Ponownie stałam przed tymi
drzwiami. Czy to potrzebne bym wspominała jakimi? Chyba nie. Trochę jakbym
miała deja vu. Jednak nie wszystko było takie samo. Tym razem nie miałam już na
sobie habitu. Strach również mnie już opuścił. Byłam zdeterminowana by zacząć
wszystko od nowa. Zapukałam. Nie zaskoczył mnie fakt, że drzwi otworzyła Maria
po tym co widziałam poprzedniego wieczoru. Patrzyła na mnie zdziwiona nic nie
mówiąc.
-Jest Diego? – zapytałam wprost,
poważnym tonem.
-Nie ma. – odrzekła, a moje
bębenki słuchowe kolejny raz ucierpiały słysząc jej skrzekliwy głos.
-Jestem. – za nią pojawił się on.
Nie był uśmiechnięty jak zawsze. Był poważniejszy niż kiedykolwiek, z reszta
tak samo jak ja. Żadne z nas nie czuło się dobrze i był tylko jeden sposób by
to minęło. – Czego potrzebujesz?
-Ciebie.- powiedziałam w myślach. – Chcę porozmawiać.
-Maria zostaw nas samych. –
powiedział do swojej dziewczyny, a ona westchnęła ciężko. Nie sprzeciwiła się jednak.
Zgarnęła torebkę ze stolika i wyszła bez słowa. Ja natomiast weszłam do środka
razem z Diego.
-Dobrze, wiec o czym chcesz ze
mną rozmawiać? – zapytał.
-Myślałam…
-I co w związku z tym? Doszłaś do
jakiegoś wniosku? Bo ostatnio coś ci nie szło.
-Tak.
-Więc?
-Kocham cię. – powiedziałam
szybko wiedząc jaka powagę niosą ze sobą te dwa proste słowa. Wtedy jakby
wszystko zwolniło. Diego obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Dopiero teraz
zauważył jak jestem ubrana. Poczułam się… nago. On tak na mnie oddziaływał.
Widział mnie taką jaka jestem.
-Ja ciebie też. – trzy słowa.
Tyle wystarczyło by wszystkie nerwy i zmartwienia odeszły i rozpłynęły się w
powietrzu. Zbliżył się do mnie tak bardzo, że nasze czoła stykały się. Patrzył
mi w oczy, sprawiając, że zaczęło mi brakować oddechu. Pragnęłam go pocałować
bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Zamknęłam oczy i powoli zaczęłam przybliżać
się ku jego ustom. Chwila… jeszcze chwila… i odrobinę… nie mogłam ich napotkać.
W końcu przestałam czuć jego dotyk. Otworzyłam oczy.
Przede mną nie było już Diego.
Widziałam tylko sufit swojego pokoju. Już nawet nie dziwił mnie ten sen, w
końcu budziłam się przez niego już czwarty raz tej samej nocy. Aż zaczęłam
pragnąć by tym razem to też było wspomnienie, ale nie... było inaczej.
Nagle usłyszałam hałas dochodzący
z kuchni. To ewidentnie był stukot naczyń. Rozejrzałam się. Mayi jak i Gaby
wciąż sapy, było ciemno, a zegarek wskazywał kilka minut po północy. Więc
niemożliwe by były to zakonnice.
Zsunęłam się z łóżka i na palcach
podeszłam do drzwi uchylając je. Rzeczywiście. W kuchni było widać światło. To
naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż wszystkie mniszki powinny już spać,
a podjadanie jest zakazane, jemy tylko w określonych porach dnia. Niby Mayi
często zdarzały się takie wykroczenia ale ona spała teraz jak suseł.
Podeszłam do jej łóżka chcąc
upewnić się, ze to na pewno ona i nie narobiła znowu głupot.
-Mayi… - szepnęłam ale ona nie
reagowała. – Mayi obudź się. – szturchnęłam ją lekko, po czym w końcu otworzyła
oczy.
-O co chodzi Clari? Daj mi
jeszcze pięć minut, błagam. – powiedziała zaspanym głosem. - Pomodlę się nawet
za pokój na świcie i domy dla wszystkich bezdomnych słoni, ale daj mi jeszcze
spać.
-Mayi, co ty gadasz? No obudź się
wreszcie!
-O co ci chodzi? Ciemno jeszcze…
-Ktoś chodzi po kuchni. Chodź ze
mną, proszę. Boję się trochę.
-Bezdomne słonie też się boją
włóczyć same po nocach po niebezpiecznych dżunglach. Korona ci z głowy nie
spadnie jak przejdziesz się sama do kuchni.
