już przy spowiedzi zrozumiałem o kogo chodzi. Kazałem ci się oddalić od niego i tego uczucia…
-Tak wiem, ja próbowałam…
-Wiem, że próbowałaś. Przecież widziałem to. Każdego dnia widziałem jak ty patrzysz na niego, a on na ciebie. I wtedy dopiero zrozumiałem, że to może jednak nie jest tylko próba, którą Bóg postawił na twojej drodze. – nie mogłam uwierzyć w to co on do mnie mówi. Może to też tylko sen? – Posłuchaj Clara. Dobrze wiem jaka jest różnica między wątpliwościami, a prawdziwym uczuciem. Też kiedyś wątpiłem i to nie było ani trochę podobne do tego co dzieje się między waszą dwójką.
-Wiesz, czuję się trochę niezręcznie rozmawiając o tym z tobą.
-Niepotrzebnie. Może czasami wydaję się jakby chłodny, ale to chyba przez te właśnie wątpliwości o których ci wspomniałem.
-Opowiedz mi… jeśli chcesz rzecz jasna. – powiedziałam nieśmiało. Z jednej strony zaciekawił mnie tym co mówił. Nigdy nie pomyślałabym, że on, człowiek z tak wyrobionym zdaniem co do relacji osób duchownych, też mógł mieć swój moment słabości.
-To było sześć lat temu. Jeszcze byłem w seminarium. Niedługo przed złożeniem ślubów czystości. Niby z tego powodu to nic złego, aczkolwiek czuję się z tym źle. Byłem wraz z innymi seminarzystami w Izraelu. Zwiedzaliśmy głównie Jerozolimę, ale na jeden dzień wstąpiliśmy też do Tel Avivu. Tam poznałem Carolinę. Również była z Buenos Aires, co więcej okazało się, że mieszkała w tej samej dzielnicy co ja. Podczas reszty wyjazdu ciągle z nią pisałem, a po powrocie do domu ponownie się spotkaliśmy. I to nie jeden raz. Widywaliśmy się codziennie. Nasza relacja bardzo szybko zamieniła się w coś więcej. Ona wiedziała, ze jestem w seminarium. Miała nadzieję, że dla niej to porzucę. I prawie to zrobiłem. Niestety lub stety w końcu zrozumiałem co się ze mną działo. Mimo tego, że naprawdę mi się podobała, to jej nie kochałem. Była testem, który miał sprawdzić czy na pewno jestem gotowy na życie w Kościele. W ten sam dzień kiedy to zrozumiałem, zostawiłem ją. To było bolesne dla nas obojga, ale tak być musiało.
-I przez to jesteś taki cięty? – ugryzłam się w język. To pytanie było chyba trochę niegrzeczne. Daniel jednak nie zwrócił na to uwagi i odpowiedział.
-Nie. Po prostu w tym wszystkim popełniłem jeden z najgorszych błędów w moim życiu. Ale to już lepiej zostawię dla siebie.
-Rozumiem.
-Clara… martwię się. O Diego. Dobrze wiesz jakie kity Maria mu wciska. Oszukuje go i to się może naprawdę źle skończyć. Tylko ty możesz coś na to poradzić. Zrób mu przysługę, idź do niego jutro i powiedz mu wszystko. Lekarz niby zabronił mówić mu cokolwiek, ale ta nieświadomość tylko mu szkodzi.
-Dani…
-Słucham cię.
-Dziękuję. Naprawdę, nie spodziewałam się, że kiedyś usłyszę od ciebie coś takiego. – położyła swoja dłoń na jego. – I nie martw się. To co było już minęło. Każdy popełnia błędy. Ale teraz to już nieważne.
-Nawet jeśli ciągnie to za sobą ciężkie skutki? – zapytał, ale nie dane było mi odpowiedzieć. W kuchni pojawiła się Mayi z telefonem w ręku i przejętą miną. – Co się stało?
-Słuchajcie, dzwoniła opiekunka Joaquina. Pytała się czy go tu nie ma. Uciekł z domu.
-Jak to uciekł?! – aż wstałam od stołu.
-Tak jak mówię.
-Trzeba go znaleźć! – zaczynałam panikować. Znałam Joaquina bardzo dobrze. Od dłuższego czasu chodził tu do szkoły. Zawsze był sam dopóki nie pojawił się Roy. Koledzy zawsze dokuczali mu przez to, że jest adoptowany, bo rodzice go opuścili. Ale dlaczego uciekł? To bez sensu.
-Myślę, że wiem gdzie może być. – do kuchni weszła Gaby. – Miałam dziś dyżur w szkole. Joaquin kłócił się z Miguelem. Po tym jak udało się ich rozdzielić Migue zaczął do niego coś krzyczeć, że w nocy wszystko się rozstrzygnie.
-Ale gdzie?!
-Może wcześniej ktoś mi powie co tu robi mój wazon? Ile razy mówiłam, żeby go nie dotykać?
-Gabriela! – krzyknęłam.
-No dobra, mówił coś o jakimś klubie. Bloł stair czy jakoś tak.
-Chyba Blue Star. – poprawił ją Daniel.
-Właśnie. Ja nie znam angielskiego, nie oceniaj mnie!
-Przepraszam. – powiedział zawstydzony i wstał od stołu. - Idę po kluczyki od samochodu i jedziemy.
Wraz z dziewczynami szybko się przebrałyśmy i dwadzieścia minut później byłyśmy już w podanym przez Gaby klubie. Wesołe rytmy cumbii było słychać aż na zewnątrz, a w środku ten hałas był aż nie do zniesienia. Tłumowi pijanych ludzi jednak to nie przeszkadzało i dobrze się bawili na parkiecie. Niektórzy jeszcze świadomi dziwnie na sam patrzyli. W końcu to nie codzienny widok, trzech zakonnic i księdza wchodzących do klubu.
-Może się rozdzielmy? Łatwiej go znajdziemy. – zaproponowałam.
-Wątpię żeby to było konieczne. – powiedziała Mayi patrząc w stronę korytarza prowadzącego prawdopodobnie do ubikacji. – Wydaje mi się, że widziałam Miguela. Chodźmy! – powiedziała i ruszyła przed siebie. Podążyliśmy za nią. W korytarzu okazało się, ze miała rację. Znaleźliśmy tam Miguela z nieznanymi nam kolegami popychającego zaginionego chłopca. Zanim dobiegliśmy do nich, jeden z oprawców kopnął go w plecy przez co upadł na podłogę.
-Dosyć! Co tu się dzieje?! – krzyknął Daniel i podbiegł do Joaquina by pomóc mu wstać.
-Idźcie stąd! To sprawa między nami! – chłopak wyrwał się i zaatakował Miguela szarpiąc go za koszulkę z logiem AC/DC.
-Co to ma znaczyć?! – tym razem ja wkroczyłam do akcji i rozdzieliłam ich razem z Danim.
-Bo to wszystko on! On to zrobił! – krzyczał rozgoryczony.
-Zamknij jadaczkę szczylu! – odwrzasnął szatyn i kopnął go po czym uciekł razem z kolegami. Nie mieliśmy szans by ich złapać. Ledwo zdążyłam odwrócić się w stronę wyjścia, a ich już nie było. Kiedy powróciłam wzrokiem do Joaco, leżał skulony na ziemi i płakał z bólu.
-Moja ręka… - mówił przez łzy.
-Dziewczyny, pojadę z nim do szpitala. – powiedział Daniel i pomógł mu wstać. – Poczekajcie na mnie tutaj. Ja powiadomię jego opiekunów i wrócę po was, dobrze?

