czwartek, 26 maja 2016

ROZDZIAŁ 10

Powoli otworzyłam oczy. Przez chwilę wszystko było zamazane – jak każdego ranka. Przewróciłam się na drugi bok gdy zaczęłam odzyskiwać świadomość. Spałam na czymś twardym. Zaczęłam macać moje podłoże i stwierdziłam, że to panele. Nagle moja ręka natknęła się na ciało. Nagle zerwałam się z miejsca i od razu zaczęłam kojarzyć co się dzieje. Byłam w mieszkaniu Diego, który leżał tuż obok mnie na podłodze. Ze strachu aż krzyknęłam, przez co się obudził.
-Co jest grane? – podniósł się powoli i przetarł oczy.
-Też bym chciała wiedzieć. Dlaczego leżę z tobą na podłodze? Czy ja o czymś nie pamiętam? Diego… czy między nami coś…
-Nie! Clari, spokojnie. – powiedział z lekko zachrypniętym głosem. Patrzył na mnie zaspanymi oczami, a jego włosy były poczochrane. – Też nie wiem dlaczego leżysz na podłodze. Kiedy zasypiałem byłaś jeszcze na kanapie. – wskazał na mebel stojący obok nas.
-Ale co tutaj robię ogólnie?
-Gdy poszedłem po kurtkę i wróciłem już spałaś. Nie chciałem cię budzić. Słodko wyglądasz jak śpisz, wiesz?
-Diego…
-Tak tak. Już nam to zdanie na pamięć. – przerwał mi. – Jeny jak tu gorąco. – powiedział i ściągnął kurtkę jak i bluzę. Został tylko w obcisłym białym podkoszulku. Patrzyłam z zainteresowaniem. – Co?
-O nie! – ocknęłam się i wstałam. Przecież jest już rano. Diego, ja powinnam już wczoraj być w klasztorze. Ty wiesz co mi może grozić. Muszę biec! – ruszyłam w stronę drzwi.
-Zaczekaj! – również wstał i zatrzymał mnie. - Nie chcesz czegoś zjeść czy coś?
-Żartujesz prawda? Otwórz mi drzwi, proszę. – tak też zrobił wiec jak najszybciej ruszyłam.
-Do zobaczenia! – krzyknął na pożegnanie.
Chwilę później byłam już w klasztorze. Wślizgnęłam się do środka przez kaplicę z nadzieją, że nikt mnie nie zauważy. Cicho mknęłam korytarzem uważając by nie wpaść na nikogo. Była już miarowo późna godzina bo prawie południe. Wszystkie siostry już na pewno nie spały. Już prawie byłam w swoim pokoju gdy nagle…
-Gdzie się wybierasz? – usłyszałam głos matki przełożonej za swoimi plecami. Wypuściłam powietrze z ust ze strachu. Odwróciłam się powoli w jej stronę. – Siostro Claro, mogę wiedzieć gdzie byłaś?
-Matko… ja…
-Nie wiem czy chcę słyszeć. Zawiodłaś mnie dziecko. Nie spodziewałam się tego po tobie.
-Nie, nie! To nic z tych rzeczy!
-Jak ty w ogóle wyglądasz? Twój habit, jesteś cała zielona!
-No właśnie o to chodzi! Mówiłam, że idę pomóc Diego w remoncie i mieliśmy mały wypadek z farbą. Plus zrobiło się późno i zasnęłam z tego wszystkiego.
-Nie jestem pewna czy ci wierzę. Tak jak mówiłaś, byłaś tam z Diego.
-Ale co to ma do rzeczy?
-Posłuchaj… znam to spojrzenie. To nie pierwszy raz gdy je widzę, w końcu nie urodziłam się dzisiaj. Zaprzyjaźniłaś się z nim w bardzo bliski sposób. Zbyt bliski. To co między wami jest nie współgra z życiem religijnym. Rozumiesz co mam na myśli, prawda?
-Nie, nie, nie, nie! Matko, to naprawdę nie tak. Nic z tych rzeczy! Rzeczywiście zaprzyjaźniliśmy się, ale w dosłownym tego słowa znaczeniu. Naprawdę, musi mi matka uwierzyć…
-Niech ci będzie. Przyjmijmy, że ci wierzę. Ale pamiętaj… przed nim się nie ukryjesz. – wskazała palcem ku górze.
-Wiem, ale nie mam nic na sumieniu.
