sobota, 10 września 2016

ROZDZIAŁ 20

Ponownie stałam przed tymi drzwiami. Czy to potrzebne bym wspominała jakimi? Chyba nie. Trochę jakbym miała deja vu. Jednak nie wszystko było takie samo. Tym razem nie miałam już na sobie habitu. Strach również mnie już opuścił. Byłam zdeterminowana by zacząć wszystko od nowa. Zapukałam. Nie zaskoczył mnie fakt, że drzwi otworzyła Maria po tym co widziałam poprzedniego wieczoru. Patrzyła na mnie zdziwiona nic nie mówiąc.
-Jest Diego? – zapytałam wprost, poważnym tonem.
-Nie ma. – odrzekła, a moje bębenki słuchowe kolejny raz ucierpiały słysząc jej skrzekliwy głos.
-Jestem. – za nią pojawił się on. Nie był uśmiechnięty jak zawsze. Był poważniejszy niż kiedykolwiek, z reszta tak samo jak ja. Żadne z nas nie czuło się dobrze i był tylko jeden sposób by to minęło. – Czego potrzebujesz?
-Ciebie.- powiedziałam w myślach. – Chcę porozmawiać.
-Maria zostaw nas samych. – powiedział do swojej dziewczyny, a ona westchnęła ciężko. Nie sprzeciwiła się jednak. Zgarnęła torebkę ze stolika i wyszła bez słowa. Ja natomiast weszłam do środka razem z Diego.
-Dobrze, wiec o czym chcesz ze mną rozmawiać? – zapytał.
-Myślałam…
-I co w związku z tym? Doszłaś do jakiegoś wniosku? Bo ostatnio coś ci nie szło.
-Tak.
-Więc?
-Kocham cię. – powiedziałam szybko wiedząc jaka powagę niosą ze sobą te dwa proste słowa. Wtedy jakby wszystko zwolniło. Diego obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Dopiero teraz zauważył jak jestem ubrana. Poczułam się… nago. On tak na mnie oddziaływał. Widział mnie taką jaka jestem.
-Ja ciebie też. – trzy słowa. Tyle wystarczyło by wszystkie nerwy i zmartwienia odeszły i rozpłynęły się w powietrzu. Zbliżył się do mnie tak bardzo, że nasze czoła stykały się. Patrzył mi w oczy, sprawiając, że zaczęło mi brakować oddechu. Pragnęłam go pocałować bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Zamknęłam oczy i powoli zaczęłam przybliżać się ku jego ustom. Chwila… jeszcze chwila… i odrobinę… nie mogłam ich napotkać. W końcu przestałam czuć jego dotyk. Otworzyłam oczy.
Przede mną nie było już Diego. Widziałam tylko sufit swojego pokoju. Już nawet nie dziwił mnie ten sen, w końcu budziłam się przez niego już czwarty raz tej samej nocy. Aż zaczęłam pragnąć by tym razem to też było wspomnienie, ale nie... było inaczej.
Nagle usłyszałam hałas dochodzący z kuchni. To ewidentnie był stukot naczyń. Rozejrzałam się. Mayi jak i Gaby wciąż sapy, było ciemno, a zegarek wskazywał kilka minut po północy. Więc niemożliwe by były to zakonnice.
Zsunęłam się z łóżka i na palcach podeszłam do drzwi uchylając je. Rzeczywiście. W kuchni było widać światło. To naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż wszystkie mniszki powinny już spać, a podjadanie jest zakazane, jemy tylko w określonych porach dnia. Niby Mayi często zdarzały się takie wykroczenia ale ona spała teraz jak suseł.
Podeszłam do jej łóżka chcąc upewnić się, ze to na pewno ona i nie narobiła znowu głupot.
-Mayi… - szepnęłam ale ona nie reagowała. – Mayi obudź się. – szturchnęłam ją lekko, po czym w końcu otworzyła oczy.
-O co chodzi Clari? Daj mi jeszcze pięć minut, błagam. – powiedziała zaspanym głosem. - Pomodlę się nawet za pokój na świcie i domy dla wszystkich bezdomnych słoni, ale daj mi jeszcze spać.
-Mayi, co ty gadasz? No obudź się wreszcie!
-O co ci chodzi? Ciemno jeszcze…
-Ktoś chodzi po kuchni. Chodź ze mną, proszę. Boję się trochę.
-Bezdomne słonie też się boją włóczyć same po nocach po niebezpiecznych dżunglach. Korona ci z głowy nie spadnie jak przejdziesz się sama do kuchni.
-Głupia jesteś.
Po chwili nalegań w końcu udało mi się przekonać przyjaciółkę, bo poszła ze mną sprawdzić co się dzieje. Wyszłyśmy z pokoju uzbrojone w wazon, który zawsze stoi na szafce Gaby. Jeżeli ucierpi to pewnie się obrazi, ale stwierdziłyśmy, ze ta opcja będzie najlepsza, to tylko wazon.
Cicho skradałyśmy się do kuchni. Mimo zaspania udało nam się bezszelestnie dotrzeć do drzwi. Stanęłyśmy przy ścianie .
-I co teraz? Jaki jest twój plan? – zapytała Mayi.
-Jesteś bliżej wejścia. Zerknij kto tam jest. – dziewczyna przewróciła oczami i powoli wychyliła głowę za próg.
-Wiesz co, tak to się bawić nie będziemy! – powiedziała głośno wychodząc cala na widok. – Tym wazonem to ja tobie powinnam przywalić teraz w głowę!
-Magdalena? O co chodzi? – usłyszałam znajomy głos dochodzący z kuchni. Okazało się, że siedział tam ksiądz Daniel pijąc spokojnie herbatę.
-Nic. Absolutnie nic. Co za dynamiczne duo, gratulacje! – wymachiwała rękoma. – Dzięki wam biedne słoniki nie będą miały gdzie mieszkać! – odwróciła się na pięcie i odeszła zostawiając w mi w dłoniach wazon.
-Mogę wiedzieć co tu się właśnie stało i o co chodzi ze słoniami? – zapytał sfrustrowany Daniel. Weszłam do kuchni i usiadłam przy stole, obok księdza.
-Sama nie wiem. Ona pewnie też nie. Jest zaspana. Po prostu zobaczyłam światło i się przestraszyłam.
-Skoro zobaczyłaś światło to znaczy, ze nie spałaś.
-Prawda. Miałam sen… - przerwałam. Ksiądz Daniel to ostatnia osoba, która powinna wiedzieć o tym co mi się dziś śniło.
-Dlaczego zamilkłaś? Koszmar?
-Czy ja wiem czy to koszmar? Po prostu sen, nie wiem czy interpretować to dobrze czy źle. Czuję się trochę zmieszana. Sama nie wiem co mi jest. – zwiesiłam głowę.
-A rozmawiałaś o tym z Chachim? – zmroziło mnie. Skąd wiedział?
-Co.. ja… to nie tak jak ksiądz myśli…
-Daj spokój. Po pierwsze znamy się już chyba wystarczająco, żebyś mówiła do mnie po imieniu, a po drugie to nie jestem głupi. Już przy spowiedzi zrozumiałem o kogo chodzi. Kazałem ci się oddalić od niego i tego uczucia…
-Tak wiem, ja próbowałam…
