-Clara, co jest grane? Kto to
jest? – wyszeptał zdenerwowany Diego.
-Wyjaśnię ci wszystko tylko
błagam, pomóż mi jakoś! – przycisnęłam się jak najmocniej do ściany. Jeszcze
chwila a zrobiłabym z niej wnękę moich kształtów.
-Jak ci mogę pomóc? Zachowujesz
się naprawdę dziwnie…
-Widzisz tego faceta, prawda?
Zrób coś żeby wyszedł. Błagam. Nie może mnie zobaczyć. – czułam jak przestaje
mi brakować powietrza. Od lat nie widziałam nikogo z mojej rodziny. Kiedy
odeszłam z domu nawet się z nimi nie pożegnałam.
-Dobrze, ale później sobie
pogadamy. – powiedział i wyszedł z zaułka. Obserwowałam wszystko wychylając się
lekko za ścianę. Diego podszedł do mojego brata i matki przełożonej.
-Diego, miło pana widzieć. –
powitała go matka.
-Dzień dobry, a pan jest...? –
skierował pytanie do szatyna.
-To ojciec naszego nowego ucznia,
Roya. – Concepción przedstawiła go, a mi chyba aż stanął puls.
-Jestem Agustin. – uścisnął rękę
mojego przyjaciela.
-Miło poznać. Ja nazywam się
Diego, prowadzę w szkole zajęcia z aktorstwa. Pana syn to świetny chłopak,
bardzo uzdolniony. A co pana tu sprowadza?
-Przykra sprawa. Przyjechałem
odebrać syna i jeden z chłopców z jego klasy zasłabnął, a że jestem lekarzem to pomogłem.
Na szczęście nic mu nie jest. To tylko spadek ciśnienia.
-Kto zemdlał? – przejął się.
-Z tego co pamiętam nazywa się
Joaquin. Jego wychowawczyni już go odebrała i wszystko jest w porządku. Teraz
już wracam do domu.
-Dobrze, to może ja pana odprowadzę.
– wtrąciła matka przełożona i odeszła razem z Agusem. Kiedy zniknęli za
zakrętem Diego spojrzał w moją stronę pytająco lecz ja nie byłam w stanie się
ruszyć. Wciąż byłam w szoku. Wzięłam trzy głębokie oddechy i poczułam, że już
robi mi się luźniej. Podeszłam więc do Chachiego.
-I? Nic mi nie powiesz? –
milczałam. Od lat nie rozmawiałam o swojej przeszłości, a teraz ona wracała ze
zdwojoną siłą. – Powiedział, że jest ojcem Roya. Skłamał? Prześladuje cię?
Clari, proszę. Martwię się.
-Nie, nic z tych rzeczy. Wręcz
przeciwnie. – powiedziałam cicho.
-No przeciwnie. Teraz to mi
bardzo konkretnie powiedziałaś, wiesz? – wymachiwał nerwowo rękoma. – Nie wiem
no… był twoim kochankiem czy co?
-Oszalałeś?! – wybuchłam. Wtedy
poszedł do nas matka przełożona.
-Kto oszalał? Stało się coś? –
zapytała spokojnie z uśmiechem.
-Nie matko. Nic takiego.
-To dobrze. Clara, przypominam
ci, że przed chwilą zaczęła się spowiedź dla sióstr wiec udaj się proszę do
kaplicy. Powinnaś była wrócić już dawno więc bez wymówek. – posłuchałam jej i
od razu wręcz popędziłam do małego kościółka stojącego tuż przy klasztorze. Po
pierwsze mogłam uciec Diego i mieć nadzieje, że zapomni o temacie, a po drugie…
spowiedź jest tym, czego akurat potrzebowałam.
Kiedy weszłam do środka siostry
już się spowiadały. Dołączyłam do tych, które oczekiwały na swoja kolej siedząc
w ławce. Wyciągnęłam z kieszeni różaniec i przygotowałam się do spowiedzi
tworząc swój rachunek sumienia.
