czwartek, 7 lipca 2016

ROZDZIAŁ 15

Ze strachu aż podskoczyłam. Hałas maszyn ustał, a kilka sekund później drzwi otworzyły się i na zewnątrz wybiegła niska postać w czarnej kominiarce. Minął mnie szybko i za chwilę zniknął za zakrętem. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to srebrny medalion zwisający z jego szyi na brązowym rzemyku. Patrzyłam jeszcze chwilę jak znika za zakrętem po czym się ocknęłam. Wbiegłam do środka z impetem trzaskając drzwiami. Nikogo nie zastałam na parterze, wiec wybiegłam po schodach na piętro. Tam natomiast mimo już mniejszej ilości osób panował dużo większy chaos niż poprzednio. Wszyscy krzyczeli, ktoś odszedł na bok rozmawiając również krzykliwie przez telefon. Ludzie stali w dwóch grupach. Przybliżyłam się do mniejszej. Dwóch mężczyzn trzymało faceta w kominiarce przy ścianie. Próbował się wyrwać. Ale co tu się stało? Skąd ten strzał? Zbliżyłam się i pociągnęłam za kominiarkę, ciekawość ze mną wygrała. Ujrzałam mężczyznę o czarnych długich włosach i ciemnej karnacji. Nie znałam go. On natomiast popatrzył tylko na mnie ze złością i zaczął wykrzykiwać niezrozumiałe dla mnie słowa.
-Siostro, proszę stad iść. Nie powinnaś tu być. – powiedział jeden z trzymających go robotników dociskając napastnika jeszcze bardziej do ściany.
-Ale co tu się…
-Proszę iść! – powiedział dużo pewniej, wręcz nakazując mi. – Policja i karetka już jadą, a może się tu zrobić nieciekawie! – odeszłam prędko. Karetka! Kto został postrzelony? Moje mięśnie się napięły w obawie. Powoli podeszłam do drugiej grupy ludzi. Było ich tam dużo więcej i nie mogłam nic zobaczyć. Jedynie między nogami mogłam dostrzec plamę krwi. W duszy modliłam się by nie stało się najgorsze. W końcu nie wytrzymałam. Zaczęłam przedzierać się między spoconymi robotnikami by dostrzec ofiarę. Kiedy po chwili walki o widok mogłam dostrzec obiekt zainteresowania wszystkich potwierdziło się najgorsze. W krwi leżał mężczyzna w średnim wieku, nieprzytomny, nie dający jakichkolwiek oznak życia. Ktoś próbował zatamować krew i reanimować lecz nic to nie dawało. Nie był on też jedyny. Obok leżał też Diego.
Na chwilę zatrzymał mi się oddech. Zamarłam. Nagle zebrały się we mnie wszystkie siły jakie miałam w  swoim ciele i wystrzeliłam z tłumu na kolana tuż obok niego odpychając wszystkich w około.
-Diego! Diego obudź się błagam! – krzyczałam ale on nie reagował. Potrząsałam go za ramiona i wciąż krzyczałam. Dlaczego on? Czym zawinił? Przecież to jedna z najlepszych osób jaką znam. A może to moja wina? Przecież nikt nie odpowiada za to co czuje? I po to się od niego odsunęłam, żeby wszystko wróciło do normy. W takim razie dlaczego? To pytanie ostatnio zadaję Bogu non stop. Tylko dlaczego nigdy nie dostaję odpowiedzi? Gdzie jest sprawiedliwość? Kto to wymyślił, żebym teraz płakała nad moim przyjacielem… nieprzytomnym… na granicy śmierci. A obok kolejna niewinna osoba.
Nagle ktoś podniósł mnie za ramiona i odsunął od Diego. Przetarłam oczy z łez i zobaczyłam, że był to ratownik medyczny. Czas jakby przyspieszył. Siedziałam na podłodze patrząc na to co się dzieje i nie myśląc już absolutnie nic. Sanitariusze przenieśli obydwóch mężczyzn na nosze i zanieśli ich do karetki. Część osób poszła za nimi, a część została. Policja obezwładniła przestępcę i jego również wyprowadziła. Dopiero gdy usłyszałam syrenę odjeżdżającej karetki ocknęłam się. Ten sam facet który trzymał wcześniej napastnika kucnął obok mnie i spojrzał z troską.
-Mówiłem, żeby siostra odeszła.
-Postrzelili mojego przyjaciela.
