Ze strachu aż podskoczyłam. Hałas
maszyn ustał, a kilka sekund później drzwi otworzyły się i na zewnątrz wybiegła
niska postać w czarnej kominiarce. Minął mnie szybko i za chwilę zniknął za
zakrętem. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to srebrny medalion zwisający z jego
szyi na brązowym rzemyku. Patrzyłam jeszcze chwilę jak znika za zakrętem po
czym się ocknęłam. Wbiegłam do środka z impetem trzaskając drzwiami. Nikogo nie
zastałam na parterze, wiec wybiegłam po schodach na piętro. Tam natomiast mimo
już mniejszej ilości osób panował dużo większy chaos niż poprzednio. Wszyscy
krzyczeli, ktoś odszedł na bok rozmawiając również krzykliwie przez telefon.
Ludzie stali w dwóch grupach. Przybliżyłam się do mniejszej. Dwóch mężczyzn
trzymało faceta w kominiarce przy ścianie. Próbował się wyrwać. Ale co tu się
stało? Skąd ten strzał? Zbliżyłam się i pociągnęłam za kominiarkę, ciekawość ze
mną wygrała. Ujrzałam mężczyznę o czarnych długich włosach i ciemnej karnacji.
Nie znałam go. On natomiast popatrzył tylko na mnie ze złością i zaczął
wykrzykiwać niezrozumiałe dla mnie słowa.
-Siostro, proszę stad iść. Nie
powinnaś tu być. – powiedział jeden z trzymających go robotników dociskając
napastnika jeszcze bardziej do ściany.
-Ale co tu się…
-Proszę iść! – powiedział dużo
pewniej, wręcz nakazując mi. – Policja i karetka już jadą, a może się tu zrobić
nieciekawie! – odeszłam prędko. Karetka! Kto został postrzelony? Moje mięśnie
się napięły w obawie. Powoli podeszłam do drugiej grupy ludzi. Było ich tam
dużo więcej i nie mogłam nic zobaczyć. Jedynie między nogami mogłam dostrzec
plamę krwi. W duszy modliłam się by nie stało się najgorsze. W końcu nie
wytrzymałam. Zaczęłam przedzierać się między spoconymi robotnikami by dostrzec
ofiarę. Kiedy po chwili walki o widok mogłam dostrzec obiekt zainteresowania
wszystkich potwierdziło się najgorsze. W krwi leżał mężczyzna w średnim wieku,
nieprzytomny, nie dający jakichkolwiek oznak życia. Ktoś próbował zatamować
krew i reanimować lecz nic to nie dawało. Nie był on też jedyny. Obok leżał też
Diego.
Na chwilę zatrzymał mi się
oddech. Zamarłam. Nagle zebrały się we mnie wszystkie siły jakie miałam w swoim ciele i wystrzeliłam z tłumu na kolana
tuż obok niego odpychając wszystkich w około.
-Diego! Diego obudź się błagam! –
krzyczałam ale on nie reagował. Potrząsałam go za ramiona i wciąż krzyczałam.
Dlaczego on? Czym zawinił? Przecież to jedna z najlepszych osób jaką znam. A
może to moja wina? Przecież nikt nie odpowiada za to co czuje? I po to się od
niego odsunęłam, żeby wszystko wróciło do normy. W takim razie dlaczego? To
pytanie ostatnio zadaję Bogu non stop. Tylko dlaczego nigdy nie dostaję
odpowiedzi? Gdzie jest sprawiedliwość? Kto to wymyślił, żebym teraz płakała nad
moim przyjacielem… nieprzytomnym… na granicy śmierci. A obok kolejna niewinna
osoba.
Nagle ktoś podniósł mnie za
ramiona i odsunął od Diego. Przetarłam oczy z łez i zobaczyłam, że był to
ratownik medyczny. Czas jakby przyspieszył. Siedziałam na podłodze patrząc na
to co się dzieje i nie myśląc już absolutnie nic. Sanitariusze przenieśli
obydwóch mężczyzn na nosze i zanieśli ich do karetki. Część osób poszła za
nimi, a część została. Policja obezwładniła przestępcę i jego również
wyprowadziła. Dopiero gdy usłyszałam syrenę odjeżdżającej karetki ocknęłam się.