-Mam nadzieję.
-Będę ukarana?
-Nie. Chcę tylko żebyś przemyślała wszystko. Niech to będzie twoja pokutą. To twoje życie i musisz wiedzieć po czym stąpasz. – uśmiechnęła się do mnie. To niesamowite jak wspaniałą osobą jest nasza matka przełożona. Nieoczekiwanie za jej plecami pojawiła się wysoka kobieta wraz z nastolatkiem o rudawych włosach.
-Dzień dobry. – przywitała się uśmiechnięta.
-Witam. – odpowiedziała matka. – Claro, pozwól, ze przedstawię ci panią Virginię i jej syna, a naszego nowego ucznia, Roya.
-Cześć. – powiedziałam do chłopaka. Wydawał się bardzo sympatyczny i bardzo mi kogoś przypominał. Jakbym go już kiedyś widziała.
-Zaprowadzisz go proszę do szkoły na lekcje? – zapytała.
-Tak, oczywiście. – kiwnęłam głową do chłopaka by szedł za mną i wyszliśmy z klasztoru. Przez chwilę patrzył na mnie ze zdziwieniem i podśmiechiwał się. – Co jest? Mam coś na twarzy?
-No na twarzy to nie… ale na tym poncho, habicie czy już sam nie wiem jak to się nazywa, owszem. – nagle przypomniałam sobie, że wciąż jestem cała umorusana farbą. Złapałam się za głowę.
-O matko! – Roy zaczął się już naprawdę śmiać.
-Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Co się stało?
-Remont. Nie ważne. Wolę o tym zapomnieć i wrócić jak najszybciej. Chodź szybciej. – całkiem luźno mi się z nim rozmawiało. Był naprawdę sympatyczny. - Właściwie dlaczego taka zmiana szkoły w środku roku szkolnego?
-Mój ojciec jest lekarzem i został przydzielony do innego szpitala na drugi koniec miasta. Dojazd przez godzinę do szkoły każdego ranka nie wydaje się fajny i taki nie jest. Ale w sumie nie byłem przywiązany do tamtej szkoły. Tamci ludzie byli dziwni.
-Dziwni powiadasz? To nie wiesz co cię czeka tutaj. – wzruszyłam ramionami. Po chwili dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że mogłam go tym zniechęcić. Spojrzałam w jego stronę lecz ten spokojnie szedł z uśmiechem na twarzy. Po chwili już byliśmy na miejscu. – Jaką lekcje masz teraz?
-Umm… zajęcia z aktorstwa. – zdziwiło mnie to trochę ze względu na to, że Diego ma urlop, a rano wcale nie wyglądał jakby się spieszył.
-Dobrze, to ta sala obok. – podeszłam i otworzyłam mu drzwi. W środku rzeczywiście odbywała się lekcja. Był tam również Diego. Kiedy usłyszeli drzwi wszyscy na nas spojrzeli. – Dzień dobry. – powiedziałam i weszłam do środka razem z Royem. – Słuchajcie, to jest Roy, wasz nowy kolega klasowy. Mam nadzieję, że miło go przyjmiecie do swojego grona. – skończyłam a w klasie zapanowała kilkusekundowa cisza.
-Elo rudy! – powiedział po chwili Miguel i zaśmiał się. Chyba niezbyt miłe przywitanie. Przysunęłam się do Roya i szepnęłam cicho…
-Spokojnie, przejdzie im.
-Nie ma potrzeby, nie rusza mnie to. – odpowiedział. – Elo… czarny. – powiedział do Miguela jakby nigdy nic się nie stało. I to mu się udało ze względu na to, że nie dość, że ma kruczoczarne włosy to też ciemną karnację. Powstrzymałam się jednak od reakcji.
-Siadaj Roy, miło cię poznać. – powiedział Diego.
-To ja już może pójdę. – powiedziałam i zaczęłam się wycofywać. W końcu wciąż byłam w farbie i zauważyłam, że uczniowie podśmiechują się.
-Dlaczego? Zostań na chwilę. – zasugerował, a klasa zawtórowała mu. Nie miałam wyboru, musiałam zostać. Usiadłam z boku, a Diego kontynuował lekcje.
-Tak więc jak już mówiłem, dziś wcielimy się w nietypowe role, a mianowicie będziecie musieli zagrać zwierzęta.