-Wiem, znam Diego. Rozmawiałem z nim po tym jak tu siostra wcześniej była i mówił, ze się przyjaźnicie. Dlatego nie chciałem, żebyś odeszła jak najszybciej. Tego lepiej nie widzieć. Jestem tu samochodem, mogę siostrę odwieźć do klasztoru.
-Nie. Znaczy… tak, ale nie do klasztoru. Mógłbyś mnie podwieźć do szpitala? Nie chcę go teraz zostawiać.
-Nie wiem czy to najlepszy pomysł…
-Proszę. – niski brunet spuścił na chwile głowę. Po chwili zrobił delikatny ruch głową oświadczając mi zgodę. Pomógł mi wstać i udaliśmy się do samochodu.
Po drodze zadzwoniłam do zakonu by powiadomić mniszki o tym co się stało. Powiedziałam też, że jadę do szpitala i mimo, ze matka przełożona nie była zbyt przychylna temu pomysłowi to i tak w końcu się zgodziła. W końcu wiedziała, że tak czy inaczej zrobię to co sobie ubzdurałam. Dowiedziałam się też jak nazywa się znajomy Diego. Nico.
Po dojeździe na miejsce wyskoczyłam z auta, podziękowałam i jak najszybciej udałam się do środka.
-Zaczekaj! – krzyknął za mną gdy byłam w połowie drogi do drzwi szpitala. – Skoro już tu jestem to też wolę się dowiedzieć co z Diego i Angelem. – podbiegł i wszedł do środka razem ze mną. Natychmiast udaliśmy się do recepcji. Szpital wyglądał jak każdy inny. Jasne, wręcz rażące po oczach kolory ścian. Zapchane poczekalnie do lekarza. Z daleka było słychać płacz dziecka. Niekoniecznie przyjemne miejsce. Z resztą jak szpital mógłby być przyjemny? Od zawsze kojarzy się z chorobami, cierpieniem i łzami. Gdyby ściany potrafiły pisać, prawdopodobnie z tego wszystkiego co widziały i słyszały, mogłyby napisać całkiem dobrą opowieść.
W recepcji siedziała starsza, przysadzista kobieta o skwaszonej minie. Popijała spokojnie kawę gdy pojawiliśmy się obok niej z hukiem, prawie doprowadzając ją do zawału. Tak przynajmniej ja bym zareagowała. Ona natomiast tylko lekko się zatrzęsła, wciąż zachowując kamienną twarz.
-Przepraszam, trafiło tu może przed chwilą dwóch rannych mężczyzn? – zapytałam drżącym głosem.
-Tak, dosłownie chwilę temu. Właśnie trwa reanimacja jednego z nich. – powiedziała kompletnie obojętnym i znudzonym głosem. Jak można być aż tak nieuczuciowym? Ja natomiast ponownie się zdenerwowałam. Co jeśli reanimują Diego i jego życie właśnie wisi na włosku? Nico najwyraźniej wyczytał z twarzy moje obawy i potarł moje ramie.
-Spokojnie, wątpię żeby chodziło o niego. Diego dostał w rękę, a że był na drabinie, od siły strzału upadł i stracił przytomność. Na pewno z tego wyjdzie, zaraz zapytamy lekarza. Natomiast Angel… - potarł dłonią po gęstej brodzie. – No nieciekawie to wyglądało.
-Widziałeś wszystko z bliska?
-Stałem między nimi. Równie dobrze kula mogła trafić we mnie.
-O Boże…
-To akurat najmniejszy problem bo nic mi nie jest. Proszę pani… - zwrócił się ponownie do recepcjonistki. – Gdzie ich znajdę?
-Oddział ratunkowy. – ponownie powiedziała kompletnie bez emocji i wzięła łyk gorącej kawy. Pewnie gorzkiej tak jak ona. Odeszliśmy wiec jak najszybciej i udaliśmy się tam gdzie nas pokierowała.
Kiedy po kilkukrotnym zagubieniu się trafiliśmy w końcu do oddziału ratunkowego na korytarzu spotkaliśmy jednego z lekarzy. Można powiedzieć, że od razu go osaczyliśmy.
-Przepraszam, wiem pan może co z rannym który tu trafił kilka minut temu? – lekarz spojrzał na nas lekko zmieszany i zasmucony. Westchnął głęboko.
-A z kim mam do czynienia? – zapytał.
-Jesteśmy jego przyjaciółmi. Byłem też świadkiem.
-Dobrze, bardzo przykro jest mi to mówić, ale właśnie zakończyła się akcja reanimacyjna. – lekarz mówił powoli i niepewnie. Widać było, że coś jest nie tak. – Nie udana. Straciliśmy go.