Ten sam facet który trzymał wcześniej napastnika kucnął obok mnie i spojrzał z
troską.
-Mówiłem, żeby siostra odeszła.
-Postrzelili mojego przyjaciela.
-Wiem, znam Diego. Rozmawiałem z
nim po tym jak tu siostra wcześniej była i mówił, ze się przyjaźnicie. Dlatego
nie chciałem, żebyś odeszła jak najszybciej. Tego lepiej nie widzieć. Jestem tu
samochodem, mogę siostrę odwieźć do klasztoru.
-Nie. Znaczy… tak, ale nie do
klasztoru. Mógłbyś mnie podwieźć do szpitala? Nie chcę go teraz zostawiać.
-Nie wiem czy to najlepszy
pomysł…
-Proszę. – niski brunet spuścił
na chwile głowę. Po chwili zrobił delikatny ruch głową oświadczając mi zgodę.
Pomógł mi wstać i udaliśmy się do samochodu.
Po drodze zadzwoniłam do zakonu
by powiadomić mniszki o tym co się stało. Powiedziałam też, że jadę do szpitala
i mimo, ze matka przełożona nie była zbyt przychylna temu pomysłowi to i tak w
końcu się zgodziła. W końcu wiedziała, że tak czy inaczej zrobię to co sobie
ubzdurałam. Dowiedziałam się też jak nazywa się znajomy Diego. Nico.
Po dojeździe na miejsce
wyskoczyłam z auta, podziękowałam i jak najszybciej udałam się do środka.
-Zaczekaj! – krzyknął za mną gdy
byłam w połowie drogi do drzwi szpitala. – Skoro już tu jestem to też wolę się
dowiedzieć co z Diego i Angelem. – podbiegł i wszedł do środka razem ze mną.
Natychmiast udaliśmy się do recepcji. Szpital wyglądał jak każdy inny. Jasne,
wręcz rażące po oczach kolory ścian. Zapchane poczekalnie do lekarza. Z daleka
było słychać płacz dziecka. Niekoniecznie przyjemne miejsce. Z resztą jak
szpital mógłby być przyjemny? Od zawsze kojarzy się z chorobami, cierpieniem i
łzami. Gdyby ściany potrafiły pisać, prawdopodobnie z tego wszystkiego co
widziały i słyszały, mogłyby napisać całkiem dobrą opowieść.
W recepcji siedziała starsza,
przysadzista kobieta o skwaszonej minie. Popijała spokojnie kawę gdy
pojawiliśmy się obok niej z hukiem, prawie doprowadzając ją do zawału. Tak
przynajmniej ja bym zareagowała. Ona natomiast tylko lekko się zatrzęsła, wciąż
zachowując kamienną twarz.
-Przepraszam, trafiło tu może
przed chwilą dwóch rannych mężczyzn? – zapytałam drżącym głosem.
-Tak, dosłownie chwilę temu.
Właśnie trwa reanimacja jednego z nich. – powiedziała kompletnie obojętnym i
znudzonym głosem. Jak można być aż tak nieuczuciowym? Ja natomiast ponownie się
zdenerwowałam. Co jeśli reanimują Diego i jego życie właśnie wisi na włosku?
Nico najwyraźniej wyczytał z twarzy moje obawy i potarł moje ramie.
-Spokojnie, wątpię żeby chodziło
o niego. Diego dostał w rękę, a że był na drabinie, od siły strzału upadł i
stracił przytomność. Na pewno z tego wyjdzie, zaraz zapytamy lekarza. Natomiast
Angel… - potarł dłonią po gęstej brodzie. – No nieciekawie to wyglądało.
-Widziałeś wszystko z bliska?
-Stałem między nimi. Równie
dobrze kula mogła trafić we mnie.