Tak i się stało. Daniel pojechał razem chłopakiem do szpitala, a my udałyśmy się do baru.
-Juan! Jedno duże piwo dla mnie! Dopisz mi do rachunku! – krzyknęła Mayi do barmana, a ja i Gaby spojrzałyśmy na nią pogardliwie. – No co? Jak wy też chcecie to sobie zamówicie ale nie na mój rachunek, jasne?
-Chyba cię Bóg opuścił. – podsumowałam.
-No dobra… Juan! Jednak małe.
-Robi się szefowo. – odpowiedział z charakterystycznym akcentem z Cordoby. - Co się stało? Jakiś post dziś masz? Swoją drogą o co chodzi z tym strojem?
-Nic takiego. – odrzekła i wróciła do nas. – No co?
-Mi się wydaje czy ty tu bywasz dosyć często? – zapytałam.
-Brawo Clara. Pierwszy raz zdajesz sobie z czegoś sprawę.
-To jakaś aluzja?
-Tak. Mam na myśli, ze powinnaś się trochę wyluzować i mniej myśleć.
-Jestem zakonnicą! Ty z resztą też! Gaby błagam weź jej coś powiedz…
-W sumie ma trochę racji… - wzruszyła ramionami. – Wiesz, że ja jestem jeszcze gorsza niż ty, ale czasami naprawdę za dużo myślisz.
-Ah tak? – uśmiechnęłam się zawadiacko i chwyciłam piwo, które barman właśnie położył obok nas i duszkiem wypiłam do połowy. – Zobaczymy, kto tutaj za dużo myśli. – powiedziałam do przyjaciółek i wyruszyłam na parkiet. Tutaj skończyło się wszystko co pamiętam.

Diego POV
Nie mogłem uwierzyć w to co się właśnie działo. Spojrzałem jeszcze raz na Marie. To tylko utwierdziło mnie w tym co sobie przypomniałem. Już miałem wstać i wyjść stamtąd ja najszybciej gdy poczułem wibracje w kieszeni. To mój telefon dzwonił.
-Słucham? – powiedziałem do telefonu próbując przebić się przez głośną muzykę. Bardzo zdziwiło mnie to, że to akurat Mayi dzwoni do mnie i to o tej godzinie.
-Słuchaj Diego, pewnie cię budzę ale mamy tu mały problem.
-Co? O co chodzi? – nie byłem pewny czy dobrze usłyszałem.
-Jestem z Gaby i Clari w klubie i… no właśnie. Clara.
-Co z nią? W którym klubie?
-Blue Star.
-Też tutaj jestem! Gdzie jesteście? Już tam idę!
-Przy barze! Przychodź szybko! – krzyknęła i rozłączyła się. Schowałem telefon do kieszeni.
-Kto dzwonił? – zapytała mnie Maria, a ja przemilczałem to i wstałem zwalając ją ze swoich kolan. Oddaliłem się jak najszybciej kierując się ku barowi. Szybko rozpoznałem dwie zakonnice siedzące tam. Jakby nie patrzeć to te habity bardzo rzucały się w oczy.
-Co jest? Gdzie Clara? Co się z nią stało? – wypytywałem.
-Daniel pojechał zawieźć Joaco do szpitala i miał później po nas przyjechać, ale zepsuł mu się samochód, więc jesteśmy tu uwięzione.
-Pytam co się stało z Clari!?
-Aaa o Clare pytasz. Tańczy z jakimś Włochem. Taki z bródka i włosami spiętymi w kucyka. – oderwałem się do krzesła i popędziłem na parkiet w poszukiwaniu dziewczyny. Odnalazłem ja bardzo szybko. Tak jak powiedziała Mayi, tańczyła z jakimś typem i to bardzo blisko. Trafiłem tam na czas ponieważ jego ręka dotychczas spoczywająca na jej plecach zaczęła zjeżdżać coraz niżej. Ruszyłem przed siebie i wymierzyłem mu w twarz jedną, porządną pięść. Wylądował na podłodze dotykając zakrwawionego nosa.
-Sei pazzo?! – wrzasnął.
-Diegiiiii – powiedziała ucieszona i ewidentnie pijana Clara, udając Marie. – Co ty tu robisz? Biedny Marco…
-Clara. – powiedziałem cicho i przytuliłem ją z całych sił. – Chodźmy stad. Jak najszybciej.
-Ale dlaczego? Chciałam jeszcze potańczyć. – zrobiła smutna minkę po czym i tak się roześmiała.
-Nie pójdziesz?
-A żebyś wiedział, że nie. Jak chcesz to idź z Marią. – wzruszyła ramionami i poszła w drugą stronę. Niestety ze mną nie tak łatwo. Nie zwlekałem ani chwili. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem na zewnątrz. W twarz uderzył mi chłód nocnego powietrza.
-Co ty robisz?! Pogrzało cię?! Miałam jeszcze resztę drinka!
-Powiedziałaś, żebym poszedł z Marią, tak wiec jestem. Czy to nie tak masz na imię? – uśmiechnąłem się.
-…może. A co cię to obchodzi?
-Ty mnie obchodzisz. Tylko ty. – odrzekłem całkowicie poważny. Obok nas pojawiły się Mayi i Gaby.
-To jak… masz może kasę na ubera? Bo wiesz… my to tak jakby zakonnice… teoretycznie to u nas cienko z pieniędzmi.
-Mam, nie musisz się przejmować. A za drinki ktoś zapłacił? Z tego co widzę to ona trochę tego musiała wypić.
-Nieszczególnie. Tylko dwa piwa. Dziewczyna ma słabą głowę. Jeszcze przywyknie, daj jej czas. A o to się nie przejmuj, Juan dopisał do mojego rachunku. Ja się z nią rozliczę jak wytrzeźwieje.

