czwartek, 9 czerwca 2016

ROZDZIAŁ 12

-Clara, co jest grane? Kto to jest? – wyszeptał zdenerwowany Diego.
-Wyjaśnię ci wszystko tylko błagam, pomóż mi jakoś! – przycisnęłam się jak najmocniej do ściany. Jeszcze chwila a zrobiłabym z niej wnękę moich kształtów.
-Jak ci mogę pomóc? Zachowujesz się naprawdę dziwnie…
-Widzisz tego faceta, prawda? Zrób coś żeby wyszedł. Błagam. Nie może mnie zobaczyć. – czułam jak przestaje mi brakować powietrza. Od lat nie widziałam nikogo z mojej rodziny. Kiedy odeszłam z domu nawet się z nimi nie pożegnałam.
-Dobrze, ale później sobie pogadamy. – powiedział i wyszedł z zaułka. Obserwowałam wszystko wychylając się lekko za ścianę. Diego podszedł do mojego brata i matki przełożonej.
-Diego, miło pana widzieć. – powitała go matka.
-Dzień dobry, a pan jest...? – skierował pytanie do szatyna.
-To ojciec naszego nowego ucznia, Roya. – Concepción przedstawiła go, a mi chyba aż stanął puls.
-Jestem Agustin. – uścisnął rękę mojego przyjaciela.
-Miło poznać. Ja nazywam się Diego, prowadzę w szkole zajęcia z aktorstwa. Pana syn to świetny chłopak, bardzo uzdolniony. A co pana tu sprowadza?
-Przykra sprawa. Przyjechałem odebrać syna i jeden z chłopców z jego klasy zasłabnął, a że jestem lekarzem to pomogłem. Na szczęście nic mu nie jest. To tylko spadek ciśnienia.
-Kto zemdlał? – przejął się.
-Z tego co pamiętam nazywa się Joaquin. Jego wychowawczyni już go odebrała i wszystko jest w porządku. Teraz już wracam do domu.
-Dobrze, to może ja pana odprowadzę. – wtrąciła matka przełożona i odeszła razem z Agusem. Kiedy zniknęli za zakrętem Diego spojrzał w moją stronę pytająco lecz ja nie byłam w stanie się ruszyć. Wciąż byłam w szoku. Wzięłam trzy głębokie oddechy i poczułam, że już robi mi się luźniej. Podeszłam więc do Chachiego.
-I? Nic mi nie powiesz? – milczałam. Od lat nie rozmawiałam o swojej przeszłości, a teraz ona wracała ze zdwojoną siłą. – Powiedział, że jest ojcem Roya. Skłamał? Prześladuje cię? Clari, proszę. Martwię się.
-Nie, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie. – powiedziałam cicho.
-No przeciwnie. Teraz to mi bardzo konkretnie powiedziałaś, wiesz? – wymachiwał nerwowo rękoma. – Nie wiem no… był twoim kochankiem czy co?
-Oszalałeś?! – wybuchłam. Wtedy poszedł do nas matka przełożona.
-Kto oszalał? Stało się coś? – zapytała spokojnie z uśmiechem.
-Nie matko. Nic takiego.
-To dobrze. Clara, przypominam ci, że przed chwilą zaczęła się spowiedź dla sióstr wiec udaj się proszę do kaplicy. Powinnaś była wrócić już dawno więc bez wymówek. – posłuchałam jej i od razu wręcz popędziłam do małego kościółka stojącego tuż przy klasztorze. Po pierwsze mogłam uciec Diego i mieć nadzieje, że zapomni o temacie, a po drugie… spowiedź jest tym, czego akurat potrzebowałam.