Kiedy naszedł moja kolej
przyklęknęłam przy konfesjonale i wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, że to
będzie trudne, ale ufałam księdzu Juanowi, a to zawsze pozwalało mi się
przełamać mimo, iż moje grzechy to zwykle były drobnostki… zwykle.
-Niech będzie pochwalony Jezus
Chrystus. - zaczęłam.
-Na wieki wieków amen. –
odpowiedział mi ksiądz. Miał jakiś dziwny głos. Pewnie to chrypka pozostała po
przeziębieniu. Przecież proboszcz ostatnio chorował. Zrobiłam znak krzyża i
rozpoczęłam.
-Ojcze… ostatnio w moim życiu
działo się naprawdę wiele rzeczy. Dosłownie przed chwilą widziałam swojego
brata. Wie ksiądz jak wygląda moja historia z rodziną. Uciekłam z domu jak
byłam bardzo młoda. I teraz gdy zobaczyłam Agusa wszystko do mnie wróciło. Nie
byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Ukryłam się. Miałam naprawić swoje błędy,
ale nie byłam w stanie. To było zbyt ciężkie. Po drugie… cóż. Aż wstyd mi o tym
mówić. Pojawił się… mężczyzna. – ksiądz poruszył się. – Nic się między nami nie
wydarzyło rzecz jasna. Ale… nie wiem jak to określić. On wzbudza we mnie coś
czego nigdy nie czułam. To takie dziwne i obce, a zarazem wołające. Czuję
potrzebę bycia blisko niego. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego kiedy to się
stało. Wstyd mi i żałuję ojcze. – zakończyłam swoją wypowiedź.
-Siostro, poczynania względem
brata twego nie są sprawiedliwe. – zamarłam. Głos który słyszałam nie należał
do ojca Juana. Po drugiej stronie siedział ksiądz Daniel, przyjaciel Diego. Co
ja narobiłam? – Powinnaś skontaktować się z nim i naprawić swoje kontakty
rodzinne. Pamiętaj o czwartym przykazaniu, które nadał na Pan. Jeśli chodzi o
tego mężczyznę, mówisz, że do niczego nie doszło, tak?
-Oczywiście. Ja nigdy bym…
-Spokojnie. Zgrzeszyłaś więc
myślą. Jesteś siostrą zakonną. Nie możesz pozwolić sobie na tego typu uczucia.
Odsuń się od niego jak najprędzej. To źle wpłynie nie tyle co na twoje relacje
z Bogiem, a i na twoje serce. Niech to będzie twoją pokutą.
Wyszłam z konfesjonału i
pokierowałam się od razu na zewnątrz budynku. Kiedy poczułam świeże powietrze
mój oddech się uspokoił lecz zaczęłam się trząść, a z moich oczu popłynęło kilka
pojedynczych łez. Dlaczego to wszystko się dzieje? Dlaczego muszę płacić tak
słono za coś co nawet nie zależy ode mnie. Dlaczego akurat dziś nie było
proboszcza? Dlaczego Agustin pojawił się w klasztorze? To wszystko nie powinno
się stać.
Diego POV
Poszedłem pomóc matce przełożonej
przenieść jakieś paczki do szkoły po czym wróciłem do klasztoru i udałem się do
pokoju Daniela. Jeszcze go nie było. Z tego co powiedziała mi matka spowiada
dziś zakonnice, ponieważ ksiądz Juan musiał bezzwłocznie udać się do biskupa w
jakiejś ważnej sprawie. Usiadłem więc na jego fotelu i zacząłem kreślić po
kartce, która akurat leżała na biurku. Po półgodzinnym bazgroleniu wzorków do
pokoju wszedł Daniel. Spojrzał na mnie z powagą i nic nie mówił.
-Uu przerażasz trochę. Co jest
grane? – zapytałem.
-Nic. Wszystko w porządku. –
odpowiedział wciąż z kamienną twarzą i usiadł po drugiej stronie biurka. – Jak
ci leci? Jakieś nowości?
-Nie, niezbyt. Kupiłem mieszkanie
i przeprowadziłem się już z hotelu. W końcu lepiej żyć na swoim, co nie?