-Wiem, że próbowałaś. Przecież widziałem to. Każdego dnia widziałem jak ty patrzysz na niego, a on na ciebie. I wtedy dopiero zrozumiałem, że to może jednak nie jest tylko próba, którą Bóg postawił na twojej drodze. – nie mogłam uwierzyć w to co on do mnie mówi. Może to też tylko sen? – Posłuchaj Clara. Dobrze wiem jaka jest różnica między wątpliwościami, a prawdziwym uczuciem. Też kiedyś wątpiłem i to nie było ani trochę podobne do tego co dzieje się między waszą dwójką.
-Wiesz, czuję się trochę niezręcznie rozmawiając o tym z tobą.
-Niepotrzebnie. Może czasami wydaję się jakby chłodny, ale to chyba przez te właśnie wątpliwości o których ci wspomniałem.
-Opowiedz mi… jeśli chcesz rzecz jasna. – powiedziałam nieśmiało. Z jednej strony zaciekawił mnie tym co mówił. Nigdy nie pomyślałabym, że on, człowiek z tak wyrobionym zdaniem co do relacji osób duchownych, też mógł mieć swój moment słabości.
-To było sześć lat temu. Jeszcze byłem w seminarium. Niedługo przed złożeniem ślubów czystości. Niby z tego powodu to nic złego, aczkolwiek czuję się z tym źle. Byłem wraz z innymi seminarzystami w Izraelu. Zwiedzaliśmy głównie Jerozolimę, ale na jeden dzień wstąpiliśmy też do Tel Avivu. Tam poznałem Carolinę. Również była z Buenos Aires, co więcej okazało się, że mieszkała w tej samej dzielnicy co ja. Podczas reszty wyjazdu ciągle z nią pisałem, a po powrocie do domu ponownie się spotkaliśmy. I to nie jeden raz. Widywaliśmy się codziennie. Nasza relacja bardzo szybko zamieniła się w coś więcej. Ona wiedziała, ze jestem w seminarium. Miała nadzieję, że dla niej to porzucę. I prawie to zrobiłem. Niestety lub stety w końcu zrozumiałem co się ze mną działo. Mimo tego, że naprawdę mi się podobała, to jej nie kochałem. Była testem, który miał sprawdzić czy na pewno jestem gotowy na życie w Kościele. W ten sam dzień kiedy to zrozumiałem, zostawiłem ją. To było bolesne dla nas obojga, ale tak być musiało.
-I przez to jesteś taki cięty? – ugryzłam się w język. To pytanie było chyba trochę niegrzeczne. Daniel jednak nie zwrócił na to uwagi i odpowiedział.
-Nie. Po prostu w tym wszystkim popełniłem jeden z najgorszych błędów w moim życiu. Ale to już lepiej zostawię dla siebie.
-Rozumiem.
-Clara… martwię się. O Diego. Dobrze wiesz jakie kity Maria mu wciska. Oszukuje go i to się może naprawdę źle skończyć. Tylko ty możesz coś na to poradzić. Zrób mu przysługę, idź do niego jutro i powiedz mu wszystko. Lekarz niby zabronił mówić mu cokolwiek, ale ta nieświadomość tylko mu szkodzi.
-Dani…
-Słucham cię.
-Dziękuję. Naprawdę, nie spodziewałam się, że kiedyś usłyszę od ciebie coś takiego. – położyła swoja dłoń na jego. – I nie martw się. To co było już minęło. Każdy popełnia błędy. Ale teraz to już nieważne.
-Nawet jeśli ciągnie to za sobą ciężkie skutki? – zapytał, ale nie dane było mi odpowiedzieć. W kuchni pojawiła się Mayi z telefonem w ręku i przejętą miną. – Co się stało?
-Słuchajcie, dzwoniła opiekunka Joaquina. Pytała się czy go tu nie ma. Uciekł z domu.
-Jak to uciekł?! – aż wstałam od stołu.
-Tak jak mówię.
-Trzeba go znaleźć! – zaczynałam panikować. Znałam Joaquina bardzo dobrze. Od dłuższego czasu chodził tu do szkoły. Zawsze był sam dopóki nie pojawił się Roy. Koledzy zawsze dokuczali mu przez to, że jest adoptowany, bo rodzice go opuścili. Ale dlaczego uciekł? To bez sensu.
-Myślę, że wiem gdzie może być. – do kuchni weszła Gaby. – Miałam dziś dyżur w szkole. Joaquin kłócił się z Miguelem. Po tym jak udało się ich rozdzielić Migue zaczął do niego coś krzyczeć, że w nocy wszystko się rozstrzygnie.
-Ale gdzie?!
-Może wcześniej ktoś mi powie co tu robi mój wazon? Ile razy mówiłam, żeby go nie dotykać?
-Gabriela! – krzyknęłam.
-No dobra, mówił coś o jakimś klubie. Bloł stair czy jakoś tak.
-Chyba Blue Star. – poprawił ją Daniel.
-Właśnie. Ja nie znam angielskiego, nie oceniaj mnie!
-Przepraszam. – powiedział zawstydzony i wstał od stołu. - Idę po kluczyki od samochodu i jedziemy.
Wraz z dziewczynami szybko się przebrałyśmy i dwadzieścia minut później byłyśmy już w podanym przez Gaby klubie. Wesołe rytmy cumbii było słychać aż na zewnątrz, a w środku ten hałas był aż nie do zniesienia. Tłumowi pijanych ludzi jednak to nie przeszkadzało i dobrze się bawili na parkiecie. Niektórzy jeszcze świadomi dziwnie na sam patrzyli. W końcu to nie codzienny widok, trzech zakonnic i księdza wchodzących do klubu.
-Może się rozdzielmy? Łatwiej go znajdziemy. – zaproponowałam.
-Wątpię żeby to było konieczne. – powiedziała Mayi patrząc w stronę korytarza prowadzącego prawdopodobnie do ubikacji. – Wydaje mi się, że widziałam Miguela. Chodźmy! – powiedziała i ruszyła przed siebie. Podążyliśmy za nią. W korytarzu okazało się, ze miała rację. Znaleźliśmy tam Miguela z nieznanymi nam kolegami popychającego zaginionego chłopca. Zanim dobiegliśmy do nich, jeden z oprawców kopnął go w plecy przez co upadł na podłogę.
-Dosyć! Co tu się dzieje?! – krzyknął Daniel i podbiegł do Joaquina by pomóc mu wstać.
-Idźcie stąd! To sprawa między nami! – chłopak wyrwał się i zaatakował Miguela szarpiąc go za koszulkę z logiem AC/DC.
-Co to ma znaczyć?! – tym razem ja wkroczyłam do akcji i rozdzieliłam ich razem z Danim.
-Bo to wszystko on! On to zrobił! – krzyczał rozgoryczony.
-Zamknij jadaczkę szczylu! – odwrzasnął szatyn i kopnął go po czym uciekł razem z kolegami. Nie mieliśmy szans by ich złapać. Ledwo zdążyłam odwrócić się w stronę wyjścia, a ich już nie było. Kiedy powróciłam wzrokiem do Joaco, leżał skulony na ziemi i płakał z bólu.
-Moja ręka… - mówił przez łzy.
-Dziewczyny, pojadę z nim do szpitala. – powiedział Daniel i pomógł mu wstać. – Poczekajcie na mnie tutaj. Ja powiadomię jego opiekunów i wrócę po was, dobrze?