Ziemia pod nogami mi się rozsunęła i wpadłam w przepaść. A przynajmniej tak by się stało gdyby to był sen albo film science-fiction. Niestety – wszystko działo się naprawdę. Jednak przypomniałam sobie o tym co powiedział mi wcześniej Nico.
-Zaraz, ale który postrzelony? Ten młodszy czy starszy? – zapytałam jakby wyrwana nagle z amoku.
-No… no… starszy. Młodszy pacjent jest w dużo lepszym stanie. Ja nie prowadzę jego badań. Wiem tylko, że aktualnie nie można do niego wejść i do jutra nie ma za bardzo na co liczyć. – odetchnęłam. Z Diego wszystko w porządku. Będzie żył. Jeszcze zobaczę jego zaraźliwy uśmiech i usłyszę zabawny akcent. Wszystko wróci do normy.
-Nico! – pisnęłam z ulgi i odwróciłam się do niego. Jego twarz natomiast była całkiem blada. No tak. Angel. Najwyraźniej znali się już dłuższy czas. – Przykro mi. – powiedziałam ze skruchą w przeciwności do tej staruchy z menopauzą w recepcji. Pomogłam mu usiąść na krześle, a doktor przyniósł mu szklankę wody. Kiedy już miał odejść, zatrzymałam go jeszcze na chwilę.
-Doktorze, czy na pewno nie będzie można zobaczyć Diego wcześniej?
-Szans nie ma. Aktualnie zagrożenia życia nie ma ale pacjent wciąż jest nieprzytomny. Niech siostra lepiej idzie do domu.
-Nie! Ja… ja wolę poczekać. Choćby całą noc.
Tak wiec zrobiłam. Całą noc spędziłam na szpitalnym korytarzu. Na początku towarzyszył mi Nicolas, lecz nie długo. Wciąż był zszokowany śmiercią swojego przyjaciela, więc postanowił wrócić do domu by odpocząć. Zobowiązał się też powiadomić rodzinę Angela o jego śmierci w jakiś delikatny sposób… o ile taki istnieje. Nie ważne jakby to owijać w bawełnę – i tak zaboli, nie ważne jak bardzo by się nie chciało by tak nie było.
W międzyczasie pojawił się też Daniel. Po tym jak zakonnice powiedziały mu o tym co się stało, nawet nie zapytał w którym szpitalu jest i odjechał. Przez to trochę to trwało zanim tutaj dotarł. Był niesamowicie przestraszony, siostry trochę wyolbrzymiły wszystkie zdarzenia. Z tego co powiedziały wynikało, że Diego jest już jedną nogą po drugiej stronie. Kiedy opowiedziałam mu wszystko odetchnął z ulgą. Nie został też zbyt długo. Musiał załatwić parę spraw z policją przez ten napad w schronisku. To trochę bezsensowne, przecież to nie jego wina. Nie było go tam.
Gdy już odszedł zostałam sama na całą resztę nocy. Modliłam się. Chyba nawet więcej niż przez całe moje życie zakonne. Jak się czułam? Przygnębiona, zmartwiona i zmęczona. Te trzy przymiotniki idealnie mnie opisywały w tej sytuacji. Mogłabym też dodać wrak człowieka. Już nie zadawałam pytań Bogu. Wyczerpałam limit. Jedyne czego byłam pewna było to, że On się nim opiekuje. Mimo wszystko mnie słyszał. Nie odpowiadał, ale słyszał. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jest poza zagrożeniem życia? Z dwóch poszkodowanych to on ma szanse na dalsze życie. Pewnie dziękowałabym mu aż do rana gdyby nie to, że zasnęłam.
Obudziłam się gdy zaczynało świtać. Gdy otwarłam oczy ujrzałam przed sobą tego samego lekarza, który udzielił mi wczorajszego wieczoru informacji o Diego.
-Dzień dobry. – usłyszałam jego mocny meksykański akcent. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi przez nawał stresu i zdenerwowania. Doktor uśmiechał się do mnie serdecznie. To chyba dobrze wróżyło.
-Co się stało? – zapytałam zaspanym głosem. Podniosłam się i poprawiłam welon.
-Przepraszam, że siostrę budzę, ale dowiedziałem się, że już można wejść do pokoju pana Domingueza i pomyślałem, że chciałaby siostra go zobaczyć. – wręcz podskoczyłam do góry. Nareszcie. Opłacało się czekać.
-Ale że już? Gdzie? Jest tu gdzie wcześniej?
-Nie, przeniesiono go na inny oddział. Zaprowadzę.