-Interesujące.
-Nie no nie wytrzymam, co jest
grane Dani? Dziwne się zachowujesz!
-Ależ skąd. Czuję się świetnie.
Dawno się z tobą nie widziałem i tak tylko pytam. Znalazłeś może jakiś
znajomych i zapraszasz ich sobie do tego mieszkania?
-Nie wierzę… - spojrzałem na
przyjaciela w uśmiechem. – Nie gadaj, że jesteś zazdrosny…
-Nie, ale za to ty chyba mocno
uderzyłeś się w głowę. Serio pytam.
-Wiesz co? Nauczyciele ze szkoły
wydaja mi się całkiem spoko ale są… dziwni. Tak, to dobre określenie. Jakoś tam
chaotycznie. Twoje pytania wciąż wydaja mi się dziwne. Nikogo z nich nie
zapraszałem do siebie, wciąż panuje tam poremontowe pobojowisko. Jedynie Clari
tam była pomóc mi i tyle.
-Pomóc?
-No tak. Mówię przecież, że
robiłem remont. Ta nora wyglądała okropnie więc Clari przyszła mi trochę pomóc.
I w sumie nie wiem co bym bez niej zrobił. Sporo mi doradziła. Nie wiem jakby
to wszystko teraz wyglądało. Clari ma świetny gust. Kolory idealnie pasują. Aż
milej się tam spędza czas. Jest naprawdę niesamowita. – mimowolnie się
uśmiechnąłem.
-Mówisz o niej z wielką miłością,
nie? – Daniel również się uśmiechnął choć ten uśmiech wydawał mi się jakby
wymuszony i sarkastyczny.
-Tak.. znaczy… nie wiem do czego
zmierzasz. Denerwują mnie już te twoje gierki.
-A nie denerwuje to co robisz
Diego! – znowu spoważniał i patrzył na mnie ze złością. – Od samego początku
jak tu przyjechałeś wiedziałem, że źle się to skończy. Tutaj w tym
pomieszczeniu powiedziałem ci, żebyś nie integrował się zbytnio z siostrami bo
znam cię i wiem do czego jesteś zdolny!
-Do czego znowu? Nic nie zrobiłem
złego! – zadziwiłem się na słowa Daniela.
-Nie udawaj durnia. Widzę, że
zarywasz do Clary. Nie… do siostry Clary! Bóg cie opuścił człowieku?!
-No teraz to nieźle walnąłeś.
Dawno nie słyszałem takiej głupoty. – zaśmiałem się i opadłem się o oparcie
krzyżując ręce.
-A nie? To wyobraź sobie, że
właśnie udzielałem jej spowiedzi. Powiedziała, że pojawił się w jej życiu
mężczyzna. Szczegóły sobie darujmy bo i tak już wystarczająco złamałem
tajemnice spowiedzi by mnie ekskomunikowali! – aż się wyprostowałem. Naprawdę
tak powiedziała? Czyli ona coś do mnie czuje? Mimowolnie uśmiechnąłem się i
westchnąłem. – Diego mówię do ciebie! W co ty grasz?
-W nic Dani. – wstałem z krzesła.
– Pogadamy później, dobra? – powiedziałem i wyszedłem. Usłyszałem jeszcze jak
przyjaciel woła moje imię lecz zignorowałem go. Teraz miałem ważniejszą sprawę.
Musiałem pilnie porozmawiać z Clari.
Nie poszedłem jednak od razu do
niej. Chciałem się jakoś dobrze sprezentować. Zdawałem sobie sprawę z tego, że
nasz rozmowa może być ciężka, ale to co powiedział mi Dani dało mi nadzieję na
to, że jednak mamy jakieś prawo istnienia. To szaleństwo, ale jeśli ona
naprawdę coś do mnie czuje nie mam zamiaru zbytnio zwlekać. Wstąpiłem więc do
małej kwiaciarni mieszczącej się dwie przecznice od klasztoru. Wszedłem do
środka, a do moich nozdrzy dotarł mocny zapach kwiatów. Za ladą siedział
starszy mężczyzna rozwiązujący krzyżówkę. Kiedy mnie zobaczył uniósł głowę i
uśmiechnął się. Zamknął gazetę i podszedł do mnie.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
– zapytał zmęczonym głosem. Definitywnie mężczyzna miał około siedemdziesięciu
lat. Poruszał się powoli, a jego głowa była pokryta siwizną. Na twarzy widać
było wiele zmarszczek. Wyglądał na bardzo sympatycznego i taki też miał ton
głosu. Jak typowy dziadziuś.