-O Boże…
-To akurat najmniejszy problem bo
nic mi nie jest. Proszę pani… - zwrócił się ponownie do recepcjonistki. – Gdzie
ich znajdę?
-Oddział ratunkowy. – ponownie
powiedziała kompletnie bez emocji i wzięła łyk gorącej kawy. Pewnie gorzkiej
tak jak ona. Odeszliśmy wiec jak najszybciej i udaliśmy się tam gdzie nas
pokierowała.
Kiedy po kilkukrotnym zagubieniu
się trafiliśmy w końcu do oddziału ratunkowego na korytarzu spotkaliśmy jednego
z lekarzy. Można powiedzieć, że od razu go osaczyliśmy.
-Przepraszam, wiem pan może co z
rannym który tu trafił kilka minut temu? – lekarz spojrzał na nas lekko
zmieszany i zasmucony. Westchnął głęboko.
-A z kim mam do czynienia? –
zapytał.
-Jesteśmy jego przyjaciółmi.
Byłem też świadkiem.
-Dobrze, bardzo przykro jest mi
to mówić, ale właśnie zakończyła się akcja reanimacyjna. – lekarz mówił powoli
i niepewnie. Widać było, że coś jest nie tak. – Nie udana. Straciliśmy go.
Ziemia pod nogami mi się
rozsunęła i wpadłam w przepaść. A przynajmniej tak by się stało gdyby to był
sen albo film science-fiction. Niestety – wszystko działo się naprawdę. Jednak
przypomniałam sobie o tym co powiedział mi wcześniej Nico.
-Zaraz, ale który postrzelony?
Ten młodszy czy starszy? – zapytałam jakby wyrwana nagle z amoku.
-No… no… starszy. Młodszy pacjent
jest w dużo lepszym stanie. Ja nie prowadzę jego badań. Wiem tylko, że
aktualnie nie można do niego wejść i do jutra nie ma za bardzo na co liczyć. –
odetchnęłam. Z Diego wszystko w porządku. Będzie żył. Jeszcze zobaczę jego
zaraźliwy uśmiech i usłyszę zabawny akcent. Wszystko wróci do normy.
-Nico! – pisnęłam z ulgi i
odwróciłam się do niego. Jego twarz natomiast była całkiem blada. No tak.
Angel. Najwyraźniej znali się już dłuższy czas. – Przykro mi. – powiedziałam ze
skruchą w przeciwności do tej
staruchy z menopauzą w recepcji. Pomogłam mu usiąść na krześle, a
doktor przyniósł mu szklankę wody. Kiedy już miał odejść, zatrzymałam go
jeszcze na chwilę.
-Doktorze, czy na pewno nie
będzie można zobaczyć Diego wcześniej?
-Szans nie ma. Aktualnie
zagrożenia życia nie ma ale pacjent wciąż jest nieprzytomny. Niech siostra
lepiej idzie do domu.
-Nie! Ja… ja wolę poczekać.
Choćby całą noc.
Tak wiec zrobiłam. Całą noc
spędziłam na szpitalnym korytarzu. Na początku towarzyszył mi Nicolas, lecz nie
długo. Wciąż był zszokowany śmiercią swojego przyjaciela, więc postanowił
wrócić do domu by odpocząć. Zobowiązał się też powiadomić rodzinę Angela o jego
śmierci w jakiś delikatny sposób… o ile taki istnieje. Nie ważne jakby to
owijać w bawełnę – i tak zaboli, nie ważne jak bardzo by się nie chciało by tak
nie było.
W międzyczasie pojawił się też
Daniel. Po tym jak zakonnice powiedziały mu o tym co się stało, nawet nie
zapytał w którym szpitalu jest i odjechał. Przez to trochę to trwało zanim tutaj
dotarł. Był niesamowicie przestraszony, siostry trochę wyolbrzymiły wszystkie
zdarzenia. Z tego co powiedziały wynikało, że Diego jest już jedną nogą po
drugiej stronie. Kiedy opowiedziałam mu wszystko odetchnął z ulgą. Nie został
też zbyt długo. Musiał załatwić parę spraw z policją przez ten napad w
schronisku. To trochę bezsensowne, przecież to nie jego wina. Nie było go tam.