Chwilę później wchodziłam już do Sali w której znajdował się Diego. Gdy go zobaczyłam, przez ułamek sekundy zamarłam. Wglądał jakby umarł. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że on tylko śpi. Za niedługo się obudzi i wszystko będzie jak dawniej. Usiadłam obok niego. Był taki blady. Bezbronny. Kto by pomyślał, że w tak podły sposób można zamienić dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę w niewinne dziecko, które śpi, czekając, aż przyjdzie po niego mama. Tak to przynajmniej wyglądało. Jego rodzina w Hiszpanii teraz penie myśli, że jest tutaj cały i zdrów. Spokojnie pracuje i buduje nowe, szczęśliwe życie. Chyba, że ksiądz Daniel powiadomił ich o tym co się stało. To by było prawidłowe. J bym tak zrobiła.
Głowa Diego była owinięta opatrunkiem. Zaczęłam się zastanawiać co się w niej teraz dzieje. Może kompletnie stracił świadomość, a może wie, że tutaj jestem. Podobno ludzie w śpiączce słyszą gdy się do nich mówi, więc może i w tym przypadku tak jest. Dlaczego by nie spróbować?
-Diego… - powiedziałam na głos i poczułam się nieco dziwnie. Rozglądnęłam się w około by upewnić się, ze nikt na mnie nie patrzy ani mnie nie słucha, by nie zrobić z siebie idiotki. Jak zwykle okazało się to moimi fanaberiami. – Posłuchaj… przepraszam. – po moim policzku popłynęła pojedyncza łza, po czym dołączyły do niej inne. Słowa same płynęły tak jak i te łzy. – Ja widziałam… widziałam, że byłeś smutny. Ale ja naprawdę nie chciałam źle. Wręcz przeciwnie. Rozumiesz… ja jestem zakonnicą i to co się działo przysporzyłoby problemów mi jak i tobie. Czuję się trochę winna. Może jakbym nie potraktowała cię, aż tak chamsko to nie spędzałbyś w schronisku każdego możliwego momentu, a teraz wszystko byłoby dobrze. Naprawdę przepraszam… - spuściłam głowę w dół.
-Ale za co? – zamarłam. Powoli podniosłam głowę. Diego leżał patrząc na mnie z zainteresowaniem.
-D….d….
-Cześć śliczna. – uśmiechnął się do mnie tak jak zawsze to robił. Moja dusza podskoczyła i zrobiła trzy salta w powietrzu.
-Diego! – krzyknęłam z radością i przybliżyłam się, kładąc dłoń na jego policzku. – Jak dobrze, że się obudziłeś!
-Tak… tylko… może mi pani powiedzieć co się w ogóle stało?
-Pani? – zaśmiałam się. Nawet po wypadku humor go nie opuszcza.
-Aaa… no tak, możemy przejść na „ty”. Tylko jak się nazywasz?
Po raz trzeci tego dnia – zamarłam.

