W najbliższy poniedziałek
stawiłem się z samego rana w klasztorze. Matka Przełożona zatrudniła mnie
zgodnie z obietnicą. Długo się zastanawiałem, czy aby na pewno powinienem
zostawać w Buenos Aires i przyjmować ta pracę. W końcu jednak zostałem i dobrze
mi z tym. Trzymam się w miarę na odległość od spraw o których wolę nawet nie
myśleć. To co teraz mnie interesuje to praca. Po pierwsze jako nauczyciel – po
drugie lecz ważniejsze aktorstwo. Mimo, że ofertę przyjąłem nie zamierzam zejść
z kursu. Kiedy wszedłem do środka spotkałem od razu Matkę Przełożoną.
-Diego, miło pana widzieć. Jak
widzę jest pan już pewny swojej decyzji?
-Myślę, że tak. Nic nie stoi na
przeszkodzie. W końcu będę robił to co lubię.
-Nie wątpię. Byłam pewna, że się
pan zgodzi, więc poinformowałam dzieciaki, że już dziś zaczynają się zajęcia.
-Co? Nie jestem przygotowany. –
powiedziałem zaskoczony. Wszystko dzieje się tak nagle.
-Da sobie pan radę. Zapozna się z
uczniami. Będzie dobrze. Proszę za mną. – wyszliśmy więc z klasztoru i
przeszliśmy niewielki kawałek by znaleźć się w szkółce parafialnej. Znajdowała
się tylko po drugiej stronie ulicy. Tuż przed wejściem wziąłem głęboki wdech.
-Wszystko dobrze? – zapytała
Matka.
-Tak, jak najbardziej. Jestem
jedynie trochę zestresowany.
-Uznajmy, ze to zdrowy stres, co?
– zaśmiała się.
-Chyba tak. Z resztą chyba nie
mam co się denerwować. Poradzę sobie z grupa dziesięciolatków.
-To gimnazjum. Ma pan zajęcia z
piętnastolatkami.
-Co? A dobra. Nieważne. W sumie
to nawet lepiej. – wzruszyłem ramionami. Zadzwonił dzwonek.
-Dobrze, w sali naprzeciwko będą
się odbywać pana zajęcia. Dokładny rozkład zajęć poda panu vice dyrektor
szkoły. Niech pan pójdzie po tej godzinie do pokoju nauczycielskiego, ona
będzie wiedziała co robić.
-Dobrze, dziękuję w takim razie.
-Szczęścia.
-Przyda się. – odpowiedziałem i
wszedłem do Sali. Było to niewielkie pomieszczenie z mini sceną na końcu. Na
tym wzniesieniu siedziała grupa nastolatków. Nie było ich wiele. Spodziewałem
się wielu chętnych ze wszystkich trzech klas, a przede mną siedziało dwanaście
osób wyglądających na podobny wiek. Kiedy mnie zobaczyli.. można powiedzieć, że
nie zobaczyli. Kompletnie mnie zignorowali. Siedzieli i gadali jakby nigdy nic.
Jedynie dwie dziewczyny na końcu rzędu, zdecydowanie zbyt mocno umalowane,
zachichotały na mój widok i szeptały coś do siebie.
-Dzień dobry. – powiedziałem, a
oni wciąż siedzieli w swoim świecie. Przewróciłem oczami i podszedłem do grupy
chłopców, którzy byli najgłośniej.
-A wtedy ja do niego: bijesz
gorzej niż moja stara! – grupa wybuchła śmiechem słysząc opowieść najwyższego z
nich.