Gdy już odszedł zostałam sama na
całą resztę nocy. Modliłam się. Chyba nawet więcej niż przez całe moje życie
zakonne. Jak się czułam? Przygnębiona, zmartwiona i zmęczona. Te trzy
przymiotniki idealnie mnie opisywały w tej sytuacji. Mogłabym też dodać wrak
człowieka. Już nie zadawałam pytań Bogu. Wyczerpałam limit. Jedyne czego byłam
pewna było to, że On się nim opiekuje. Mimo wszystko mnie słyszał. Nie
odpowiadał, ale słyszał. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jest poza zagrożeniem
życia? Z dwóch poszkodowanych to on ma szanse na dalsze życie. Pewnie
dziękowałabym mu aż do rana gdyby nie to, że zasnęłam.
Obudziłam się gdy zaczynało
świtać. Gdy otwarłam oczy ujrzałam przed sobą tego samego lekarza, który
udzielił mi wczorajszego wieczoru informacji o Diego.
-Dzień dobry. – usłyszałam jego
mocny meksykański akcent. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi przez nawał
stresu i zdenerwowania. Doktor uśmiechał się do mnie serdecznie. To chyba
dobrze wróżyło.
-Co się stało? – zapytałam
zaspanym głosem. Podniosłam się i poprawiłam welon.
-Przepraszam, że siostrę budzę,
ale dowiedziałem się, że już można wejść do pokoju pana Domingueza i pomyślałem,
że chciałaby siostra go zobaczyć. – wręcz podskoczyłam do góry. Nareszcie.
Opłacało się czekać.
-Ale że już? Gdzie? Jest tu gdzie
wcześniej?
-Nie, przeniesiono go na inny
oddział. Zaprowadzę.
Chwilę później wchodziłam już do
Sali w której znajdował się Diego. Gdy go zobaczyłam, przez ułamek sekundy
zamarłam. Wglądał jakby umarł. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że on tylko
śpi. Za niedługo się obudzi i wszystko będzie jak dawniej. Usiadłam obok niego.
Był taki blady. Bezbronny. Kto by pomyślał, że w tak podły sposób można
zamienić dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę w niewinne dziecko, które śpi,
czekając, aż przyjdzie po niego mama. Tak to przynajmniej wyglądało. Jego
rodzina w Hiszpanii teraz penie myśli, że jest tutaj cały i zdrów. Spokojnie
pracuje i buduje nowe, szczęśliwe życie. Chyba, że ksiądz Daniel powiadomił ich
o tym co się stało. To by było prawidłowe. J bym tak zrobiła.
Głowa Diego była owinięta
opatrunkiem. Zaczęłam się zastanawiać co się w niej teraz dzieje. Może
kompletnie stracił świadomość, a może wie, że tutaj jestem. Podobno ludzie w
śpiączce słyszą gdy się do nich mówi, więc może i w tym przypadku tak jest.
Dlaczego by nie spróbować?
-Diego… - powiedziałam na głos i
poczułam się nieco dziwnie. Rozglądnęłam się w około by upewnić się, ze nikt na
mnie nie patrzy ani mnie nie słucha, by nie zrobić z siebie idiotki. Jak zwykle
okazało się to moimi fanaberiami. – Posłuchaj… przepraszam. – po moim policzku
popłynęła pojedyncza łza, po czym dołączyły do niej inne. Słowa same płynęły
tak jak i te łzy. – Ja widziałam… widziałam, że byłeś smutny. Ale ja naprawdę
nie chciałam źle. Wręcz przeciwnie. Rozumiesz… ja jestem zakonnicą i to co się
działo przysporzyłoby problemów mi jak i tobie. Czuję się trochę winna. Może
jakbym nie potraktowała cię, aż tak chamsko to nie spędzałbyś w schronisku każdego
możliwego momentu, a teraz wszystko byłoby dobrze. Naprawdę przepraszam… -
spuściłam głowę w dół.