Kiedy weszłam do środka siostry już się spowiadały. Dołączyłam do tych, które oczekiwały na swoja kolej siedząc w ławce. Wyciągnęłam z kieszeni różaniec i przygotowałam się do spowiedzi tworząc swój rachunek sumienia.
Kiedy naszedł moja kolej przyklęknęłam przy konfesjonale i wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, że to będzie trudne, ale ufałam księdzu Juanowi, a to zawsze pozwalało mi się przełamać mimo, iż moje grzechy to zwykle były drobnostki… zwykle.
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - zaczęłam.
-Na wieki wieków amen. – odpowiedział mi ksiądz. Miał jakiś dziwny głos. Pewnie to chrypka pozostała po przeziębieniu. Przecież proboszcz ostatnio chorował. Zrobiłam znak krzyża i rozpoczęłam.
-Ojcze… ostatnio w moim życiu działo się naprawdę wiele rzeczy. Dosłownie przed chwilą widziałam swojego brata. Wie ksiądz jak wygląda moja historia z rodziną. Uciekłam z domu jak byłam bardzo młoda. I teraz gdy zobaczyłam Agusa wszystko do mnie wróciło. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Ukryłam się. Miałam naprawić swoje błędy, ale nie byłam w stanie. To było zbyt ciężkie. Po drugie… cóż. Aż wstyd mi o tym mówić. Pojawił się… mężczyzna. – ksiądz poruszył się. – Nic się między nami nie wydarzyło rzecz jasna. Ale… nie wiem jak to określić. On wzbudza we mnie coś czego nigdy nie czułam. To takie dziwne i obce, a zarazem wołające. Czuję potrzebę bycia blisko niego. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego kiedy to się stało. Wstyd mi i żałuję ojcze. – zakończyłam swoją wypowiedź.
-Siostro, poczynania względem brata twego nie są sprawiedliwe. – zamarłam. Głos który słyszałam nie należał do ojca Juana. Po drugiej stronie siedział ksiądz Daniel, przyjaciel Diego. Co ja narobiłam? – Powinnaś skontaktować się z nim i naprawić swoje kontakty rodzinne. Pamiętaj o czwartym przykazaniu, które nadał na Pan. Jeśli chodzi o tego mężczyznę, mówisz, że do niczego nie doszło, tak?
-Oczywiście. Ja nigdy bym…
-Spokojnie. Zgrzeszyłaś więc myślą. Jesteś siostrą zakonną. Nie możesz pozwolić sobie na tego typu uczucia. Odsuń się od niego jak najprędzej. To źle wpłynie nie tyle co na twoje relacje z Bogiem, a i na twoje serce. Niech to będzie twoją pokutą.
Wyszłam z konfesjonału i pokierowałam się od razu na zewnątrz budynku. Kiedy poczułam świeże powietrze mój oddech się uspokoił lecz zaczęłam się trząść, a z moich oczu popłynęło kilka pojedynczych łez. Dlaczego to wszystko się dzieje? Dlaczego muszę płacić tak słono za coś co nawet nie zależy ode mnie. Dlaczego akurat dziś nie było proboszcza? Dlaczego Agustin pojawił się w klasztorze? To wszystko nie powinno się stać.