Tak i się stało. Daniel pojechał razem chłopakiem do szpitala, a my udałyśmy się do baru.
-Juan! Jedno duże piwo dla mnie! Dopisz mi do rachunku! – krzyknęła Mayi do barmana, a ja i Gaby spojrzałyśmy na nią pogardliwie. – No co? Jak wy też chcecie to sobie zamówicie ale nie na mój rachunek, jasne?
-Chyba cię Bóg opuścił. – podsumowałam.
-No dobra… Juan! Jednak małe.
-Robi się szefowo. – odpowiedział z charakterystycznym akcentem z Cordoby. - Co się stało? Jakiś post dziś masz? Swoją drogą o co chodzi z tym strojem?
-Nic takiego. – odrzekła i wróciła do nas. – No co?
-Mi się wydaje czy ty tu bywasz dosyć często? – zapytałam.
-Brawo Clara. Pierwszy raz zdajesz sobie z czegoś sprawę.
-To jakaś aluzja?
-Tak. Mam na myśli, ze powinnaś się trochę wyluzować i mniej myśleć.
-Jestem zakonnicą! Ty z resztą też! Gaby błagam weź jej coś powiedz…
-W sumie ma trochę racji… - wzruszyła ramionami. – Wiesz, że ja jestem jeszcze gorsza niż ty, ale czasami naprawdę za dużo myślisz.
-Ah tak? – uśmiechnęłam się zawadiacko i chwyciłam piwo, które barman właśnie położył obok nas i duszkiem wypiłam do połowy. – Zobaczymy, kto tutaj za dużo myśli. – powiedziałam do przyjaciółek i wyruszyłam na parkiet. Tutaj skończyło się wszystko co pamiętam.