-Ale za co? – zamarłam. Powoli
podniosłam głowę. Diego leżał patrząc na mnie z zainteresowaniem.
-D….d….
-Cześć śliczna. – uśmiechnął się
do mnie tak jak zawsze to robił. Moja dusza podskoczyła i zrobiła trzy salta w
powietrzu.
-Diego! – krzyknęłam z radością i
przybliżyłam się, kładąc dłoń na jego policzku. – Jak dobrze, że się obudziłeś!
-Tak… tylko… może mi pani
powiedzieć co się w ogóle stało?
-Pani? – zaśmiałam się. Nawet po
wypadku humor go nie opuszcza.
-Aaa… no tak, możemy przejść na
„ty”. Tylko jak się nazywasz?
Po raz trzeci tego dnia –
zamarłam.
Ponownie siadałam na
niekoniecznie wygodnym krześle w poczekalni przed salą w której leżał Diego. Po
tym jak wczoraj się obudził, okazało się, że upadając z drabiny zbyt mocno
uderzył w głowę, co poskutkowało amnezją. Według lekarzy jest to amnezja
temporalna… miejmy nadzieję, że mają rację. Dawno nie byłam tak przestraszona
jak w momencie gdy mnie nie poznał. Powiedzieli mi, że to normalne, że takie
rzeczy się zdarzają. Normalne jest, że człowiek nagle zapomina o tym kim jest?
Kolejnej nocy nie spędziłam już w
szpitalu. Lekarze mnie przekonali, żebym poszła do klasztoru odpocząć. Uległam,
moje zmęczenie dawało się we znaki. Z resztą Diego był w dobrych rękach.
Dzisiaj już wypuszczają go ze
szpitala. Uznali, że dalsza obserwacja jest zbędna. Przyszłam go odebrać razem
z księdzem Danielem. Dużo czasu na
niewygodnych krzesłach nie spędziliśmy bo dosłownie kilka sekund po naszym
przyjściu z Sali wyszła pielęgniarka mówiąc,
że możemy wejść.
I znowu go zobaczyłam. Siedział
na kozetce już w swoich normalnych ubraniach. Pielęgniarka odwijała opatrunek z
jego głowy. Na czole ujrzałam lekkie, już podgojone zadrapania. Uśmiechnął się
na nasz widok.
-Cześć. – powiedział wesoło.
-Chachi… - Daniel powiedział
błagalnie i poklepał go po ramieniu. – Jak się masz? Ja jestem Daniel. Twój
przyjaciel.
-No to ten… miło cię poznać. A
mam się… powiedzmy, ze dobrze. Tak z założenia. Bo tak trochę dziwnie mi z
faktem, że niekoniecznie wiem co się dzieje, kim jestem, co się stało no i
właśnie… mówisz mi o przyjaźni, a ja kompletnie cię nie znam.
-Przepraszam… - zmieszał się
ksiądz.
-Nie, w życiu! Nie przepraszaj.
Przecież nic złego nie zrobiłeś. To przecież ja cię nie pamiętam. Daj chwilkę,
zrobię małą przypominajkę. Ja jestem Diego, tak? Ty jesteś Daniel. A ja
śliczność za tobą? Nie pamiętam czy mówiłaś mi swoje imię. – wychylił się i
spojrzał na mnie przez co zarumieniłam się.
-To jest Clara. Siostra Clara. –
powiedział poważnym tonem. Chyba miał nadzieję na to, że mając amnezję ludzie
się zmieniają. Najwyraźniej tak nie jest. Diego to wciąż Diego. – Jest
zakonnicą i też się przyjaźnicie…
-Proszę księdza – przerwała mu
pielęgniarka. – Może wystarczy? Pan Dominguez jest teraz bardzo zmieszany przez
amnezje i nie powinien otrzymywać zbyt wielu informacji. Każdy choćby szczegół
jego życia może być uderzeniem. Lepiej żeby wszystko po kolei sam sobie
przypominał.