Diego POV
Poszedłem pomóc matce przełożonej przenieść jakieś paczki do szkoły po czym wróciłem do klasztoru i udałem się do pokoju Daniela. Jeszcze go nie było. Z tego co powiedziała mi matka spowiada dziś zakonnice, ponieważ ksiądz Juan musiał bezzwłocznie udać się do biskupa w jakiejś ważnej sprawie. Usiadłem więc na jego fotelu i zacząłem kreślić po kartce, która akurat leżała na biurku. Po półgodzinnym bazgroleniu wzorków do pokoju wszedł Daniel. Spojrzał na mnie z powagą i nic nie mówił.
-Uu przerażasz trochę. Co jest grane? – zapytałem.
-Nic. Wszystko w porządku. – odpowiedział wciąż z kamienną twarzą i usiadł po drugiej stronie biurka. – Jak ci leci? Jakieś nowości?
-Nie, niezbyt. Kupiłem mieszkanie i przeprowadziłem się już z hotelu. W końcu lepiej żyć na swoim, co nie?
-Interesujące.
-Nie no nie wytrzymam, co jest grane Dani? Dziwne się zachowujesz!
-Ależ skąd. Czuję się świetnie. Dawno się z tobą nie widziałem i tak tylko pytam. Znalazłeś może jakiś znajomych i zapraszasz ich sobie do tego mieszkania?
-Nie wierzę… - spojrzałem na przyjaciela w uśmiechem. – Nie gadaj, że jesteś zazdrosny…
-Nie, ale za to ty chyba mocno uderzyłeś się w głowę. Serio pytam.
-Wiesz co? Nauczyciele ze szkoły wydaja mi się całkiem spoko ale są… dziwni. Tak, to dobre określenie. Jakoś tam chaotycznie. Twoje pytania wciąż wydaja mi się dziwne. Nikogo z nich nie zapraszałem do siebie, wciąż panuje tam poremontowe pobojowisko. Jedynie Clari tam była pomóc mi i tyle.
-Pomóc?
-No tak. Mówię przecież, że robiłem remont. Ta nora wyglądała okropnie więc Clari przyszła mi trochę pomóc. I w sumie nie wiem co bym bez niej zrobił. Sporo mi doradziła. Nie wiem jakby to wszystko teraz wyglądało. Clari ma świetny gust. Kolory idealnie pasują. Aż milej się tam spędza czas. Jest naprawdę niesamowita. – mimowolnie się uśmiechnąłem.
-Mówisz o niej z wielką miłością, nie? – Daniel również się uśmiechnął choć ten uśmiech wydawał mi się jakby wymuszony i sarkastyczny.
-Tak.. znaczy… nie wiem do czego zmierzasz. Denerwują mnie już te twoje gierki.
-A nie denerwuje to co robisz Diego! – znowu spoważniał i patrzył na mnie ze złością. – Od samego początku jak tu przyjechałeś wiedziałem, że źle się to skończy. Tutaj w tym pomieszczeniu powiedziałem ci, żebyś nie integrował się zbytnio z siostrami bo znam cię i wiem do czego jesteś zdolny!
-Do czego znowu? Nic nie zrobiłem złego! – zadziwiłem się na słowa Daniela.
-Nie udawaj durnia. Widzę, że zarywasz do Clary. Nie… do siostry Clary! Bóg cie opuścił człowieku?!
-No teraz to nieźle walnąłeś. Dawno nie słyszałem takiej głupoty. – zaśmiałem się i opadłem się o oparcie krzyżując ręce.
-A nie? To wyobraź sobie, że właśnie udzielałem jej spowiedzi. Powiedziała, że pojawił się w jej życiu mężczyzna. Szczegóły sobie darujmy bo i tak już wystarczająco złamałem tajemnice spowiedzi by mnie ekskomunikowali! – aż się wyprostowałem. Naprawdę tak powiedziała? Czyli ona coś do mnie czuje? Mimowolnie uśmiechnąłem się i westchnąłem. – Diego mówię do ciebie! W co ty grasz?
-W nic Dani. – wstałem z krzesła. – Pogadamy później, dobra? – powiedziałem i wyszedłem. Usłyszałem jeszcze jak przyjaciel woła moje imię lecz zignorowałem go. Teraz miałem ważniejszą sprawę. Musiałem pilnie porozmawiać z Clari.