-Głupia jesteś.
Po chwili nalegań w końcu udało
mi się przekonać przyjaciółkę, bo poszła ze mną sprawdzić co się dzieje.
Wyszłyśmy z pokoju uzbrojone w wazon, który zawsze stoi na szafce Gaby. Jeżeli
ucierpi to pewnie się obrazi, ale stwierdziłyśmy, ze ta opcja będzie najlepsza,
to tylko wazon.
Cicho skradałyśmy się do kuchni.
Mimo zaspania udało nam się bezszelestnie dotrzeć do drzwi. Stanęłyśmy przy
ścianie .
-I co teraz? Jaki jest twój plan?
– zapytała Mayi.
-Jesteś bliżej wejścia. Zerknij
kto tam jest. – dziewczyna przewróciła oczami i powoli wychyliła głowę za próg.
-Wiesz co, tak to się bawić nie
będziemy! – powiedziała głośno wychodząc cala na widok. – Tym wazonem to ja
tobie powinnam przywalić teraz w głowę!
-Magdalena? O co chodzi? –
usłyszałam znajomy głos dochodzący z kuchni. Okazało się, że siedział tam
ksiądz Daniel pijąc spokojnie herbatę.
-Nic. Absolutnie nic. Co za
dynamiczne duo, gratulacje! – wymachiwała rękoma. – Dzięki wam biedne słoniki
nie będą miały gdzie mieszkać! – odwróciła się na pięcie i odeszła zostawiając
w mi w dłoniach wazon.
-Mogę wiedzieć co tu się właśnie
stało i o co chodzi ze słoniami? – zapytał sfrustrowany Daniel. Weszłam do
kuchni i usiadłam przy stole, obok księdza.
-Sama nie wiem. Ona pewnie też
nie. Jest zaspana. Po prostu zobaczyłam światło i się przestraszyłam.
-Skoro zobaczyłaś światło to
znaczy, ze nie spałaś.
-Prawda. Miałam sen… -
przerwałam. Ksiądz Daniel to ostatnia osoba, która powinna wiedzieć o tym co mi
się dziś śniło.
-Dlaczego zamilkłaś? Koszmar?
-Czy ja wiem czy to koszmar? Po
prostu sen, nie wiem czy interpretować to dobrze czy źle. Czuję się trochę
zmieszana. Sama nie wiem co mi jest. – zwiesiłam głowę.
-A rozmawiałaś o tym z Chachim? –
zmroziło mnie. Skąd wiedział?
-Co.. ja… to nie tak jak ksiądz
myśli…
-Daj spokój. Po pierwsze znamy
się już chyba wystarczająco, żebyś mówiła do mnie po imieniu, a po drugie to
nie jestem głupi. Już przy spowiedzi zrozumiałem o kogo chodzi. Kazałem ci się
oddalić od niego i tego uczucia…
-Tak wiem, ja próbowałam…
-Wiem, że próbowałaś. Przecież
widziałem to. Każdego dnia widziałem jak ty patrzysz na niego, a on na ciebie.
I wtedy dopiero zrozumiałem, że to może jednak nie jest tylko próba, którą Bóg
postawił na twojej drodze. – nie mogłam uwierzyć w to co on do mnie mówi. Może to
też tylko sen? – Posłuchaj Clara. Dobrze wiem jaka jest różnica między
wątpliwościami, a prawdziwym uczuciem. Też kiedyś wątpiłem i to nie było ani
trochę podobne do tego co dzieje się między waszą dwójką.
-Wiesz, czuję się trochę
niezręcznie rozmawiając o tym z tobą.
-Niepotrzebnie. Może czasami
wydaję się jakby chłodny, ale to chyba przez te właśnie wątpliwości o których ci
wspomniałem.
-Opowiedz mi… jeśli chcesz rzecz
jasna. – powiedziałam nieśmiało. Z jednej strony zaciekawił mnie tym co mówił.
Nigdy nie pomyślałabym, że on, człowiek z tak wyrobionym zdaniem co do relacji
osób duchownych, też mógł mieć swój moment słabości.