Niedługo później nasza taksówka zatrzymała się przed klasztorem. Poprosiliśmy kierowcę o zgaszenie świateł by nikt się nie dowiedział co się właśnie dzieje. Na szczęście okazał się dosyć ugodowy i wyłączył je. Teraz w spokoju mogliśmy przejść do środka.
-Słuchajcie, w głowie mi się kręci. – powiedziała Mayi chwilę przed wyjściem.
-Co? Dlaczego? – zapytałem.
-A wyobrażasz sobie, żebym weszła do klubu i nic nie wypiła? Bo ja nie. Chyba by mnie wywalili bo by pomyśleli, że chora jestem czy coś.
-Nie widać po tobie.
-Ja też tego nie widzę. Głównie dlatego, że w głowie mi się kręci jak diabli. Z resztą mnie uderza dopiero po dłuższej chwili.
-Dobra mam plan. – wtrąciła Gaby, która do teraz milczała. – Ja wprowadzę Mayi do środka, po czym wrócę i pomogę ci z Clari, dobra? Trzeba uważać, żeby nikogo nie obudzić.
-Dobrze. Tylko ostrożnie. – zgodziłem się na ten układ i dwie zakonnice wyszły z samochodu kierując się ku drzwiom zakonu. W taksówce zapanowała cisza.
-A ty co taka milcząca się zrobiłaś? – zapytałem Clari, która siedziała z rękoma złożonymi na krzyż.
-Mówię i jest źle, milczę i jest źle. O co ci słońce chodzi?!
-O nic, zdziwiłem się po prostu. Jesteś obrażona?
-Tak! Żebyś wiedział, ze tak! Dlaczego uderzyłeś Marco? Przecież to taki fajny chłopak. Jakbyś się ram nie pojawił to pewnie zamiast siedzieć teraz tutaj, byłabym ze swoim nowym kolegą w jego…
-Nie kończ. – przerwałem jej przerażony tym co zapewne chciała powiedzieć.
-Ah, teraz rozumiem.
-Co?
-Jesteś zazdrosny!
-Że ja? – wskazałem palcem na siebie.
-Tak ty! Przyznaj się, że jesteś we mnie zakochany. No dajesz. Już to słyszałam nie raz od ciebie wiec posłucham jeszcze. Wiesz, że nawet to lubię?
-Daj spokój. – powiedziałem już poważniejszy. Wcale nie podobało mi się to co mówiła.
-Po co? Przecież bawimy się świetnie! Powiedzieć ci sekret? Tak serio to zrobiłam to specjalnie. Wiedziałam, że jak będę w kłopotach to się pojawisz! Jesteś przewidywalny wyobraź sobie!
-Clara…
-Nie przerywaj mi znowu. Bo ja może jestem pijana ale nie głupia, wiem dobrze czego chcę, tak? I po prostu nie mogę znieść tego, że wierzysz tej idiotce i nie widzisz jaka jest prawda! – zaczęła się śmiać jak opętana. Wtedy drzwi samochodu otworzyły się.
-Widzę bardzo wesoło tutaj macie. Przepraszam, e przeszkadzam, ale pora iść. – powiedziała po czym wysieliśmy z auta. Zapłaciłem taksówkarzowi by mógł już odjechać i podprowadziłem dziewczyny do drzwi. Dalej wolałem nie iść, by nie wpaść w tarapaty.
-Co jest Diegiiiii? Czemu nie idziesz? Zabawimy się razem!
-Cii – uciszyłem ją. – Muszę już wracać.
-Hmm pewnie do Mary, czy tak? Dobra, to pożegnaj się ze mną przynamniej. – rzuciła mi się w ramiona. Odwzajemniłem przytulenie. Wtedy ona odsunęła się i pocałowała mnie w policzek… bardzo blisko ust.

-Dobranoc. – powiedziałem do niej cicho i odszedłem z rękoma w kieszeniach starając się nie myśleć o niczym. Ale tak się nie dało. Musiałem poukładać sobie w głowie naprawdę dużo spraw.

***

Także tego... udało się. W końcu skończyłam. Opóźneinie, z którym przez szkołę niestety musimy się liczyć. Po drodze też pojawiła się moja super mega b(f) burza, usuwając mi połowę rozdziału co jeszcze trochę mnie opóźniło. Oczywko wciąż będę się starała ogarniać te rozdziały w normalnych odległościach czasowych ale czas się przyzwyczaić do późnień, c'nie? 
A właśnie! Rozpoczął sie nowy rok szkolny! Chciałabym wam z tej okazji życzyć dużo cierpliwości i zapału do nauki. Oby było jej na tyle byście nie musieli się martwić co będzie w nestępnym rozdziale! Luv
Pala

czwartek, 25 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 19

Czy żałowałam tego co stało dzisiejszego ranka? Trochę tak i nie. Z jednej strony postąpiłam dobrze. Przecież miałam rację, jestem zakonnicą i swoje życie poświęcam jedynie Bogu. Ale z drugiej strony… miałam wyrzuty sumienia. Diego na pewno źle się po tym poczuł. Zależy mi na nim, nie chciałam, żeby tak było. Odrobinę mnie poniosło. Dlatego właśnie stałam teraz przed drzwiami do mieszkania Diego ogarnięta przez wątpliwości.
Po co przyszłam? Sama nie jestem pewna. Chciałabym teraz porozmawiać z nim na spokojnie, wyjaśnić wszystko. Żeby nie było nieporozumień i… bólu, który też odczuwałam mimo wszystko. Jednak wątpliwości napływały z myślą, ze sprawa może się jeszcze bardziej pogorszyć czego nie chciałam.
W końcu podjęłam decyzję. Niepewnie zbliżyłam dłoń do drzwi by zapukać gdy w ostatnim momencie zrezygnowałam. Za późno. Zdążyłam lekko popchnąć drzwi, nie wydając zbyt głośnego dźwięku. Okazało się, że drzwi były otwarte. Uchyliłam je jeszcze odrobinę po czym zauważyłam zamyślonego Diego, siedzącego na kanapie. Po chwili pojawiła się obok i Maria.
-Diegi, co z tobą? Siedzisz tak już z godzinę i nic nie mówisz.
-Nic, wszystko dobrze. – odpowiedział poważnym tonem nie ruszając się.
-Czy ty… zaczynasz sobie coś przypominać?
-Nie. Uwierz mi, że nie pamiętam nic. Miałem ostatnio wrażenie, że jakby jakieś wspomnienia zaczynają do mnie dochodzić, ale tylko mi się wydawało. Teraz się czuję jeszcze bardziej zagubiony niż przedtem…
-Oj misiu… - Maria usiadła obok i przytuliła go, ale on wciąż się nie ruszał i siedział zastygnięty. – Za niedługo na pewno wszystko sobie przypomnisz. Mówiłam ci, że ci pomogę. A jak już wszystko będzie jak powinno będziemy razem szczęśliwi, tak? – Diego zerwał się z kanapy.
-Idę do łazienki. – burknął pod nosem i zaczął iść ku drzwiom, lecz Maria była szybsza. Pobiegła za nim i złapała go za rękę.
-Poczekaj. – odwróciła go do siebie i trzymała za dłonie. – Diegi, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, ale zachowujesz się ostatnio tak dziwnie, że ja mam wątpliwości, czy na pewno mogę liczyć na ciebie.
-Proszę cię…
-Przecież od wypadku kto jest zawsze przy tobie? No  ja, nikt inny dearie. Przyjechałam z drugiego końca świata by być z tobą. By się tobą opiekować. Ja wiem, że czasami jestem nieznośna. Zawsze tak było, ale przecież się kochamy. Ja zawsze akceptowałam ciebie, a ty mnie, więc co się stało? – nastała chwila ciszy. Miałam ochotę wtargnąć do środka i wykrzyczeć, że to same kłamstwa. Jak ona śmiała? Ta dziewczyna nie ma wstydu. Już miałam pchnąć drzwi i przerwać to całe przedstawienie, gdy Diego zaczął namiętnie całować Marię.
Wstrzymałam się. Z resztą moje nogi i tak odmówiły posłuszeństwa. Patrzyłam na dwójkę Hiszpanów zatraconych w pocałunkach nie mogąc uwierzyć w to co widziałam. Maria dopięła swego. W sumie jakby nie patrzeć to nawet jej w tym pomogłam. Po chwili para przemieściła się na kanapę, wiec odruchowo zamknęłam drzwi z hukiem. Kiedy zorientowałam się co zrobiłam, zbiegłam po schodach prosto do wyjścia.