-Naprawdę? Kiedy zrobimy jakieś przedstawienie z główną damską i męską postacią, co? – zapytał Miguel i poruszył brwiami dając do zrozumienia co ma na myśli.
-Powiem to tak. Zachowując się w ten sposób jesteś bardziej zwierzęcy niż przy tych ćwiczeniach. Może i dziewczyny lubią słodkie pieski, ale nie niewychowane małpy, więc uważaj co mówisz bo jeszcze długo żadnej nie pocałujesz, tak? – parsknęłam śmiechem. Na szczęście nikt nie zauważył. – A co do przedstawień, to żeby grać najpierw trzeba się tego nauczyć, a te ćwiczenia wam pomogą. Rozstawcie się na całej powierzchni Sali. A teraz zacznijmy od czegoś łatwego. Pies. Myślę, ze to dobry start. Proszę, zaczynajcie!
Dzieciaki zaczęły chodzić na czterech „łapach” i szczekać. Dwójka zaczęła warczeć na siebie, a później atakować w czego efekcie Diego musiał ich rozdzielać. Chwilę później jeden chłopak w rozczochranych włosach i za dużym swetrze podbiegł do mojego przyjaciela i podniósł nogę i udał, że załatwia swoje potrzeby.
-Ay Polichelo co ty wyprawiasz!? Nie wczuwaj się za bardzo! – krzyknął trochę przerażony. – Dobrze może teraz coś innego… i bezpieczniejszego.
-Kangury? – krzyknęła, któraś z dziewczyn na drugim końcu Sali.
-Nigdy w życiu. Żółwie. Wolę nie ryzykować.
Tym razem wszyscy wziąć przylepieni do ziemi zaczęli bardzo powoli chodzić. Jeden chłopak w ogóle już leżał bez ruchu. Chyba zasnął. Nagle ten sam chłopak co poprzednio znowu podbiegł do Diego i ponowił swoją czynność.
-Poli, coś ty zmysły postradał? To zaczyna być chore!
-Ale ja nigdy nie miałem żółwia, nie wiem o co z nimi chodzi.
-To weź przykład z kolegi i śpij udając, ze to twój sposób wykonywania ćwiczenia. – wtedy domniemany przykład podniósł głowę z posadzki.
-Wypraszam sobie, ja nie śpię. Udaję martwego żółwia.
-Tak czy inaczej już twoja inicjatywa jest lepsza. Kolejne zwierzę. Tym razem chyba muszę się ukryć bo sam nie wierzę w to co powiem… małpy. Miguel zainspirowałeś mnie.
Uczniowie rozpoczęli swoje ćwiczenie a Diego usiadł obok mnie.
-Wolę być tutaj. Tam może być naprawdę niebezpiecznie. – powiedział do mnie. – Co myślisz?
-Jeśli chodzi o sposób prowadzenia zajęć to jest świetnie. Podziwiam, że tak dobrze sobie z nimi radzisz.
-Chodziło mi o nich.
-Aaa… koszmar. – powiedziałam ze ściszonym głosem by nie usłyszeli.
-To dobrze, już myślałem, ze ja ogłupiałem. – roześmialiśmy się.
-Naprawdę. Naśladowanie zwierząt to miarowo łatwe ćwiczenie, a tu katastrofa. Popatrz na Lucasa, cały czas bije się pięściami po klatce piersiowej. Ale czy to jedyne co robią małpy? Polichelo to mówiąc szczerze cymbał ale przynajmniej jest w miarę kreatywny. – Diego patrzył na mnie z zainteresowaniem. – Co?
-Nic, nic. – wtedy „przykucał” do nas Miguel popychając Joaquina. Ten natomiast przewrócił się. – Eyey co to miało być? Miguel!
-No sorry, prawa dżungli. – zaśmiał się. – A tak serio to było niechcący. Nie moja wina, że ten niedorajda nie umie chodzić. – wtedy podszedł do nich Roy i pomógł Joaquinowi wstać.
-Wszystko ok? – zapytał, a Joaco kiwnął twierdząco głową. – Miguel, przeproś go. – stanął przed sprawcą zamieszania.
-Chyba śnisz rudy. Do tego poziomu się nie zniżę.
-Przeproś go. – podszedł jeszcze bliżej tak, ze stali twarzą w twarz zabijając się wzrokiem. – Nie uważaj się za lepszego bo taki nie jesteś. Czym sobie zasłużył na takie traktowanie? Popatrz czasami w lustro i zastanów się nad tym co robisz. – Miguel odsunął się od niego i podszedł do Joaquina.