Diego POV
Nie mogłem uwierzyć w to co się właśnie działo. Spojrzałem jeszcze raz na Marie. To tylko utwierdziło mnie w tym co sobie przypomniałem. Już miałem wstać i wyjść stamtąd ja najszybciej gdy poczułem wibracje w kieszeni. To mój telefon dzwonił.
-Słucham? – powiedziałem do telefonu próbując przebić się przez głośną muzykę. Bardzo zdziwiło mnie to, że to akurat Mayi dzwoni do mnie i to o tej godzinie.
-Słuchaj Diego, pewnie cię budzę ale mamy tu mały problem.
-Co? O co chodzi? – nie byłem pewny czy dobrze usłyszałem.
-Jestem z Gaby i Clari w klubie i… no właśnie. Clara.
-Co z nią? W którym klubie?
-Blue Star.
-Też tutaj jestem! Gdzie jesteście? Już tam idę!
-Przy barze! Przychodź szybko! – krzyknęła i rozłączyła się. Schowałem telefon do kieszeni.
-Kto dzwonił? – zapytała mnie Maria, a ja przemilczałem to i wstałem zwalając ją ze swoich kolan. Oddaliłem się jak najszybciej kierując się ku barowi. Szybko rozpoznałem dwie zakonnice siedzące tam. Jakby nie patrzeć to te habity bardzo rzucały się w oczy.
-Co jest? Gdzie Clara? Co się z nią stało? – wypytywałem.
-Daniel pojechał zawieźć Joaco do szpitala i miał później po nas przyjechać, ale zepsuł mu się samochód, więc jesteśmy tu uwięzione.
-Pytam co się stało z Clari!?
-Aaa o Clare pytasz. Tańczy z jakimś Włochem. Taki z bródka i włosami spiętymi w kucyka. – oderwałem się do krzesła i popędziłem na parkiet w poszukiwaniu dziewczyny. Odnalazłem ja bardzo szybko. Tak jak powiedziała Mayi, tańczyła z jakimś typem i to bardzo blisko. Trafiłem tam na czas ponieważ jego ręka dotychczas spoczywająca na jej plecach zaczęła zjeżdżać coraz niżej. Ruszyłem przed siebie i wymierzyłem mu w twarz jedną, porządną pięść. Wylądował na podłodze dotykając zakrwawionego nosa.
-Sei pazzo?! – wrzasnął.
-Diegiiiii – powiedziała ucieszona i ewidentnie pijana Clara, udając Marie. – Co ty tu robisz? Biedny Marco…
-Clara. – powiedziałem cicho i przytuliłem ją z całych sił. – Chodźmy stad. Jak najszybciej.
-Ale dlaczego? Chciałam jeszcze potańczyć. – zrobiła smutna minkę po czym i tak się roześmiała.
-Nie pójdziesz?
-A żebyś wiedział, że nie. Jak chcesz to idź z Marią. – wzruszyła ramionami i poszła w drugą stronę. Niestety ze mną nie tak łatwo. Nie zwlekałem ani chwili. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem na zewnątrz. W twarz uderzył mi chłód nocnego powietrza.
-Co ty robisz?! Pogrzało cię?! Miałam jeszcze resztę drinka!
-Powiedziałaś, żebym poszedł z Marią, tak wiec jestem. Czy to nie tak masz na imię? – uśmiechnąłem się.
-…może. A co cię to obchodzi?
-Ty mnie obchodzisz. Tylko ty. – odrzekłem całkowicie poważny. Obok nas pojawiły się Mayi i Gaby.
-To jak… masz może kasę na ubera? Bo wiesz… my to tak jakby zakonnice… teoretycznie to u nas cienko z pieniędzmi.
-Mam, nie musisz się przejmować. A za drinki ktoś zapłacił? Z tego co widzę to ona trochę tego musiała wypić.
-Nieszczególnie. Tylko dwa piwa. Dziewczyna ma słabą głowę. Jeszcze przywyknie, daj jej czas. A o to się nie przejmuj, Juan dopisał do mojego rachunku. Ja się z nią rozliczę jak wytrzeźwieje.