Obudziłam się oddychając ciężko. Zegarek wskazywał 6:20. Budzik i tak za chwilę miał dzwonić.
Czy to był sen? Niestety nie. Wspomnienie z wczorajszego wieczoru. Chciałabym by było inaczej. Obraz Diego gdy nagle zbliżył swoje usta do Marii nie dawał mi spokoju. Widziałam to nie ważne czy miałam oczy zamknięte czy otwarte.
Wyciągnęłam z szafy habit i udałam się do łazienki by się umyć i przebrać. Kiedy byłam już gotowa akurat zadzwonił budzik przez co Mayi i Gaby obudziły się.
-Dzień dobry. – powiedziałam ponuro. Miało to zabrzmieć inaczej ale wyszło jak zawsze.
-Oj z tego co widzę to nie dla ciebie. Co się stało? Znowu koszmary? – powiedziała promiennie uśmiechnięta Gabriela.
-Coś takiego. Tylko, że dużo gorszego. Nieważne. Pójdę pomóc Rosie przygotować śniadanie. – machnęłam ręką zawiedzona i wyszłam. Nie chciałam o tym rozmawiać. Jeszcze bardziej bym o tym myślała, a wcale tego nie chcę.
Ledwo weszłam do kuchni z zdążyłam się przywitać z Rosą, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Obydwie naprawdę się zdziwiłyśmy, w końcu nigdy się nie zdarzało, żeby ktoś przychodzi tu o tej godzinie, w końcu jeszcze nie wszystkie siostry wstały. Podejrzewając kto może stać po drugiej stronie drzwi, zadeklarowałam się, że pójdę je otworzyć. I nie pomyliłam się. Moje oczy napotkały nikogo innego jak Diego.
-Co tu robisz? – zapytałam chłodno, nie patrząc mu w oczy.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry, co tu robisz? – ponowiłam moje pytanie. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z nim.
-Mogę wejść?
-Nie. Jest troszkę wcześnie jakbyś nie zauważył, plus to jest klasztor.
-Clari, przyszedłem pogadać. Już zrozumiałem wszystko co mi powiedziałaś, tak? Po prostu nie chcę, żeby było miedzy nami tak jak w tym właśnie momencie.
-Czyli?
-Widzę, że jesteś na mnie zła. Dlatego chcę cie przeprosić. Po prostu… bądźmy przyjaciółmi jak zawsze, nie? Ty masz swoje życie, ja mam swoje, ale nie kłóćmy się, proszę.
-Wątpię, żeby wszystko mogło wrócić do normy.
-Dlaczego? Jeny, Clara, zastanów się w końcu czego chcesz!
-Chcę żebyś sobie poszedł. Ty też pewnie chcesz już iść, wątpię żebyś się wyspał…
-Co masz na myśli?
-Nic. – wzruszyłam ramionami i obrażona oparłam się o framugę, a on zmienił nagle wyraz twarzy.
-Więc to ty… byłaś wieczorem u mnie, tak?
-Nie wiem o czym mówisz.
-Ok, nie wiem dlaczego wczoraj tam byłaś, ani co dokładnie widziałaś, ale nie rozumiem co widzisz w tym złego. Między nami jest wszystko jasne, a Maria to moja dziewczyna, tak? To chyba normalne, że gdy jest się w związku z drugą osobą to czasami trzeba…
-Wystarczy! – przerwałam mu. – Ja nie… nic… idź już lepiej. Wstałam dziś lewą nogą i jeszcze przyszedłeś mnie denerwować. Cześć. – powiedziałam krótko i zamknęłam mu drzwi przed nosem.

Diego POV
Po mojej wizycie w klasztorze od razu wróciłem do domu. Wciąż wydawało mi się, że przed chwilą zaistniała sytuacja była sceną zazdrości, ale Clari przecież wprost powiedziała, że między nami nic nie będzie. Tak więc znowu byłem w swoim  mieszkaniu. Przez panującą ciszę stwierdziłem, że Maria jeszcze śpi i miałem rację. Jak ją zostawiłem, taką ja zastałem. W sumie to podobała mi się. Była naprawdę ładna. Mimo, że czasami mnie denerwowała to była przy mnie i nigdy nie potraktowała mnie źle. Nie znam naszej historii zbyt dokładnie, unikała tego tematu, pewnie przez to co powiedział lekarz. Ale nic nie szkodzi. Za niedługo pewnie wszystko sobie przypomnę. Może nawet wrócę z nią do Hiszpanii, ko wie gdzie mnie wiatr poniesie.
Rzuciłem kurtkę na krzesło i położyłem się obok niej po czym szybko zasnąłem.