-Sorry. – powiedział krótko. Zadzwonił dzwonek i wszyscy wyszli z klasy. Ja i Diego staliśmy trochę osłupiali. To co się właśnie zdarzyło było nowością w tej szkole. Roy w jeden dzień wprowadził definitywną zmianę. Pozytywną.
-To było… wyjątkowe. Chyba już go lubię. – powiedział do mnie Diego.
-Odkąd go zobaczyłam wydawał mi się w porządku. Z tego co widzę wydawało mi się dobrze.
-Clara…
-Słucham?
-Możemy wrócić do poprzedniego tematu?
-Nie rozumiem. Wcześniej rozmawialiśmy przecież o tym jak oni grają.
-Dokładnie. Pamiętasz może jak mówiłaś mi o twoim… zawodzie?
-Tak… pamiętam. – odrzekłam, a wszystkie mięśnie mojego ciała spięły się.
-Chyba właśnie zrozumiałem co to było. – wysłał mi szeroki uśmiech i poszedł po swoja torbę. Ja wciąż stałam w miejscu. Nagle napłynęło do mnie wiele niemiłych wspomnień.
-Nie wiem o czym mówisz. – powiedziałam szybko, a on podszedł do mnie i położył swoje dłonie na moich ramionach.
-Uwierz mi, byłabyś świetna aktorką, ale w tym przypadku nie zagrasz tak bym nie zdał sobie sprawy jaka jest prawda. – przytulił mnie, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.

***

TAK, ZNOWU ZAPOMNIAŁAM. Jednak z tym dniem jestem zmuszona zmienić dzień dodania rozdziału. Skoro jest czwartek to myślę, że tak zostanie. A to dlaczego? Otóż pomhsł rozdziału w dzień gdy mam najwięcej nauczy i praktycznie jestem nieobecna w internetach był złym pomysłem. Narazie zostaję wiec przy czwartku, najwyżej powiadomię was o zmianie. 
Pala

wtorek, 17 maja 2016

ROZDZIAŁ 9

Minął już tydzień odkąd uczę w szkole. Póki co jest w miarę spokojnie. Miguel średnio uczestniczy w zajęciach, ale przynajmniej nie robi problemów. Poznałem w końcu imiona wszystkich uczniów. Myślę, że całkiem dobrze się z nimi dogaduję. Z Joaquinem niestety nigdy nie udaje mi się spokojnie porozmawiać. Zawsze ucieka. Ale minął dopiero tydzień. Jeszcze będzie szansa na szczerą rozmowę.
Dzisiaj nie poszedłem do szkoły lecz udałem się do klasztoru do matki przełożonej by poprosić o urlop. Kiedy już wszystko załatwiłem wyszedłem z jej gabinetu, a na korytarzu spotkałem Clari.
-Dzień dobry. – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej.
-Cześć. – odpowiedziała. – Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w szkole?
-Mówisz jakbym był dzieciaczkiem, który uciekł z lekcji.
-Przepraszam, wiesz co miałam na myśli.
-Wiem, to był żart. – pomachałem jej przed oczami.
-Chyba jeszcze się nie obudziłam. O dziwo przyznam ci rację, przydałaby się kawa.
-A nie mówiłem? Co do mojego pobytu tutaj to było poprosić o kilka dni urlopu.
-No proszę! Dopiero tydzień minął, a ty już zmęczony?
-Nie, to nie tak. Chodzi o to, że pomieszkiwanie w hotelu jest takie niekoniecznie na moją kieszeń. Kupiłem więc kawalerkę, która… cóż, średnio przypomina miejsce w którym da się mieszkać. Dlatego wziąłem urlop by zrobić remont. Budowlańcem nie jestem, ale myślę, ze dam radę.
-O! Zaskoczyłeś mnie. Ale przecież wiesz, że mogłeś przyjść tutaj? Może sen w śpiworze nie jest najwygodniejszą opcją, ale przynajmniej nie miałbyś dodatkowych wydatków.
-Wiem, ale powiedziałem sobie, że nie wrócę tutaj. Z resztą wole siedzieć na swoim. Czuję się wtedy pewniej.
-I dasz sobie radę tak całkiem sam?