-To było sześć lat temu. Jeszcze
byłem w seminarium. Niedługo przed złożeniem ślubów czystości. Niby z tego
powodu to nic złego, aczkolwiek czuję się z tym źle. Byłem wraz z innymi
seminarzystami w Izraelu. Zwiedzaliśmy głównie Jerozolimę, ale na jeden dzień
wstąpiliśmy też do Tel Avivu. Tam poznałem Carolinę. Również była z Buenos
Aires, co więcej okazało się, że mieszkała w tej samej dzielnicy co ja. Podczas
reszty wyjazdu ciągle z nią pisałem, a po powrocie do domu ponownie się
spotkaliśmy. I to nie jeden raz. Widywaliśmy się codziennie. Nasza relacja
bardzo szybko zamieniła się w coś więcej. Ona wiedziała, ze jestem w
seminarium. Miała nadzieję, że dla niej to porzucę. I prawie to zrobiłem.
Niestety lub stety w końcu zrozumiałem co się ze mną działo. Mimo tego, że
naprawdę mi się podobała, to jej nie kochałem. Była testem, który miał
sprawdzić czy na pewno jestem gotowy na życie w Kościele. W ten sam dzień kiedy
to zrozumiałem, zostawiłem ją. To było bolesne dla nas obojga, ale tak być
musiało.
-I przez to jesteś taki cięty? –
ugryzłam się w język. To pytanie było chyba trochę niegrzeczne. Daniel jednak
nie zwrócił na to uwagi i odpowiedział.
-Nie. Po prostu w tym wszystkim
popełniłem jeden z najgorszych błędów w moim życiu. Ale to już lepiej zostawię
dla siebie.
-Rozumiem.
-Clara… martwię się. O Diego.
Dobrze wiesz jakie kity Maria mu wciska. Oszukuje go i to się może naprawdę źle
skończyć. Tylko ty możesz coś na to poradzić. Zrób mu przysługę, idź do niego
jutro i powiedz mu wszystko. Lekarz niby zabronił mówić mu cokolwiek, ale ta nieświadomość
tylko mu szkodzi.
-Dani…
-Słucham cię.
-Dziękuję. Naprawdę, nie spodziewałam
się, że kiedyś usłyszę od ciebie coś takiego. – położyła swoja dłoń na jego. –
I nie martw się. To co było już minęło. Każdy popełnia błędy. Ale teraz to już
nieważne.
-Nawet jeśli ciągnie to za sobą
ciężkie skutki? – zapytał, ale nie dane było mi odpowiedzieć. W kuchni pojawiła
się Mayi z telefonem w ręku i przejętą miną. – Co się stało?
-Słuchajcie, dzwoniła opiekunka
Joaquina. Pytała się czy go tu nie ma. Uciekł z domu.
-Jak to uciekł?! – aż wstałam od
stołu.
-Tak jak mówię.
-Trzeba go znaleźć! – zaczynałam panikować.
Znałam Joaquina bardzo dobrze. Od dłuższego czasu chodził tu do szkoły. Zawsze
był sam dopóki nie pojawił się Roy. Koledzy zawsze dokuczali mu przez to, że
jest adoptowany, bo rodzice go opuścili. Ale dlaczego uciekł? To bez sensu.
-Myślę, że wiem gdzie może być. –
do kuchni weszła Gaby. – Miałam dziś dyżur w szkole. Joaquin kłócił się z
Miguelem. Po tym jak udało się ich rozdzielić Migue zaczął do niego coś
krzyczeć, że w nocy wszystko się rozstrzygnie.
-Ale gdzie?!
-Może wcześniej ktoś mi powie co
tu robi mój wazon? Ile razy mówiłam, żeby go nie dotykać?
-Gabriela! – krzyknęłam.
-No dobra, mówił coś o jakimś
klubie. Bloł stair czy jakoś tak.
-Chyba Blue Star. – poprawił ją
Daniel.
-Właśnie. Ja nie znam
angielskiego, nie oceniaj mnie!
-Przepraszam. – powiedział zawstydzony
i wstał od stołu. - Idę po kluczyki od samochodu i jedziemy.
Wraz z dziewczynami szybko się przebrałyśmy
i dwadzieścia minut później byłyśmy już w podanym przez Gaby klubie. Wesołe
rytmy cumbii było słychać aż na zewnątrz, a w środku ten hałas był aż nie do
zniesienia. Tłumowi pijanych ludzi jednak to nie przeszkadzało i dobrze się
bawili na parkiecie. Niektórzy jeszcze świadomi dziwnie na sam patrzyli. W końcu
to nie codzienny widok, trzech zakonnic i księdza wchodzących do klubu.
-Może się rozdzielmy? Łatwiej go
znajdziemy. – zaproponowałam.