Ponownie siadałam na niekoniecznie wygodnym krześle w poczekalni przed salą w której leżał Diego. Po tym jak wczoraj się obudził, okazało się, że upadając z drabiny zbyt mocno uderzył w głowę, co poskutkowało amnezją. Według lekarzy jest to amnezja temporalna… miejmy nadzieję, że mają rację. Dawno nie byłam tak przestraszona jak w momencie gdy mnie nie poznał. Powiedzieli mi, że to normalne, że takie rzeczy się zdarzają. Normalne jest, że człowiek nagle zapomina o tym kim jest?
Kolejnej nocy nie spędziłam już w szpitalu. Lekarze mnie przekonali, żebym poszła do klasztoru odpocząć. Uległam, moje zmęczenie dawało się we znaki. Z resztą Diego był w dobrych rękach.
Dzisiaj już wypuszczają go ze szpitala. Uznali, że dalsza obserwacja jest zbędna. Przyszłam go odebrać razem z księdzem Danielem.  Dużo czasu na niewygodnych krzesłach nie spędziliśmy bo dosłownie kilka sekund po naszym przyjściu z Sali wyszła pielęgniarka mówiąc,  że możemy wejść.
I znowu go zobaczyłam. Siedział na kozetce już w swoich normalnych ubraniach. Pielęgniarka odwijała opatrunek z jego głowy. Na czole ujrzałam lekkie, już podgojone zadrapania. Uśmiechnął się na nasz widok.
-Cześć. – powiedział wesoło.
-Chachi… - Daniel powiedział błagalnie i poklepał go po ramieniu. – Jak się masz? Ja jestem Daniel. Twój przyjaciel.
-No to ten… miło cię poznać. A mam się… powiedzmy, ze dobrze. Tak z założenia. Bo tak trochę dziwnie mi z faktem, że niekoniecznie wiem co się dzieje, kim jestem, co się stało no i właśnie… mówisz mi o przyjaźni, a ja kompletnie cię nie znam.
-Przepraszam… - zmieszał się ksiądz.
-Nie, w życiu! Nie przepraszaj. Przecież nic złego nie zrobiłeś. To przecież ja cię nie pamiętam. Daj chwilkę, zrobię małą przypominajkę. Ja jestem Diego, tak? Ty jesteś Daniel. A ja śliczność za tobą? Nie pamiętam czy mówiłaś mi swoje imię. – wychylił się i spojrzał na mnie przez co zarumieniłam się.
-To jest Clara. Siostra Clara. – powiedział poważnym tonem. Chyba miał nadzieję na to, że mając amnezję ludzie się zmieniają. Najwyraźniej tak nie jest. Diego to wciąż Diego. – Jest zakonnicą i też się przyjaźnicie…
-Proszę księdza – przerwała mu pielęgniarka. – Może wystarczy? Pan Dominguez jest teraz bardzo zmieszany przez amnezje i nie powinien otrzymywać zbyt wielu informacji. Każdy choćby szczegół jego życia może być uderzeniem. Lepiej żeby wszystko po kolei sam sobie przypominał.
-Rozumiem, przepraszam. No to idziemy? Pomóc ci wstać? – zapytał z troską.
-Nie, dzięki. Może nic nie pamiętam ale chodzić umiem bez zarzutu. – zaśmiał się i wstał żwawo z kozetki. – Prowadźcie proszę.
Wyszliśmy z Sali i udaliśmy się do wyjścia ze szpitala. Nikt nic nie mówił. Ukradkiem spojrzałam na swojego przyjaciela. Był uśmiechnięty jak zawsze. Pierwszy raz od ostatnich ciężkich godzin doszłam do wniosku, ze wszystko może naprawdę wrócić do normy. Że on zawsze będzie sobą.
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś krzyknął imię „Diego”. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani. Może chodziło o kogoś innego. Za chwilę powtórzyło się wołanie, tym razem głośniejsze i brzmiało ono „Chachi”. Już nie było wątpliwości o kogo chodzi. Ujrzeliśmy biegnącą w naszą stronę niską kobietę o kruczoczarnych włosach z równo ściętą grzywką o irytującym głosie. Staliśmy wryci nie wiedząc kim jest ta dziewczyna i czego chce. Kiedy już do nas dobiegła rzuciła się w ramiona zdziwionemu Diego.
-Kochanie, tak bardzo się martwiłam!