-Zabawny jesteś. Ciekawe czy
„twoją starą” też to tak rozśmieszy jak jej to opowiem. – wtrąciłem, a grupa
znowu dostała ataku śmiechu, tylko on spojrzał na mnie ze złością. – Dlaczego
zamilkłeś? Jeśli się przestraszyłeś to ona chyba nie bije aż tak słabo. – Teraz
już wszystkie osoby w Sali nie mogły się powstrzymać. Jeden chłopak, aż upadł
na podłogę trzymając się za brzuch. – Dobrze, dobrze. Teraz cisza,. Jeśli udało
mi się już jakoś przywołać waszą uwagę to cześć! Jestem Diego i prowadzę wasze
zajęcia z aktorstwa. Miło poznać.
-A mi nie koniecznie. - mruknął
pod nosem chłopak od opowieści. Tym razem ja go zignorowałem. Zaczepki to nie
to po co tu przyszedłem.
-No to skoro mnie już znacie, czy
mogę poznać wasze imiona? Może ty pierwszy – wskazałem na nastolatka, który jak
widać już za mną nie przepada. – skoro już rzuciłeś mi się w oczy.
-Migue.
-Świetnie. Już jest pierwszy
kontakt. Migue. Dalej, chłopak z loczkami… przedstaw się.
-Bruno panie profesorze. –
powiedział sarkastycznie. Żartowniś.
-Co wy macie za zwyczaj do
mówienia do ludzi per pan? Jak już się przedstawiałem – jestem Diego, Chachi,
zwał jak zwał. Do wyboru do koloru, jasne? Super, teraz kolega obok. Jak się
nazywasz?
-Ochrona danych osobowych. – no i
proszę. To chyba cała grupa śmieszków. Chłopak w długawych włosach okrytych
czapką i w szerokiej bluzie patrzył na mnie wyzywająco.
-Dobrze jak wolisz bezimienny. Są
tu jeszcze jakieś osoby tego samego pokroju? – cała reszta grupy podniosła ręce
do góry.
-Też miałem nie mówić ale wolę
nie być później nazywany tak samo jak banda tych oferm. - wtrącił się Miguel z głupawym uśmieszkiem.
-Dobrze dobrze. – dostrzegłem
wtedy jednego chłopca, który nie podniósł ręki. Był szczupły i niski. Miał
długawe włosy i lekko umorusaną twarz. Siedział z boku ze zwieszoną głową.
Podszedłem go niego.
-To może ty zdradzisz mi swoje
imię? – podrósł wzrok na mnie i zdałem sobie sprawę z tego, że jego twarz wcale
nie była brudna. To sińce.
-Joaquin. – kucnąłem przy
chłopcu.
-Joaco, mogę wiedzieć kto ci to
zrobił? – nie odpowiedział. Zniżył tylko głowę i zauważyłem jak kątem oka
spogląda ze złością i strachem na Miguela. To mi wystarczyło.
-Miguel. Weź swój plecak. Idziesz
ze mną do dyrekcji. – chłopak nagle gwałtownie wstał z podłogi i pokierował się
w naszym kierunku. Chwycił Joaquina na koszulkę i podniósł niczym zabawkę.
Szybkim ruchem rzucił nim o ścianę.
-Mówiłem ci, żebyś nie otwierał
gęby! Mało ci?! – wtedy chwyciłem go od tyłu i zablokowałem mu ruchy. Ćwiczenie
karate w dzieciństwie się opłaciło. – Puść mnie!
-Opanuj się albo zadzwonię po
policję, jasne?! – krzyknąłem. Miguel jednak wyrwał się z mojego ucisku, wziął
plecak i wybiegł z Sali. Cała reszta grupy siedziała w ciszy. Nikt nie był w
stanie się odezwać. Najwyraźniej to nie pierwsza akcja tego typu. – No nic. Idę
zawiadomić dyrekcję.
-Nie! – powiedział nagle Joaco. –
Niech pan tego nie robi. Proszę. Będzie tylko gorzej. Przyzwyczaiłem się.
-Co ty mówisz? Nikt nie może być
terroryzowany. To jest szkoła. Takie rzeczy nie mogą mieć miejsca. Ten chłopak
jest ewidentnie niebezpieczny. Widzę doskonale, że się go boicie. – zadzwonił
dzwonek. Godzina minęła dziwnie szybko. Wszyscy wstali i udali się do wyjścia.