Niedługo później nasza taksówka zatrzymała się przed klasztorem. Poprosiliśmy kierowcę o zgaszenie świateł by nikt się nie dowiedział co się właśnie dzieje. Na szczęście okazał się dosyć ugodowy i wyłączył je. Teraz w spokoju mogliśmy przejść do środka.
-Słuchajcie, w głowie mi się kręci. – powiedziała Mayi chwilę przed wyjściem.
-Co? Dlaczego? – zapytałem.
-A wyobrażasz sobie, żebym weszła do klubu i nic nie wypiła? Bo ja nie. Chyba by mnie wywalili bo by pomyśleli, że chora jestem czy coś.
-Nie widać po tobie.
-Ja też tego nie widzę. Głównie dlatego, że w głowie mi się kręci jak diabli. Z resztą mnie uderza dopiero po dłuższej chwili.
-Dobra mam plan. – wtrąciła Gaby, która do teraz milczała. – Ja wprowadzę Mayi do środka, po czym wrócę i pomogę ci z Clari, dobra? Trzeba uważać, żeby nikogo nie obudzić.
-Dobrze. Tylko ostrożnie. – zgodziłem się na ten układ i dwie zakonnice wyszły z samochodu kierując się ku drzwiom zakonu. W taksówce zapanowała cisza.
-A ty co taka milcząca się zrobiłaś? – zapytałem Clari, która siedziała z rękoma złożonymi na krzyż.
-Mówię i jest źle, milczę i jest źle. O co ci słońce chodzi?!
-O nic, zdziwiłem się po prostu. Jesteś obrażona?
-Tak! Żebyś wiedział, ze tak! Dlaczego uderzyłeś Marco? Przecież to taki fajny chłopak. Jakbyś się ram nie pojawił to pewnie zamiast siedzieć teraz tutaj, byłabym ze swoim nowym kolegą w jego…
-Nie kończ. – przerwałem jej przerażony tym co zapewne chciała powiedzieć.
-Ah, teraz rozumiem.
-Co?
-Jesteś zazdrosny!
-Że ja? – wskazałem palcem na siebie.
-Tak ty! Przyznaj się, że jesteś we mnie zakochany. No dajesz. Już to słyszałam nie raz od ciebie wiec posłucham jeszcze. Wiesz, że nawet to lubię?
-Daj spokój. – powiedziałem już poważniejszy. Wcale nie podobało mi się to co mówiła.
-Po co? Przecież bawimy się świetnie! Powiedzieć ci sekret? Tak serio to zrobiłam to specjalnie. Wiedziałam, że jak będę w kłopotach to się pojawisz! Jesteś przewidywalny wyobraź sobie!
-Clara…
-Nie przerywaj mi znowu. Bo ja może jestem pijana ale nie głupia, wiem dobrze czego chcę, tak? I po prostu nie mogę znieść tego, że wierzysz tej idiotce i nie widzisz jaka jest prawda! – zaczęła się śmiać jak opętana. Wtedy drzwi samochodu otworzyły się.
-Widzę bardzo wesoło tutaj macie. Przepraszam, e przeszkadzam, ale pora iść. – powiedziała po czym wysieliśmy z auta. Zapłaciłem taksówkarzowi by mógł już odjechać i podprowadziłem dziewczyny do drzwi. Dalej wolałem nie iść, by nie wpaść w tarapaty.
-Co jest Diegiiiii? Czemu nie idziesz? Zabawimy się razem!
-Cii – uciszyłem ją. – Muszę już wracać.
-Hmm pewnie do Mary, czy tak? Dobra, to pożegnaj się ze mną przynamniej. – rzuciła mi się w ramiona. Odwzajemniłem przytulenie. Wtedy ona odsunęła się i pocałowała mnie w policzek… bardzo blisko ust.