-Wątpię żeby to było konieczne. –
powiedziała Mayi patrząc w stronę korytarza prowadzącego prawdopodobnie do
ubikacji. – Wydaje mi się, że widziałam Miguela. Chodźmy! – powiedziała i ruszyła
przed siebie. Podążyliśmy za nią. W korytarzu okazało się, ze miała rację.
Znaleźliśmy tam Miguela z nieznanymi nam kolegami popychającego zaginionego
chłopca. Zanim dobiegliśmy do nich, jeden z oprawców kopnął go w plecy przez co
upadł na podłogę.
-Dosyć! Co tu się dzieje?! –
krzyknął Daniel i podbiegł do Joaquina by pomóc mu wstać.
-Idźcie stąd! To sprawa między
nami! – chłopak wyrwał się i zaatakował Miguela szarpiąc go za koszulkę z logiem
AC/DC.
-Co to ma znaczyć?! – tym razem
ja wkroczyłam do akcji i rozdzieliłam ich razem z Danim.
-Bo to wszystko on! On to zrobił!
– krzyczał rozgoryczony.
-Zamknij jadaczkę szczylu! – odwrzasnął
szatyn i kopnął go po czym uciekł razem z kolegami. Nie mieliśmy szans by ich
złapać. Ledwo zdążyłam odwrócić się w stronę wyjścia, a ich już nie było. Kiedy
powróciłam wzrokiem do Joaco, leżał skulony na ziemi i płakał z bólu.
-Moja ręka… - mówił przez łzy.
-Dziewczyny, pojadę z nim do
szpitala. – powiedział Daniel i pomógł mu wstać. – Poczekajcie na mnie tutaj.
Ja powiadomię jego opiekunów i wrócę po was, dobrze?
Tak i się stało. Daniel pojechał razem
chłopakiem do szpitala, a my udałyśmy się do baru.
-Juan! Jedno duże piwo dla mnie!
Dopisz mi do rachunku! – krzyknęła Mayi do barmana, a ja i Gaby spojrzałyśmy na
nią pogardliwie. – No co? Jak wy też chcecie to sobie zamówicie ale nie na mój
rachunek, jasne?
-Chyba cię Bóg opuścił. –
podsumowałam.
-No dobra… Juan! Jednak małe.
-Robi się szefowo. – odpowiedział
z charakterystycznym akcentem z Cordoby. - Co się stało? Jakiś post dziś masz?
Swoją drogą o co chodzi z tym strojem?
-Nic takiego. – odrzekła i
wróciła do nas. – No co?
-Mi się wydaje czy ty tu bywasz
dosyć często? – zapytałam.
-Brawo Clara. Pierwszy raz zdajesz
sobie z czegoś sprawę.
-To jakaś aluzja?
-Tak. Mam na myśli, ze powinnaś
się trochę wyluzować i mniej myśleć.
-Jestem zakonnicą! Ty z resztą
też! Gaby błagam weź jej coś powiedz…
-W sumie ma trochę racji… -
wzruszyła ramionami. – Wiesz, że ja jestem jeszcze gorsza niż ty, ale czasami
naprawdę za dużo myślisz.
-Ah tak? – uśmiechnęłam się
zawadiacko i chwyciłam piwo, które barman właśnie położył obok nas i duszkiem
wypiłam do połowy. – Zobaczymy, kto tutaj za dużo myśli. – powiedziałam do
przyjaciółek i wyruszyłam na parkiet. Tutaj skończyło się wszystko co pamiętam.
Diego POV
Nie mogłem uwierzyć w to co się
właśnie działo. Spojrzałem jeszcze raz na Marie. To tylko utwierdziło mnie w
tym co sobie przypomniałem. Już miałem wstać i wyjść stamtąd ja najszybciej gdy
poczułem wibracje w kieszeni. To mój telefon dzwonił.
-Słucham? – powiedziałem do
telefonu próbując przebić się przez głośną muzykę. Bardzo zdziwiło mnie to, że
to akurat Mayi dzwoni do mnie i to o tej godzinie.
-Słuchaj Diego, pewnie cię budzę
ale mamy tu mały problem.
-Co? O co chodzi? – nie byłem
pewny czy dobrze usłyszałem.
-Jestem z Gaby i Clari w klubie i…
no właśnie. Clara.
-Co z nią? W którym klubie?
-Blue Star.
-Też tutaj jestem! Gdzie
jesteście? Już tam idę!
-Przy barze! Przychodź szybko! –
krzyknęła i rozłączyła się. Schowałem telefon do kieszeni.