-Miejmy nadzieję. W sumie nie jest, aż tak źle. Podłoga jest całkiem dobra, wystarczy ja odgruzować. Wyrównam jeszcze ściany i pomaluję je. Z tego co widziałem to by było na tyle. Najwyżej wyjdzie w praniu.
-Mam pomysł! – powiedziała rozentuzjazmowana.
-Co jest? – zdziwiłem się. Nie miałem pojęcia o co może chodzić.
-Pomogę ci. Zawsze to więcej rąk do roboty. – roześmiałem się słysząc jej słowa. To wydawało się absurdalne. – Dlaczego się śmiejesz? Uważasz mnie za słabszą? Otóż nie mój drogi.
-Przepraszam, taki odruch – powiedziałem starając się uspokoić. – Nie trzeba, naprawdę. Poradzę sobie bez problemu.
-Diego… - powiedziała błagalnym tonem. Była taka słodka. Spojrzałem jej w oczy i już wiedziałem, że nie będę w stanie odmówić.
-No dobrze. Tylko nie dziś, okey? Dzisiaj zajmę się tymi cięższymi sprawami, a jutro ewentualnie pomożesz mi ze ścianami, może być?
-Jasne! Dla mnie świetnie.
-Dobra. – wyjąłem z kieszeni karteczkę i długopis i szybko napisałem jej adres mojego mieszkania. Podałem jej, a ona szybko przeczytała.
-Oo, to blisko.
-Dokładnie. Zaraz przy Buenos Aires Base, zaledwie kilka kroków stąd. Możesz przyjść na 16?
-Jasne, będę tam.
-To świetnie. – pocałowałem ja w policzek. – Do jutra. – mrugnąłem i wyszedłem z klasztoru. Poszedłem od razu do mojego nowego miejsca zamieszkania. Jeszcze dużo pracy przede mną.

Następnego dnia od rana znowu wziąłem się do roboty. Przez prawie cały wczorajszy dzień zajmowałem się podłogą plus walczyłem ze ścianami. Do szczęścia okazało się, ze grasowało tu kilka szczurów. Musiałem wzywać profesjonalistów by zajęli się intruzami. Nie przepadam za gryzoniami tego typu.
Obudziłem się dopiero po południu. Byłem tak zmęczony przez poprzedni dzień, że o wcześniejszej pobudce nie było mowy. Wstałem ze starej szarej kanapy, którą pozostawił poprzedni właściciel i przeciągnąłem się. Oprócz kanapy były tu też nieduże meble kuchenne. Ku mojemu szczęściu wszystkie instalacje były sprawne. Przemyłem twarz zimną wodą i przebrałem się w czyste ubrania. Poszedłem do sklepu budowlanego by kupić farby na ściany. Wybrałem zielony do kuchni oraz fioletowy i kremowy do sypialni. Godzinę później byłem już z powrotem w domu. Nie miałem jednak żadnych sił by rozpocząć malowanie. Postanowiłem wiec wyjść do pobliskiej restauracji by zjeść śniadanie. Od wczorajszego dnia jeszcze nic nie jadłem. Kiedy tam wszedłem zamówiłem jakąś zupę i kurczaka. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak głodny. Pochłonąłem wszystko w piętnaście minut po czym nadal byłem głodny, więc zamówiłem jeszcze naleśniki. Tym razem postanowiłem delektować się swoim posiłkiem. Nie śpieszyło mi się. Później jeszcze chwile posiedziałem w środku i po piętnastej udałem się powrotem do domu. Ku mojemu zdziwieniu po drodze spotkałem Clari.
-Clari, co ty tu robisz tak wcześnie?
-Właściwie nie miałam co robić wiec poprosiłam matkę przełożoną o pozwolenie bym wyszła wcześniej. Tak wiec jestem. Możemy zaczynać.
-Jaka zdeterminowana, nie wierzę. – wsunąłem klucz do drzwi i otworzyłem je. – Także zapraszam do mojego królestwa. – weszliśmy do środka. Moje mieszkanie naprawdę nie było duże. Zaraz po wejściu znajdowaliśmy się w sypialni, a od niej oddzielona jedynie blatem była kuchnia. Z drugiej strony znajdowały się drzwi prowadzące do małej łazienki.
-Całkiem przytulnie tu masz. Jak pomalujemy ściany to zrobi się bardziej kolorowo.
-Co sarkazm?