– Ej, jeszcze nie skończyłem!
-Tyle, że lekcja się skończyła.
Do następnego! – powiedział chłopak, który nie chciał zdradzić swojego imienia
wychodząc. Nawet nie spostrzegłem, kiedy Joaquin również wymknął się do
wyjścia. Spuściłem ramiona w geście zrezygnowania i udałem się do pokoju
nauczycielskiego. Znajdował się on na drugim piętrze. Miałem mały dylemat –
pukać, czy nie pukać do drzwi. Finalnie jednak wszedłem do środka bez pukania.
Była tam tylko jedna osoba. Mężczyzna w średnim wieku, krótkie włosy, brązowa
marynarka i wysunięta do przodu żuchwa. Skrupulatnie wpisywał coś do dziennika. Kiedy
mnie zobaczył uśmiechnął się życzliwie.
-Dzień dobry, a pan to kto? –
powiedział zabawnym głosem. On żartował czy zawsze mówi w ten sposób?
-Witam, jestem Diego. Od dziś
prowadzę tu zajęcia z aktorstwa. – podszedłem i uścisnąłem jego dłoń.
-No proszę. Co jak co ale lekcje
aktorstwa to jest to czego oni potrzebują. Od zawsze odgrywali w klasie role
typu pies zjadł mi pracę domową, ale ciężko uwierzyć. No chyba, że sprezentują
mi jakieś jabłko, ciasto czy cos w ten deseń. Wtedy moja czujność dziwnie
spada. – zaśmiałem się.
-Szukam vice dyrektor tej szkoły.
Miała mi przekazać pełny rozkład zajęć.
-Aaa szuka pan Laureli. Już
wołam. LAURELI!! – krzyknął na cały głos, a mi aż nogi się ugięły. To było co
najmniej dziwne.
-Co się dzieje Salvetti?! Oszalał
pan? – do pomieszczenia weszła około czterdziestoletnia kobieta o brązowych
włosach i w ciemnym żakiecie. – Mówiłam sto razy, żeby się pan tak nie darł. To
jest szkoła! Jestem w gabinecie obok, tak trudno jest podejść?
-Wybacz, jakoś nie chciało mi się
wstawać.
-Kolejna sprawa. Nie jesteśmy na
ty! Ile można? Trochę profesjonalizmu, jestem pana przełożoną.
-Spokojnie, złość piękności
szkodzi. Chodzi o to, że jest gość ze sprawą do… pani. – wskazał na mnie, a
domniemana „Laureli” w końcu mnie zauważyła.
-Oh, przepraszam pana bardzo.
Laura Sobrado. – przedstawiła się i uścisnęła moją rękę. – Naprawdę mi przykro, że musiał pan oglądać tą scenę. Niestety profesor Salvetti czasami nie potrafi
się powstrzymać. – posłała mu oburzone spojrzenie, a on tylko wzruszył
ramionami.
-Salvetti, tak pan się nazwa? –
zapytałem. W końcu nie przedstawił mi się.
-Gervacio Argentino Salvetti,
miło mi.
-Argentino? Kto pana tak
skrzywdził? – zdziwiłem się jego nietypowym imieniem.
-Idzie przywyknąć. Jestem
patriotą wiec w sumie nie robi mi to problemu. – uniosłem brwi i powróciłem do
nauczycielki.
-Jestem Diego Dominguez, nowy
nauczyciel aktorstwa.
-Ah tak! Matka Przełożona mówiła
mi, że dziś pan zaczyna. Proszę za mną. – powiedziała i odeszła w stronę drzwi,
a ja podążyłem tuż za nią. Weszliśmy do jej gabinetu. Bez słowa wygrzebała ze
sterty papieru mój rozkład godzin i podała mi go.