Wieczorem postanowiliśmy iść na kręgle. Maria znalazła w Internecie najbliższą kręgielnie, jednak zarządziła, że najlepiej będzie udać się do najpopularniejszej kręgielni w Buenos Aires, która znajdowała się aż w Palermo. W końcu zgodziłem się.
Kiedy byliśmy już na miejscu, okazało się, że jest tam pełno ludzi, a kolejka była kosmiczna.
-To może jednak pójdziemy do innej kręgielni? Zanim się dostaniemy to minie jakaś godzina jak nie wiecej…
-Nie, tu będzie najlepiej, mówię ci. I jak się chce to można i wejść szybciej. Rozumiem Diegi, że nie pamiętasz zbyt wiele, ale wystarczy pomyśleć Misiak. – zrobiła ten intrygujący uśmiech i pociągnęła mnie za sobą na przód kolejki.
-Przerażasz mnie odrobinę, wiesz?
-Wiem, przywykniesz. Ale zaufaj mi, mam dobry plan. – w końcu znaleźliśmy się na początku kolejki. Maria bez zastanowienia podeszłą do nieznajomej nam pary.
-No cześć. – powiedziała śmiało, a zdecydowanie młodsi od nas – chłopak i dziewczyna spojrzeli zdziwieni. – Jestem Mari, a to mój chłopak, Diego. Mamy do was interes. Widzę, że jesteście we dwoje jak my i jakby tak połączyć siły? Wiecie co mam na myśli?
-Yyy… niekoniecznie. – powiedział chłopak.
-Chodzi o to, że kolejka jest długa, a my jesteśmy przyjezdni i bardzo chcieliśmy tu zagrać. Możemy zrobić coś w rodzaju pojedynku między parami, jak myślicie?
-W sumie to ciekawy pomysł. – wtrąciła niska dziewczyna w spiętych blond włosach. – Zgódź się, będzie fajnie! – nalegała.
-No dobrze. Dla mnie bomba. Ale jedna sprawa jest jasna, nie będzie żadnych forów.
Dosłownie dziesięć minut później mieliśmy już swój tor, razem z przed chwilą poznaną parą. Mimo dziwnego pierwsze wrażenia okazali się całkiem w porządku. Ciro i Keira – bo tak się nazywają – obydwoje pochodzą z Buenos Aires i mają po dwadzieścia lat. Dobrze wydawało mi się, ze są młodsi, aczkolwiek w rozmowie tej różnicy nie było. Jeszcze nie zakończyliśmy pierwszej rundy, a oni poszli do barku kupić drinki. Maria poszła z nimi, ja jednak sobie podarowałem. Nie miałem ochoty pić. W dodatku przez tą całą amnezję, która wciąż nie chce sobie pójść wciąż czuję się dziwnie i nieswojo. Jeszcze by mi się pogorszyło.
Po powrocie moich towarzyszy kontynuowaliśmy grę. Pierwszą rundę przegraliśmy. Niestety z mojej winy. Najwyraźniej kręgle to nie był mój konik. Druga potoczyła się podobnie.
-Diegi, co z tobą? – zapytała rozczarowana Maria.
-Przepraszam, to chyba nie mój dzień. Ale musisz przyznać, że zasłużyli na wygraną. Są serio świetni.
-Dziękuję dziękuję. – ukłonił się Ciro. – Nie ma co się przejmować, jestem tu dosyć często więc to żaden wstyd przegrać z mistrzem.
-I to jakim skromnym.
-To może w ramach rewanżu pójdziecie z nami na mały melanż? Przez tego drinka mam ochotę na coś mocniejszego.
-Nie wiem czy to dobry po…
-Jasne! – krzyknęła Maria, nie zwracając na mnie uwagi. – W końcu dzięki wam tu weszliśmy, teraz chyba wypada nam się odwdzięczyć, nie? – westchnąłem. Nie miałem już innej opcji jak znowu pójść na „kompromis”.
Na miejscu oniemiałem. Klub był wypchamy dobrze bawiącymi się ludźmi. Większość już prawdopodobnie była pijana. Przykładowo chłopak, który wymiotował do roślinki na korytarzu. W powietrzu unosił się zapach potu i alkoholu.
Nie byliśmy już w Palermo. Nasi nowi przyjaciele stwierdzili, że o tej godzinie już trudno będzie się dostać do tych lepszych klubów, wiec byliśmy teraz znacznie bliżej domu. Klub nie był najwyższych lotów. Miat trochę swojskości, ale było widać, że nie ma tu zbytniej kontroli.
Szybko wypatrzyliśmy wolny stolik, jednak szybko zostałem przy nim sam. Pozostali poszli zamówić drinki, a ja wciąż nie czułem się na siłach. Prawdę mówiąc najchętniej poszedłbym teraz do domu, ale nie mogłem tego zrobić. Byłem Marii coś winien za to jaka dla mnie była. Towarzyszenie jej tutaj to minimum z tego co mogłem dla niej zrobić.
Chwilę później wrócili. Ciro i Keira usiedli naprzeciwko siebie, a Maria śmiejąc się wylądowała na moich kolanach. Zaskoczyła mnie odrobinę, przez co gwałtownie się poruszyłem i odrobina jej drinka chlusnęła na jej sukienkę.
-O nie, przepraszam! – powiedziałem przerażony. Jestem tak rozkojarzony, że nie wiem co się dzieje wokół. Maria jednak wciąż się śmiała.
-Co ty Diegi, nic się nie stało! Takie rzeczy się zdarzają. Nie bądź już taka ciota i wyluzuj, jasne? – powiedziała nie przestając się śmiać. Para dołączyła do niej. W końcu sam się zaśmiałem. Cała ta sytuacja była w sumie zabawna. Spojrzałem na plamę po zielonym drinku na niebieskiej sukience Marii. Ten widok był taki znajomy. Totalnie jak Clari, gdy ubrudziła się farbą malując moje mieszkanie.
Ale to było jeszcze przed moim wypadkiem.
Przypomniałem sobie.
Wszystko.

***

Pierwszy raz pisałam rozdział totalnie bez planu tego co sie zdarzy. Wyszło jak wyszło, mam nadzieję, że nie najgorzej. Jak na mój gust w sumie jest ok, mimo, że dosyć krótko. Swoje opinie natomiast możecie zostawiać w komentarzu! (nalegam, darmowe cukierki!)
Pala