-Dzień dobry. Ja… chciałbym kupić
bukiet… dla dziewczyny.
-Jakiś konkretny gatunek kwiatów?
Kolorystyka?
-Nie, właściwie to kompletnie się
na tym nie znam. – odpowiedziałem zakłopotany.
-Nic nie szkodzi. Opowiedz mi o
niej, ja już coś wykminię. – mrugnął do mnie, a ja zacząłem się zastanawiać jak
ominąć fakt, że bukiet jest dla mniszki.
-Więc ona jest… delikatna. Właściwie
to jak taki kwiat. Zabawna i urocza. Do tego inteligentna i.. skromna. To
przede wszystkim. Plus ma piękne szmaragdowe oczy.
-Mhm… - zastanowił się po czym
podszedł do kwiatów i zaczął tworzyć. Po chwili trzymałem już w rękach
niewielki bukiet z kwiatami w kolorach fioletu, różu i bieli. Do tego było
jeszcze kilka zielonych, drobnych listków. Trochę jakbym widział Clari w
kwiecistej formie.
-Jest świetny. – powiedziałem, a
staruszek znowu usiadł za ladą. Wydawał mi się trochę blady. – Wszystko dobrze?
Źle się pan czuje?
-Nie, nie. To tylko starość. –
zaśmiał się. – Mój zawód niby taki spokojny lecz w pewnym wieku już nawet to
nie jest takie proste. I nie mów mi proszę per pan. Nie lubię tego. Nazywam się
Carlos.
-Rozumiem. Mam ten sam problem.
Jestem Diego. - przedstawiłem się. - Właściwie to skoro źle się czujesz dlaczego wciąż pracujesz?
-To chyba przywiązanie do tego
miejsca. Cały ten budynek należy do mnie. Zaczął go budować mój ojciec kiedy
wyemigrował z Portugalii, a skończyłem go ja. Jednak nie mieszkam tu. Na dolnym
piętrze od zawsze jest ta kwiaciarnia, a wyższe piętra zwykle wynajmowałem
innym. No… dopóki nie urządził mi się tu jakiś diler. Tyle problemów przez niego. A teraz wszystko
stoi puste, a ja szukam kupca na budynek. – szybko przypomniałem sobie w myślach
obraz budynku kiedy wchodziłem do sklepu. Był naprawdę spory i… pasował!
Idealnie!
-Coś myślę, że chyba będę miał do
pana bardzo zainteresowanego kupca.
-Naprawdę? – zdziwił się Carlos.
-Tak. Co więcej od razu pójdę z
nim porozmawiać!
-To leć chłopcze zanim dostane
zawału bo to naprawdę chwila nieuwagi i mnie nie ma. – zażartował.
-Ile płacę za bukiet?
-Na koszt firmy. Jak mi załatwisz
kupca to ci jeszcze dopłacę. – podniósł z biurka małą karteczkę i wręczył mi
ją. Była to jego wizytówka. Szybko przewertowałem ją wzrokiem. „Carlos San
Juan”. Obok znajdował się też adres jak i numer telefonu. Podziękowałem i
pożegnałem się ze staruszkiem. Jak najszybciej udałem się z powrotem do
klasztoru. Moja rozmowa z Clari najwyraźniej musiała trochę poczekać.
***
No i bang, coraz więcej problemów. Plus chyba robię z Clari amebę... sorry? XD Napraszam do komentowania! Bardzo zależy mi na opiniach!
Pala
Nie rób z Clari ameby bo tego nie przeżyję! Meeega meeega i jeszcze raz meeega!
OdpowiedzUsuń