-Godzina dziennie? – zdziwiłem
się.
-Tak. To niezależne ode mnie.
Dwunastka którą pan dziś widział to wszyscy, którzy się zgłosili. Ba! Właściwie
to wychowawczyni tej klasy ich zmusiła.
-A kto nią jest? Biorąc pod uwagę
to, że chętnych za bardzo nie było to powinienem podziękować.
-Ja.
-Ah, to dziękuję w takim razie. –
zaśmiałem się. – Bez obrazy ale wygląda pani na dosyć ostrą nauczycielkę… z
pełnym szacunkiem rzecz jasna.
-Ktoś w tej szkole musi być
wymagający. Szczególnie jeśli ma się pod opieką tak buntowniczą klasę. Są tu
ostatni rok dzięki Bogu. O dziwo reszta klas jest naprawdę spokojna. Nikt się
nie zgłosił z nich w sumie do zajęć, ale to chyba przez ten cały postęp
techniki. Całe dnie przy telefonie. To jest to czego nie da się zwalczyć. Codziennie
do szuflady chowam średnio dziesięć telefonów.
-Młodzież taka jest. Ale cóż,
postaram się współpracować z grupą mimo, że łatwi to oni nie są. A właśnie!
Miałem z panią o czymś porozmawiać. Jeden z chłopców… Joaquin. On jest pobity.
Z tego co zrozumiałem to zrobił to tak zwany Miguel.
-A jakieś nowości są? –
spojrzałem pytająco. Co miała na myśli? – To chleb powszedni od prawie trzech
lat. Miguel Perrone jest młodocianym przestępcą. Niestety nie znalazłam jeszcze
nic co byłoby wystarczające by wydalić go ze szkoły. Co więcej to nie do końca
zależy ode mnie. Dyrektorką jest matka przełożona. Z całkowitym respektem ale
te ciągłe gadki matki, że miłosierdzie i tak dalej w tym przypadku nie
wystarczają by go obronić. Tu i Watykan nie pomoże.
-Najwyraźniej jest w nim coś co
pozwala jej wierzyć, że może się poprawić. Ale jeśli chodzi o dzisiaj to nic
pani nie zrobi?
-Oczywiście, że zrobię. Zadzwonię
do jego matki, ona odbierze i wesolutkim głosem powie, że przyjdzie i
porozmawiamy na temat jej syna, w efekcie ona i tak się nie pojawi, a Miguel
będzie robił co mu się podoba.
-Myślę, że zrozumiałem. Dobrze,
to ja już idę. Bardzo dziękuję za rozkład godzin. – podszedłem i ucałowałem jej
dłoń. – Do jutra. – powiedziałem i wyszedłem. Zszedłem po schodach i byłem już
przy wyjściu ze szkoły, gdy coś pokusiło mnie by iść jeszcze do Sali gdzie
odbywają się moje zajęcia. Skręciłem i wszedłem do środka. Nikogo nie było.
Usiadłem na podwyższeniu służącemu jako scena i zacząłem myśleć co zrobić.
Nigdy nie pomyślałbym, że praca w szkole może być aż tak trudna i kłopotliwa.
Kątem oka dostrzegłem starą gitarę stojącą w kącie za czymś służącym jako
kurtyna. Miał przyrdzewiałe struny aczkolwiek grała. Nastroiłem ją ze słuchu by
brzmiała mniej więcej tak jak powinna i zacząłem grać. To była dobra opcja.
Siedziałem tak i grałem.
***
Kaczin! Nie ma dziś zbytnio Dielari ale jakby był jeden wątek to byłoby nudno #sorrynotsorry tak czy innnaczej mam nadzieję, że dzięki temu będzie ciekawiej (i spoczko, nie dodałam tego od tak, bez znaczenia hiehie). Zapraszam wszystkich do komentowania, besazoooo,
Pala.
Perfect!
OdpowiedzUsuń♥
Usuń