czwartek, 11 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 18

Dzisiejszego ranka przypadał mi dyżur w szkole. Bądźmy realistami, w tej szkole jest grupa ludzi, którym bardzo często zdarza się nie docierać do klasy, lub urządzać nieprzyjemne akcje przed szkołą. Dlatego właśnie codziennie na zmiany robimy za straż. Dziś padło na mnie. Ku mojemu szczęściu nigdy nic się nie stało na mojej warcie. Prawda jest taka, że gdy trafi się coś z 3b, to już nie ma ratunku. Większość z nich nie widzi w siostrach zakonnych żadnego autorytetu… w sumie w nikim go nie widzą.
Właśnie zadzwonił dzwonek sygnalizujący rozpoczęcie lekcji. Westchnęłam z ulgą. „Najgroźniejszy” czas już minął. Teraz powinno być z górki. Już w sumie mieliśmy wyliczone co może się stać w których godzinach. W końcu mamy z nimi do czynienia od trzech lat, a z niektórymi to nawet i czterech.
Poszłam do drzwi by je zamknąć, gdy zobaczyłam na parkingu znajomy samochód. Wysiadał z niego wyraźnie zabiegany Roy. Uśmiechnęłam się na jego widok. Dopiero teraz do nie dotarło – przecież to mój bratanek! Z tego całego bałaganu nawet o tym nie pomyślałam. Zawsze wyglądał tak bardzo znajomo i nigdy nie wiedziałam czemu. Wszystko jasne.
Zanim Roy zdążył dobiec do szkoły, wróciłam do korytarza, by nie zorientował się, że go obserwowałam. Nie minęło pięć dziesięć sekund, a on już był w środku.
-Spóźniony. – powiedziałam zakładając ręce na klatkę piersiową by wyglądać poważniej. Chłopak aż podskoczył ze strachu jak mnie zobaczył.
-Przepraszam! Naprawdę, przepraszam. Zaspałem, ale to się nie powtórzy, przysięgam! – mówił zdesperowany chłopak składając dłonie.
-Roy… żartowałam. – powiedziałam powoli, a on westchnął z ulgą.
-Poważnie? Prawie bym padł na zawał. – zaśmiałam się widząc przejęcie na jego twarzy.
-Nie wpiszę ci spóźnienia, tylko leć szybko do klasy. Powiedz pani profesor, że ja cie zatrzymałam. – mrugnęłam, a chłopak z uśmiechem pobiegł po schodach do klasy. Zaśmiałam się jeszcze pod nosem i odwróciłam się w stronę drzwi. Wtedy mój wzrok napotkał Agusa opartego o ścianę w nienagannie wyprasowanym garniturze. Moja mina automatycznie zmieniła się na poważną.
-Cześć. – powiedział stanowczo.
-Hej. – odpowiedziałam tym samym tonem.
-Przyszedłem na wszelki wypadek, jakby dyżurna chciała mu wystawić spóźnienie.
-Nie masz czym się przejmować. Nie miałam zamiaru tego robić.
-Widzę, stałem tu już chwilę. – nastała chwila niezręcznej ciszy. Agustin przyglądał mi się, a ja jemu. Mimo wszystko tęskniłam za nim. W końcu to mój brat.
-Nic mu nie powiedziałeś, prawda? – przełamałam ciszę, która zaczynała wywiercać mi dziurę w głowie.
-Nie.
-Dlaczego?
-Nie uznałem takiej potrzeby. Roy myśli, że nie żyjesz, tak jak cała rodzina. Jest jeszcze mały, nie zrozumie tego.
-Jaki znowu mały? Przecież on ma szesnaście lat. – powiedziałam trochę wyższym tonem, więc rozglądnęłam się, by upewnić się, że nikogo nie ma z nami. – W dodatku powiedziałabym, że umysłowo to jest i po dwudziestce. – dodałam.
-Dobrze, w takim razie ty mu równie dobrze możesz powiedzieć. Skoro taka mądra jesteś…
-A żebyś wiedział! A to w przeciwności do ciebie jestem prawdomówna. I nie wymyślam jakiś chorych historii tak jak ty. Spotkałam Nacho, powiedział mi, że z rodzicami wszystko dobrze! Ty człowieku jesteś jakiś niedorozwinięty. Kto normalny wymyśla coś takiego? – Agus wsadził ręce do kieszeni spodni i spuścił wzrok.
-Masz rację. Przepraszam. Ale poniosło mnie jak cię zobaczyłem, rozumiesz? Wyobraź to sobie, pewnego ranka wchodzę do twojego pokoju by obudzić cię do szkoły i nie zastaje cię. W przerażeniu szukaliśmy cię cały dzień, później tygodniami, miesiącami, aż w końcu myśleliśmy, że stało się najgorsze. Przez następne lata codziennie rano wchodziłem do twojego pokoju z nadzieją, że znajdę cię tam i znowu będę musiał cię okrzyczeć, że zaspałaś. – jego oczy się zaszkliły. – Ale nigdy się to nie stało. A teraz po tylu latach gdy po prostu przyjechałem odebrać syna, zastaję ciebie. Doznałem szoku i co sobie myślisz? Może miałem przybić ci piątkę i powiedzieć „Siema, kopę lat”? No nie. Maria, posłuchaj…
-Nie nazywaj mnie Maria. Jestem Clara, jasne?
-Oczywiście, zmieniłaś imię i nagle nowe życie, co?
-Nie. Wiesz, że to moje drugie imię i tylko jego używałam od zawsze, To, że wy wciąż nazywaliście mnie inaczej to inna sprawa.
Nagle drzwi wejściowe otworzyły się i do środka wszedł Diego. Widząc mnie powiedział jak zawsze wesołe „Hej”, po czym spostrzegł Agustina i zatrzymał się.
-Dzień dobry. – powiedział już trochę poważniej i prześwietlił wzrokiem mnie i brata.
-Diego, miło pana znowu widzieć. – odrzekł Agus.
-Znamy się? – zapytał zmieszany Diego.
-No tak. Przecież poznaliśmy się już jakiś czas temu, jak ten chłopak, Joaquin, zasłabł. – wspominał i uśmiechem, a Diego wciąż nic nie rozumiał.
-Umm, Agus. – powiedziałam cicho. – On ma amnezję.
-O Boże, przepraszam! – mężczyzna złapał się za głowę. – Ja jestem Agustin Alonso, ojciec chłopca, który się tu uczy.
-I mój brat. – dodałam szybko, a on obdarzył mnie kwaśnym spojrzeniem. – No co? Mówiłam, ze ja nie kłamię. Nie przystoi mi.
-Miło poznać. – powiedział Diego.
-Dobra, to ja zostawię was samych. Do zobaczenia. – powiedział Agustin pod nosem i wyszedł z budynku zostawiając mnie i mojego przyjaciela na szkolnym korytarzu.
-Wiec to twój drugi brat, tak?
-Tak, z nim niestety nie dogaduję się tak dobrze przez… nieważne. Nie powinnam ci o tym mówić.
-Oj znowu to samo. A jak ta amnezja mi nie przejdzie? Całe życie mam żyć w nieświadomości? No dobrze. Ale wydaje mi się, że zaczynasz to robić celowo.
-Co masz na myśli?
-To, że celowo chcesz sprawić żebym był zazdrosny. Naprawdę nie musisz…
-Czekaj, czekaj. Chyba się pogubiłeś. Nic z tych rzeczy. Po co tu przyszedłeś?
-Zakonnice powiedziały, że masz tu dyżur wiec przyszedłem. W końcu nie skończyliśmy naszej wczorajszej rozmowy, bo Maria nam przerwała.
-Myślę, że nie ma nic do dokańczania. Pogodziliście się?
-Tak, przeprosiła mnie. W sumie nie rzuciła słów na wiatr. Od wczoraj zachowuje się… na serio inaczej. Jak tak nie cuduje jest całkiem sympatyczna, mógłbym ją polubić. I powiem ci jeszcze jedno. Nie zmienia tak sprytnie tematu jak ty.
-Ja? Ja nie zmieniam tematu, nie wiem o co ci chodzi.
-Oj daj spokój. – przybliżył się do mnie bardzo blisko i położył dłonie na moich biodrach. – Cały czas to robisz. Dziewczyno zacznij żyć momentem, bo zabłądzisz się kiedyś w tym za i przeciw.
-Diego, co ty robisz… - wyjąkałam niepewnie, ale on mnie zignorował i zaczął zbliżać swoja twarz do mojej patrząc mi głęboko w oczy. Nie mogłam się od nich oderwać.
Wtedy drzwi szkolne ponownie otworzyły się i do środka wkroczył Agustin. Zawiesił na nas wzrok, a my powoli odsunęliśmy się od siebie zmieszani.
-Ja… ja… przyniosłem drugie śniadanie Roya. Zapomniał wziąć z auta. – mój będąc w lekkim szoku. Nie dziwie mu się. Sama byłam totalnie sparaliżowana myśląc o tym co się właśnie prawie stało. Po szybkim przemyśleniu wyrwałam papierową torbę z ręki Agusa.
-Zaniosę mu. – powiedziałam i jak najszybciej uciekłam.