Nie poszedłem jednak od razu do niej. Chciałem się jakoś dobrze sprezentować. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nasz rozmowa może być ciężka, ale to co powiedział mi Dani dało mi nadzieję na to, że jednak mamy jakieś prawo istnienia. To szaleństwo, ale jeśli ona naprawdę coś do mnie czuje nie mam zamiaru zbytnio zwlekać. Wstąpiłem więc do małej kwiaciarni mieszczącej się dwie przecznice od klasztoru. Wszedłem do środka, a do moich nozdrzy dotarł mocny zapach kwiatów. Za ladą siedział starszy mężczyzna rozwiązujący krzyżówkę. Kiedy mnie zobaczył uniósł głowę i uśmiechnął się. Zamknął gazetę i podszedł do mnie.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał zmęczonym głosem. Definitywnie mężczyzna miał około siedemdziesięciu lat. Poruszał się powoli, a jego głowa była pokryta siwizną. Na twarzy widać było wiele zmarszczek. Wyglądał na bardzo sympatycznego i taki też miał ton głosu. Jak typowy dziadziuś.
-Dzień dobry. Ja… chciałbym kupić bukiet… dla dziewczyny.
-Jakiś konkretny gatunek kwiatów? Kolorystyka?
-Nie, właściwie to kompletnie się na tym nie znam. – odpowiedziałem zakłopotany.
-Nic nie szkodzi. Opowiedz mi o niej, ja już coś wykminię. – mrugnął do mnie, a ja zacząłem się zastanawiać jak ominąć fakt, że bukiet jest dla mniszki.
-Więc ona jest… delikatna. Właściwie to jak taki kwiat. Zabawna i urocza. Do tego inteligentna i.. skromna. To przede wszystkim. Plus ma piękne szmaragdowe oczy.
-Mhm… - zastanowił się po czym podszedł do kwiatów i zaczął tworzyć. Po chwili trzymałem już w rękach niewielki bukiet z kwiatami w kolorach fioletu, różu i bieli. Do tego było jeszcze kilka zielonych, drobnych listków. Trochę jakbym widział Clari w kwiecistej formie.
-Jest świetny. – powiedziałem, a staruszek znowu usiadł za ladą. Wydawał mi się trochę blady. – Wszystko dobrze? Źle się pan czuje?
-Nie, nie. To tylko starość. – zaśmiał się. – Mój zawód niby taki spokojny lecz w pewnym wieku już nawet to nie jest takie proste. I nie mów mi proszę per pan. Nie lubię tego. Nazywam się Carlos.
-Rozumiem. Mam ten sam problem. Jestem Diego. - przedstawiłem się. - Właściwie to skoro źle się czujesz dlaczego wciąż pracujesz?
-To chyba przywiązanie do tego miejsca. Cały ten budynek należy do mnie. Zaczął go budować mój ojciec kiedy wyemigrował z Portugalii, a skończyłem go ja. Jednak nie mieszkam tu. Na dolnym piętrze od zawsze jest ta kwiaciarnia, a wyższe piętra zwykle wynajmowałem innym. No… dopóki nie urządził mi się tu jakiś diler.  Tyle problemów przez niego. A teraz wszystko stoi puste, a ja szukam kupca na budynek. – szybko przypomniałem sobie w myślach obraz budynku kiedy wchodziłem do sklepu. Był naprawdę spory i… pasował! Idealnie!
-Coś myślę, że chyba będę miał do pana bardzo zainteresowanego kupca.
-Naprawdę? – zdziwił się Carlos.
-Tak. Co więcej od razu pójdę z nim porozmawiać!
-To leć chłopcze zanim dostane zawału bo to naprawdę chwila nieuwagi i mnie nie ma. – zażartował.
-Ile płacę za bukiet?
-Na koszt firmy. Jak mi załatwisz kupca to ci jeszcze dopłacę. – podniósł z biurka małą karteczkę i wręczył mi ją. Była to jego wizytówka. Szybko przewertowałem ją wzrokiem. „Carlos San Juan”. Obok znajdował się też adres jak i numer telefonu. Podziękowałem i pożegnałem się ze staruszkiem. Jak najszybciej udałem się z powrotem do klasztoru. Moja rozmowa z Clari najwyraźniej musiała trochę poczekać.

***

No i bang, coraz więcej problemów. Plus chyba robię z Clari amebę... sorry? XD Napraszam do komentowania! Bardzo zależy mi na opiniach! 
Pala

1 komentarz:

  1. Nie rób z Clari ameby bo tego nie przeżyję! Meeega meeega i jeszcze raz meeega!

    OdpowiedzUsuń