-Kto dzwonił? – zapytała mnie Maria,
a ja przemilczałem to i wstałem zwalając ją ze swoich kolan. Oddaliłem się jak
najszybciej kierując się ku barowi. Szybko rozpoznałem dwie zakonnice siedzące
tam. Jakby nie patrzeć to te habity bardzo rzucały się w oczy.
-Co jest? Gdzie Clara? Co się z nią
stało? – wypytywałem.
-Daniel pojechał zawieźć Joaco do
szpitala i miał później po nas przyjechać, ale zepsuł mu się samochód, więc
jesteśmy tu uwięzione.
-Pytam co się stało z Clari!?
-Aaa o Clare pytasz. Tańczy z
jakimś Włochem. Taki z bródka i włosami spiętymi w kucyka. – oderwałem się do
krzesła i popędziłem na parkiet w poszukiwaniu dziewczyny. Odnalazłem ja bardzo
szybko. Tak jak powiedziała Mayi, tańczyła z jakimś typem i to bardzo blisko.
Trafiłem tam na czas ponieważ jego ręka dotychczas spoczywająca na jej plecach
zaczęła zjeżdżać coraz niżej. Ruszyłem przed siebie i wymierzyłem mu w twarz
jedną, porządną pięść. Wylądował na podłodze dotykając zakrwawionego nosa.
-Sei pazzo?! – wrzasnął.
-Diegiiiii – powiedziała ucieszona
i ewidentnie pijana Clara, udając Marie. – Co ty tu robisz? Biedny Marco…
-Clara. – powiedziałem cicho i
przytuliłem ją z całych sił. – Chodźmy stad. Jak najszybciej.
-Ale dlaczego? Chciałam jeszcze
potańczyć. – zrobiła smutna minkę po czym i tak się roześmiała.
-Nie pójdziesz?
-A żebyś wiedział, że nie. Jak
chcesz to idź z Marią. – wzruszyła ramionami i poszła w drugą stronę. Niestety
ze mną nie tak łatwo. Nie zwlekałem ani chwili. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem
na zewnątrz. W twarz uderzył mi chłód nocnego powietrza.
-Co ty robisz?! Pogrzało cię?!
Miałam jeszcze resztę drinka!
-Powiedziałaś, żebym poszedł z
Marią, tak wiec jestem. Czy to nie tak masz na imię? – uśmiechnąłem się.
-…może. A co cię to obchodzi?
-Ty mnie obchodzisz. Tylko ty. –
odrzekłem całkowicie poważny. Obok nas pojawiły się Mayi i Gaby.
-To jak… masz może kasę na ubera?
Bo wiesz… my to tak jakby zakonnice… teoretycznie to u nas cienko z pieniędzmi.
-Mam, nie musisz się przejmować.
A za drinki ktoś zapłacił? Z tego co widzę to ona trochę tego musiała wypić.
-Nieszczególnie. Tylko dwa piwa.
Dziewczyna ma słabą głowę. Jeszcze przywyknie, daj jej czas. A o to się nie
przejmuj, Juan dopisał do mojego rachunku. Ja się z nią rozliczę jak
wytrzeźwieje.
Niedługo później nasza taksówka
zatrzymała się przed klasztorem. Poprosiliśmy kierowcę o zgaszenie świateł by
nikt się nie dowiedział co się właśnie dzieje. Na szczęście okazał się dosyć
ugodowy i wyłączył je. Teraz w spokoju mogliśmy przejść do środka.
-Słuchajcie, w głowie mi się
kręci. – powiedziała Mayi chwilę przed wyjściem.
-Co? Dlaczego? – zapytałem.
-A wyobrażasz sobie, żebym weszła
do klubu i nic nie wypiła? Bo ja nie. Chyba by mnie wywalili bo by pomyśleli, że
chora jestem czy coś.
-Nie widać po tobie.
-Ja też tego nie widzę. Głównie
dlatego, że w głowie mi się kręci jak diabli. Z resztą mnie uderza dopiero po
dłuższej chwili.
-Dobra mam plan. – wtrąciła Gaby,
która do teraz milczała. – Ja wprowadzę Mayi do środka, po czym wrócę i pomogę
ci z Clari, dobra? Trzeba uważać, żeby nikogo nie obudzić.
-Dobrze. Tylko ostrożnie. –
zgodziłem się na ten układ i dwie zakonnice wyszły z samochodu kierując się ku
drzwiom zakonu. W taksówce zapanowała cisza.
-A ty co taka milcząca się
zrobiłaś? – zapytałem Clari, która siedziała z rękoma złożonymi na krzyż.