Diego POV

Patrzyłem jak Clari odchodzi od nas z jedzeniem dla Roya. Zaśmiałem się pod nosem. Wiedziałem, że ucieka. Kiedy zobaczyłem ją ten pierwszy raz po wypadku, jako jedyna wydawała mi się znajoma, byłem bardziej niż pewny, że ją znam i to dobrze. I teraz to wszystko mi się potwierdza. Niektóre jej zachowania wydają mi się takie znajome jak nigdy. Nie znam naszej przeszłości, co nas wcześniej łączyło, ale jestem pewien, że było tak „coś więcej”. Dlatego też jej ciągła ucieczka jest bez sensu.
Odwróciłem się z powrotem do Agustina, który przyglądał mi się zanurzony w myślach. Po chwili wyrwał się z zadumy.
-Palisz? – zapytał krótko zaskakując mnie. W odpowiedzi kiwnąłem głową na „tak” i wyszliśmy z budynku. Brat Clary dał mi jednego papierosa, a drugiego on zapalił. Usiadłem na schodach i zaciągnąłem się. Była między nami niezręczna cisza i napięcie, którego nie mogłem zrozumieć. Wiem, że Clari jest zakonnicą, zdążyłem to zrozumieć, ale to nie znaczy, że zawsze tak ma być. Czyżby mu to aż tak bardzo przeszkadzało? Po chwili w końcu usiadł obok mnie.
-Posłuchaj… - zaczął opornie. – Nie wiem jak ująć w słowa to co chcę ci przekazać, ale… masz moje poparcie.
-W czym? – zapytałem zdezorientowany.
-Widziałem was przecież jak wszedłem. Proszę cię. Całowaliście się. – zakrztusiłem się dymem słysząc jego słowa. No marzenie po prostu.
-Nie, my nie… może to tak wyglądało, ale nie… - zacząłem tłumaczyć.
-Nieważne. Całowaliście się czy nie, widzę jak na nią patrzysz. I jak ona patrzy na ciebie. A tam ewidentnie coś zaszło. Może się wydaje trochę… poważny, bezuczuciowy. Zawsze jestem tak odbierany, ale mimo tego co stało się między mną, a moja siostrą i tak ją kocham, rozumiesz? I chcę dla niej najlepiej. Znam ja też od szpiku kości i wiem, ze ten cały zakon to jej pieprzony wymysł, żeby się zbuntować.
-Do czego dążysz? – w reakcji Agus westchnął i podrapał się po czole.
-Tak trudno zrozumieć? Jeśli ci na niej zależy to, błagam cię, wyciągnij ją stamtąd jak najprędzej i niech ona w końcu zacznie żyć, póki jest młoda. Zamknęła się z kaprysu przez błędy moje i rodziców. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, zadzwoń do mnie. Zawsze możesz na mnie liczyć. – wyciągnął z portfela wizytówkę. Szybko przewertowałem wzrokiem jej treść. Agustin najwyraźniej był jakimś dobrym lekarzem.
-Zaskoczyłeś mnie trochę. Chyba zaczynamy mówić tym samym językiem. – mężczyzna uśmiechnął się i odszedł do samochodu bez słowa. I miał rację. Wszystko co ważne zostało już powiedziane. Jedyne co mi zostało to działać.