***

Dowaliłam? Spoko spoko, tylko sie rozkręcam. Lowjuol <3
Pala

6 komentarzy:

  1. Ja Cię własnymi rękami udusze 😠
    Kobieto musisz w takich momentach kończyć?!?! Muszę teraz czekać tydzień żeby się dowiedzieć kto to jest 😭

    No Ale trudno poczekam na kolejny rozdział 😊

    Olcia 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tydzień to wcale nie tak długo, wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że tym razem się wyrobię :3

      Usuń
  2. Powiem tyle: dziękuję Ci, że napisalaś o tym wypadku w jednym rozdziale😅 (nie tak jak inne blogerki, które piszą w 100 rozdziałach XD). Jak możesz kończyć w takich momentach?😭 I błagam zabieraj tą babkę, bo jak Clara dalej będzie twoją ukochaną amebką, to ja nie wiem jak to się skończy! Meeega rozdział😍 i mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będę musiała czekać 2 tygodnie. 😘
    ~W~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha w sumie zastanawiałam się czy nie przedzielić tego na 2 rozdziały ale stwierdziłam, że jadnak będą za krótkie i lepiej to wcisnąć do jednego.
      Dlaczego nikt nie lubi Clari amebki? Przecież jest kjut XD
      Dziękuję za pozytywną opinię, mam nadzieję, że sie wyrobię na nastepny czwartek ^^

      Usuń
  3. Zabiję Cię za to! Choć nie bo tak mnie wciągnął rozdział, że trzeba do mnie mówić pięć razy abym coś usłyszała.
    Ale dlaczego w takim momencie!!!
    Powiedz, że ta dziewczyna to Maria, inaczej przegram zakład z moją przyjaciółką. Ale serio ta dziewczyn tak kojarzy mi się z Marią Jozue, takie pierwsze skojarzenie.
    Proszę powiedz mi, że nie będę musiała czekać na kolejny rozdział nie wiadomo ile.
    Pozdrawiam
    Natalia <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju jak miło hahah szczególnie z tym zabijaniem xd Nie ukrywam, ze taka reakcja była moim celem *helooou Pala Czekaj, córka Parrotty i Martity, dziecko zła*.
      A zgadywać to każdy sobie może. Ja tam bardzo lubię to czytać, nieraz niezłe fantazje ludzie mają, także obstawiaj spokojnie. A czy zakład wygrałaś czy nie to się niestety dowiesz dopiero w czwartek, ja spojlerami na prawo i lewo nie rzucam pff haha

      Usuń