-Mówię i jest źle, milczę i jest
źle. O co ci słońce chodzi?!
-O nic, zdziwiłem się po prostu.
Jesteś obrażona?
-Tak! Żebyś wiedział, ze tak!
Dlaczego uderzyłeś Marco? Przecież to taki fajny chłopak. Jakbyś się ram nie
pojawił to pewnie zamiast siedzieć teraz tutaj, byłabym ze swoim nowym kolegą w
jego…
-Nie kończ. – przerwałem jej
przerażony tym co zapewne chciała powiedzieć.
-Ah, teraz rozumiem.
-Co?
-Jesteś zazdrosny!
-Że ja? – wskazałem palcem na
siebie.
-Tak ty! Przyznaj się, że jesteś
we mnie zakochany. No dajesz. Już to słyszałam nie raz od ciebie wiec posłucham
jeszcze. Wiesz, że nawet to lubię?
-Daj spokój. – powiedziałem już
poważniejszy. Wcale nie podobało mi się to co mówiła.
-Po co? Przecież bawimy się
świetnie! Powiedzieć ci sekret? Tak serio to zrobiłam to specjalnie.
Wiedziałam, że jak będę w kłopotach to się pojawisz! Jesteś przewidywalny wyobraź
sobie!
-Clara…
-Nie przerywaj mi znowu. Bo ja
może jestem pijana ale nie głupia, wiem dobrze czego chcę, tak? I po prostu nie
mogę znieść tego, że wierzysz tej idiotce i nie widzisz jaka jest prawda! –
zaczęła się śmiać jak opętana. Wtedy drzwi samochodu otworzyły się.
-Widzę bardzo wesoło tutaj macie.
Przepraszam, e przeszkadzam, ale pora iść. – powiedziała po czym wysieliśmy z
auta. Zapłaciłem taksówkarzowi by mógł już odjechać i podprowadziłem dziewczyny
do drzwi. Dalej wolałem nie iść, by nie wpaść w tarapaty.
-Co jest Diegiiiii? Czemu nie
idziesz? Zabawimy się razem!
-Cii – uciszyłem ją. – Muszę już
wracać.
-Hmm pewnie do Mary, czy tak?
Dobra, to pożegnaj się ze mną przynamniej. – rzuciła mi się w ramiona.
Odwzajemniłem przytulenie. Wtedy ona odsunęła się i pocałowała mnie w policzek…
bardzo blisko ust.
-Dobranoc. – powiedziałem do niej
cicho i odszedłem z rękoma w kieszeniach starając się nie myśleć o niczym. Ale
tak się nie dało. Musiałem poukładać sobie w głowie naprawdę dużo spraw.
***
Także tego... udało się. W końcu skończyłam. Opóźneinie, z którym przez szkołę niestety musimy się liczyć. Po drodze też pojawiła się moja super mega b(f) burza, usuwając mi połowę rozdziału co jeszcze trochę mnie opóźniło. Oczywko wciąż będę się starała ogarniać te rozdziały w normalnych odległościach czasowych ale czas się przyzwyczaić do późnień, c'nie?
A właśnie! Rozpoczął sie nowy rok szkolny! Chciałabym wam z tej okazji życzyć dużo cierpliwości i zapału do nauki. Oby było jej na tyle byście nie musieli się martwić co będzie w nestępnym rozdziale! Luv
Pala
Moja psychika po tym rozdziale się zniszczyła...
OdpowiedzUsuńAż tak źle? Sori no, nie uznaje reklamacji, nie będzie odszkodowania haha!
UsuńNie było źle ale bardzo dużo się działo i mam teraz uraz psychiczny na serio po tym rodziale to ja zasnąć nie mogłam. Szkoda że nie będzie odszkodowania haha
UsuńW końcu! Mam nadzieję, że takich akcji będzie więcej XD. W sumie to aż takich wielkich przerw to nie ma. Umnie na blogu ostatni post był miesiąc temu, ale spokojna twoja rozczochrana w przyszłym tygodniu post będzie na 100 pro. Ogólnie "post super i czekam na nexta" ( czyli podstawowa formułka każdego czytelnika XD)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, cierpliwości, powiem tylko tak - NASTĘPNY ROZDZIAŁ ZABIJE WSZYSTKICH, ŁACZNIE ZE MNĄ. A teraz żyj z ta informacją przez następne 2 tygodnie, kocham niszczyć ludziom życie. Dziękuję <3
UsuńPrzez ciebie jutro do szkoły nie wstane nie no dzięki a ja Cię polubiłam
Usuń