Clari POV

Wpadłam z hukiem do klasy w której lekcje miał Roy. Wszyscy nagle na mnie spojrzeli, a ja spaliłam buraka. Co gorsza, okazało się, że lekcje prowadziła teraz Laura. Na mój widok jej kwaśna mina skwaśniałą jeszcze bardziej. Odłożyła kredę i podeszła do mnie.
-Przepraszam… ja tylko… Roy zapomniał wziąć drugiego śniadania i jego tata poprosił mnie, żebym mu zaniosła. – wyjąkałam. Powiem szczerze, że Laura Sobrado budziła strach nie tylko wśród uczniów. Dosłownie każdy kto się do niej zbliża, najlepiej, żeby uciekał gdzie pieprz rośnie.
Nauczycielka patrzyła na mnie surowym wzrokiem, a ja wyślizgnęłam się spod ściany by podać torbę chłopcu, po czym jeszcze raz przeprosiłam i jak najprędzej wyszłam z klasy. Niestety nie miałam na tyle szczęścia ile sądziłam. Laura wyszła za mną.
-Najpierw siostra zatrzymuje ucznia na pogawędki, przez co on się spóźnia, a teraz przerywa mi lekcję, robiąc przy tym takie zamieszanie, że szkoda gadać. Co to ma znaczyć?
-Przepraszam. Tak wyszło…
-Żeby mi się to nie powtórzyło. I głupia nie jestem, wpisałam Royowi spóźnienie.
-Ale dlaczego? To nie jego wina…
-Nie obchodzi mnie to! Klamka zapadła. Koniec tematu. Mam do siostry natomiast inna sprawę. – zaskoczyła mnie. Czego ona mogła ode mnie chcieć? – Tyczy się to Diego. – od kiedy ona mówi o kimś po imieniu? Szczególnie dlaczego o Diego?
-O co chodzi?
-Jak się ma? Słyszałam o wypadku, amnezji… z resztą sama mi przynosiłaś jego zwolnienie, tak?
-No, tak. Diego ma się dobrze. Mam na myśli… na tyle ile da radę. Jest zmieszany. W końcu nic nie pamięta, kto by się czuł wygodnie w takie sytuacji. Ale fizycznie wszystko z nim dobrze.
-Myślisz, ze powinnam go odwiedzić? Jako jego przełożona rzecz jasna. Reprezentując całą radę pedagogiczną. – przez chwile przeszło mi przez myśl, by powiedzieć jej o tym, że Diego jest piętro niżej, jednak szybko się tej myśli pozbyłam. Chyba mu wystarczy jak na jeden dzień… wszystkiego.
-Wątpię, żeby to był dobry pomysł. Jego dziewczyna się nim opiekuje. – ledwo przeszło mi przez gardło to słowo. – Lepiej mu nie przeszkadzać, niech odpoczywa.
-Dobrze. Proszę już iść, lekcje mam. – powiedziała stanowczo i wróciła do klasy. Głośno wypuściłam powietrze z płuc. Ta kobieta oprócz budzenia strachu była i irytująca. Postanowiłam nie stać tam dłużej i zeszłam z powrotem na parter. Ku mojemu zdziwieniu nie znalazłam tam nikogo. Wyszłam na dwór i moje oczy napotkały Diego siedzącego na schodach. Właśnie gasił papierosa. Agustina ani jego samochodu już nie było.
-Już jestem. – powiedziałam cicho, a Diego odwrócił się z uśmiechem. Wstał z miejsca, równocześnie wyrzucając peta za barierkę przy schodach.
-To może skusisz się na zaległa kawę? Bo ostatnio coś nie wyszło. – odetchnęłam z ulgą. Już bałam się, że będzie chciał rozmawiać o tym co stało się przez pojawieniem się Agusa.
-Mam dyżur, nie powinnam odchodzić stąd.
-Ojtam, pół godzinki cię nie zbawi. Wrócisz akurat na przerwę, co myślisz? – zrobiłam mała pauzę po czym w końcu się zgodziłam. Z amnezją czy bez, ona zawsze będzie się upierał przy swoim dopóki nie ulegnę.
Udaliśmy się do małego baru przyszkolnego. Uczniowie często spędzają tam przerwy, a że teraz były lekcje to świeciło tam pustkami. Dodatkowo to miejsce było najbliżej położone szkoły.
Kiedy weszliśmy do środka, uśmiechem powitał nas Oruga, miły Urugwajczyk, właściciel baru. Z daleka dałam mu znać, by przyniósł dwie kawy. Usiedliśmy przy stoliku. Rozejrzałam się dookoła. W sumie dawno mnie tu nie było, ale zmian właściwie nie było. Kolorowe ściany wciąż były oblepione plakatami znanych zespołów oraz piłkarzy. Część była pozdzierana aka znak konfliktu fanów Boca i River. Przy ścianie stały dwa stanowiska z komputerami, z których każdy mógł korzystać. Naprzeciwko znajdowała się lada Orugi. Środek był wypełniony stolikami i krzesłami, a za zakrętem znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie z fotelami zamiast krzeseł, przez co przebywali tam zwykle wybrańcy, którzy dobrze wiedzieli gdzie się usadzić, żeby nie było widać co robią.
-Prawie nigdy nie pijam kawy, a tu pojawiasz się ty i sprawisz, że pije ją codziennie. – powiedziałam by przerwać ciszę.
-Może tym razem nikt nam nie przeszkodzi w rozmowie i na spokojnie ją skończmy. Kiedyś to się musi stać. Chyba, że… ilu jeszcze masz braci?
-Jestem prawie pewna, że to już wszyscy. – odpowiedziałam żartem na żart. Wtedy obok nas pojawił się Oruga z dwoma zamówionymi kawami.
-Proszę bardzo, dwie kawusie. – powiedział zadowolony. – Dawno mnie nie odwiedzałaś Clari. Co z tobą dziewczyno? Bo się nie będziemy lubić..
-Tak wyszło, przepraszam Oru. – Urugwajczyk był jedną z bliższych mi osób. Zawsze gdy tylko miałam wolą chwilę przychodziłam tu z nim pogadać. Nawet mogę go nazwać swoim przyjacielem. Zawsze mogę na niego liczyć. Z reszta znamy się właściwie od mojej ucieczki z domu. Spotkałam go przez przypadek na ulicy, a później okazało się, że jego mama często bywała w klasztorze, wiec zaznajomiliśmy się. Ja również wspierałam go w rozpoczęciu własnego biznesu, tak więc powstał „Oruga Bar”.
-No tak. Właśnie widzę co wyszło… - przewrócił oczami z tym jego głupim uśmieszkiem po czym odszedł pogwizdując. Diego popatrzył na niego z miną, z której trudno było cokolwiek wyczytać.
-O…Oruga! – krzyknęłam. – Wracaj tu!
-Mam pracę Claruchis.
-Bar jest pusty. – westchnęłam. – Wybacz za niego Diego.
-Ale to nie jest twój brat, nie? – zażartował jak zwykle.
-Nie, to Oruga, właściciel baru. Mój przyjaciel. Na początku trochę nieznośny ale idzie przywyknąć.
-Słyszałem! – krzyknął Oru z zaplecza.
-To nie podsłuchuj tylko chodź tu skoro taki stęskniony jesteś. – jak na zawołanie chłopak wyszedł z ukrycia i przysiadł się do stolika. Kolejne piętnaście minut spędziliśmy na rozmowie. Zapoznałam ze sobą Diego i Oruge, chyba nawet się polubili. Z resztą chyba nie ma na świecie osoby, która nie lubiłaby tego Urugwajczyka o urodzie azjaty. Później niestety przyszli inni klienci, wiec musiał on isć ich obsłużyć i zostawić mnie i Diego samych przy stoliku.
-Spoko typ. – powiedział Diego, kiedy Oruga się oddalił. – Tylko szkoda, że przez to musiałem czekać, żeby z tobą porozmawiać sam na sam. – poczułam gęsia skórkę na rękach, tylko nie to.
-O czym chcesz ze mną rozmawiać? Czego potrzebujesz?
-Szczerości.
-Diego, znowu? Mówiłam ci już, że sam musisz odzyskać pamięć, nie mogę ci nic powiedzieć. I tak już pewnie wiesz zbyt wiele.
-Nie o  to mi chodzi.
-Więc?
-Nie chodzi o szczerość tylko względem mnie, ale tez względem ciebie. Oszukujesz sama siebie i dobrze o tym wiesz.
-Co masz na myśli? Mówisz strasznie zawile.
-Już dobrze wiesz co mam na myśli. Jeśli chcesz to dam ci prostu przykład tego jak się jest szczerym, chcesz?
-Proszę bardzo, droga wolna. – powiedziałam urażona. O co mu do diaska chodziło?
-Okey. Od wypadku, odkąd nic nie pamiętam, jedyne co wydaje mi się w jakimś stopniu znajome to ty. I jestem pewien, że nie byliśmy jedynie przyjaciółmi, to z Marią też mi jakoś nie świta. – podniosłam powoli głowę. Ze strachu byłam w połowie sparaliżowana.
-Diego, co ty gadasz, jestem zakonnicą, wiesz o tym… - powiedziałam cicho, by nikt inny nie usłyszał naszej rozmowy. Rozejrzałam się jeszcze. Para, który przyszła przed chwilą siedziała spokojnie przy stoliku nie zwracając na nas uwagi, a Oruga był w kuchni.
-Wiem, ale miała być szczerość, wiec mówię co myślę. Clari… kocham cię. Tego też jestem pewien.
-Nie Diego. Nie… - sprałam się rękami na stoliku i chwyciłam za głowę.
-Teraz ty bądź ze mną szczera, proszę. Ty tez coś do mnie czujesz i przestań temu zaprzeczać. – czułam, że zaraz się rozpłaczę. Dlaczego on to mówił? Po co? To tylko przyniesie problemy.
-Przestań, proszę…
-Nie Clara… tym razem nie. – spojrzał na mnie błagalnie, a po moim policzku popłynęła łza. – Nie płacz, przecież to co ci mówię nie jest złe ani smutne. Mogę cię zapewnić, że jest wręcz na odwrót. Spójrz mi w oczy. – zrobiłam to o co mnie poprosił.
-I co teraz?
-Jesteś mi wstanie powiedzieć, że nic do mnie nie czujesz patrząc mi teraz w oczy? Tylko tyle. Powiedz czy byłabyś w stanie to zrobić.
-Nie, nie dam rady. – powiedziałam to. Szkoda tylko, ze zanim zaczęłam zdrowo myśleć. Kiedy zorientowałam się co właśnie powiedziałam ponownie spuściłam wzrok i otarłam oczy z łez. – Posłuchaj, wiesz, że ja nie mogę…
-Cii, nic już nie mów. Nie musisz. Tyle mi wystarczy.
-Nie, ja muszę. – zaciągnęłam ostatni raz nosem. Czas się podnieść. – Masz rację. Nie będę zaprzeczać. Niczemu. Dlatego nie można też zaprzeczać temu kim jestem. A jestem zakonnicą. Swoje życie poświeciłam Bogu. Musisz mnie zrozumieć. Przecież dobrze nam się układa jako przyjaciele, po co to zmieniać?
-Ale…
-Nie, proszę zrozum mnie. Błagam. Poprosiłeś mnie o szczerość i dostałeś ją. Teraz ja proszę o zrozumienie. – wstałam od stolika i udałam się do wyjścia nie mówiąc już nic więcej. Postanowiłam więcej nie płakać, ale po wyjściu z baru, łzy same popłynęły, jakby żyły własnym życiem.

***

Ten rozdział miał być krótszy, ale wyszło jak zawsze. Miała być odamebiona Clara, wyszło jak zawsze. Wszytskie zalżalenia polecam składać w komentarzach (nie zawsze odpisuję, ale czytam wszystko!). Muszę też niestety poinformować, że począwszy od tego rozdziału przeskakujemy to systemy co 2 tygodnie. Nie wyrabiam w jeden i myślę, że tak będzie lepiej niż tak czy inaczej ciągle się spóźniać i przepraszać. 
Jeszcze jeden komunikat, ale wcale nie mnie ważny! Razem z innymi Clarinaticas i Dieguistas postanowiłyśmy otworzyć bloga informacyjnego to ten parze! Są już pierwsze posty, wiec zapraszam serdecznie! DIELARI POLSKA
Kocham mocno, do następnego!
Pala