-Rozumiem, przepraszam. No to
idziemy? Pomóc ci wstać? – zapytał z troską.
-Nie, dzięki. Może nic nie
pamiętam ale chodzić umiem bez zarzutu. – zaśmiał się i wstał żwawo z kozetki.
– Prowadźcie proszę.
Wyszliśmy z Sali i udaliśmy się
do wyjścia ze szpitala. Nikt nic nie mówił. Ukradkiem spojrzałam na swojego
przyjaciela. Był uśmiechnięty jak zawsze. Pierwszy raz od ostatnich ciężkich
godzin doszłam do wniosku, ze wszystko może naprawdę wrócić do normy. Że on
zawsze będzie sobą.
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś
krzyknął imię „Diego”. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani. Może chodziło o kogoś
innego. Za chwilę powtórzyło się wołanie, tym razem głośniejsze i brzmiało ono
„Chachi”. Już nie było wątpliwości o kogo chodzi. Ujrzeliśmy biegnącą w naszą
stronę niską kobietę o kruczoczarnych włosach z równo ściętą grzywką o
irytującym głosie. Staliśmy wryci nie wiedząc kim jest ta dziewczyna i czego
chce. Kiedy już do nas dobiegła rzuciła się w ramiona zdziwionemu Diego.
-Kochanie, tak bardzo się
martwiłam!
***
Dowaliłam? Spoko spoko, tylko sie rozkręcam. Lowjuol <3
Pala
Ja Cię własnymi rękami udusze 😠
OdpowiedzUsuńKobieto musisz w takich momentach kończyć?!?! Muszę teraz czekać tydzień żeby się dowiedzieć kto to jest 😭
No Ale trudno poczekam na kolejny rozdział 😊
Olcia 😘
Tydzień to wcale nie tak długo, wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że tym razem się wyrobię :3
UsuńPowiem tyle: dziękuję Ci, że napisalaś o tym wypadku w jednym rozdziale😅 (nie tak jak inne blogerki, które piszą w 100 rozdziałach XD). Jak możesz kończyć w takich momentach?😭 I błagam zabieraj tą babkę, bo jak Clara dalej będzie twoją ukochaną amebką, to ja nie wiem jak to się skończy! Meeega rozdział😍 i mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będę musiała czekać 2 tygodnie. 😘
OdpowiedzUsuń~W~
Haha w sumie zastanawiałam się czy nie przedzielić tego na 2 rozdziały ale stwierdziłam, że jadnak będą za krótkie i lepiej to wcisnąć do jednego.
UsuńDlaczego nikt nie lubi Clari amebki? Przecież jest kjut XD
Dziękuję za pozytywną opinię, mam nadzieję, że sie wyrobię na nastepny czwartek ^^
Zabiję Cię za to! Choć nie bo tak mnie wciągnął rozdział, że trzeba do mnie mówić pięć razy abym coś usłyszała.
OdpowiedzUsuńAle dlaczego w takim momencie!!!
Powiedz, że ta dziewczyna to Maria, inaczej przegram zakład z moją przyjaciółką. Ale serio ta dziewczyn tak kojarzy mi się z Marią Jozue, takie pierwsze skojarzenie.
Proszę powiedz mi, że nie będę musiała czekać na kolejny rozdział nie wiadomo ile.
Pozdrawiam
Natalia <3
Ojeju jak miło hahah szczególnie z tym zabijaniem xd Nie ukrywam, ze taka reakcja była moim celem *helooou Pala Czekaj, córka Parrotty i Martity, dziecko zła*.
UsuńA zgadywać to każdy sobie może. Ja tam bardzo lubię to czytać, nieraz niezłe fantazje ludzie mają, także obstawiaj spokojnie. A czy zakład wygrałaś czy nie to się niestety dowiesz dopiero w czwartek, ja spojlerami na prawo i lewo nie rzucam pff haha