-Dobranoc. – powiedziałem do niej cicho i odszedłem z rękoma w kieszeniach starając się nie myśleć o niczym. Ale tak się nie dało. Musiałem poukładać sobie w głowie naprawdę dużo spraw.

***

Także tego... udało się. W końcu skończyłam. Opóźneinie, z którym przez szkołę niestety musimy się liczyć. Po drodze też pojawiła się moja super mega b(f) burza, usuwając mi połowę rozdziału co jeszcze trochę mnie opóźniło. Oczywko wciąż będę się starała ogarniać te rozdziały w normalnych odległościach czasowych ale czas się przyzwyczaić do późnień, c'nie? 
A właśnie! Rozpoczął sie nowy rok szkolny! Chciałabym wam z tej okazji życzyć dużo cierpliwości i zapału do nauki. Oby było jej na tyle byście nie musieli się martwić co będzie w nestępnym rozdziale! Luv
Pala

6 komentarzy:

  1. Moja psychika po tym rozdziale się zniszczyła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak źle? Sori no, nie uznaje reklamacji, nie będzie odszkodowania haha!

      Usuń
    2. Nie było źle ale bardzo dużo się działo i mam teraz uraz psychiczny na serio po tym rodziale to ja zasnąć nie mogłam. Szkoda że nie będzie odszkodowania haha

      Usuń
  2. W końcu! Mam nadzieję, że takich akcji będzie więcej XD. W sumie to aż takich wielkich przerw to nie ma. Umnie na blogu ostatni post był miesiąc temu, ale spokojna twoja rozczochrana w przyszłym tygodniu post będzie na 100 pro. Ogólnie "post super i czekam na nexta" ( czyli podstawowa formułka każdego czytelnika XD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, cierpliwości, powiem tylko tak - NASTĘPNY ROZDZIAŁ ZABIJE WSZYSTKICH, ŁACZNIE ZE MNĄ. A teraz żyj z ta informacją przez następne 2 tygodnie, kocham niszczyć ludziom życie. Dziękuję <3

      Usuń
    2. Przez ciebie jutro do szkoły nie wstane nie no dzięki a ja Cię polubiłam

      Usuń