-Skądże, naprawdę mi się podoba. To jak? Malujemy? – kiwnąłem głową i wzięliśmy się do roboty. Zaczęliśmy od pokoju. Był kremowy z fioletowymi konturami przy suficie i w kątach. Wyglądał całkiem ładnie. Lepiej niż sobie to wyobrażałem. Clari miała rację. Chyba nie żyję w aż takim koszmarze. Później przyszła kolej na kuchnie. Miałem w planach pomalować ją na zielono, lecz Clara stwierdziła, że ten kolor będzie się kłócił z pokojem. Zdałem się więc na jej intuicję i pomalowaliśmy ją na kremowo. Zielony został do łazienki, którą początkowo chciałem pozostawić w oryginalnym stanie, ale widząc poprzednie efekty, które były naprawdę dobre, zgodziłem się na pomysł Clari. Było już bardzo późno. Obydwoje padaliśmy z braku sił. Jednak naszym celem było dokończenie pracy tego samego dnia. Wszedłem więc na krzesło by rozpocząć malowanie górnej części ściany gdy niechcący zamachnąłem się pędzlem i przejechałem po ramieniu Clary. Szybko zeskoczyłem z góry i wziąłem szmatkę by jak najszybciej odratować jej habit. Wyglądała na zdenerwowaną gdy nagle zanurzyła palec w farbie i przejechała nim po moim policzku.
-Naprawdę Clari? Naprawdę?
-Teraz jesteśmy kwita.
-Bylibyśmy, gdyby nie fakt, ze zaatakowałaś moja twarz. Teraz to wywołałaś prawdziwą wojnę. – pochwyciłem z powrotem swój pędzel i chlapnąłem w nią farbą. Ona nie pozostała bez odpowiedzi i zrobiła to samo. Po chwili byliśmy cali umorusani zieloną farbą. Zrobił się potworny bałagan. Gdy chciałem już zakończyć to wszystko poślizgnąłem się i upadłem na Clari przez co obydwoje wylądowaliśmy pod prysznicem. Ku nieszczęściu zawadziłem ręką o korek i chlusnęła na nas lodowata woda. Szybko wygrzebaliśmy się i wyłączyłem wodę.
-Co jak co… ale to już chyba koniec na dzisiaj. – powiedziałem ocierając twarz z wody.
-I tu masz świętą rację. – odpowiedziała. Chwilę później siedzieliśmy już w pokoju wysuszeni. Było grubo po północy. Nawet nie wiedzieliśmy, że minęło tyle czasu.
-Diego, ja chyba powinnam iść do zakonu.
-Zapomnij. Nie puszczę cię samej o tej godzinie. To zbyt niebezpieczne.
-Naprawdę nie powinnam tutaj być. W klasztorze pewnie umierają z nerwów.
-Nich ci będzie. Ale pod warunkiem, że będę mógł cię odprowadzić. Sama nie pójdziesz. Nie ma takiej opcji. I jeszcze jedno… napijesz się ze mną. – wyciągnąłem z szafki mała butelkę whisky.
-Oszalałeś prawda? Proszę cię, jestem zakonnicą.
-Nie. Inaczej cię tu zamknę i nie wypuszczę do jutra.
-Diego. – zignorowałem ja i nalałem trunku do dwóch szklanek.
-No to za udany remont…. choćby w połowie. – uniosłem szklankę do góry w oczekiwaniu na reakcję.
-Ty jesteś jakimś wariatem. – powiedziała i również uniosła szklankę do góry. – Zdrowie. – wypiła zawartość szklanki. Ja poczyniłem to samo. Nie mogłem wyjść z podziwu. W prawdzie tylko się z nią droczyłem, a tu taka niespodzianka.
-Poczekaj na mnie. Idę po kurtki bo jest chłodno i pójdziemy, okej? – odszedłem do kuchni gdzie chwilowo leżała moja walizka. Wygrzebałem moją skurzaną kurtkę oraz ciepła bluzę. Zamknąłem walizkę i wróciłem do Clary. Jednak zastałem ja śpiącą już wygodnie na kanapie. Zaśmiałem się cicho i przykryłem ją kocem. Sam natomiast ubrałem obydwie rzeczy i położyłem się na podłodze obok kanapy. Zgasiłem lampę i wyszeptałem ciche „dobranoc Clari”.

***

PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE. Jejku totalnie zapomniałam w poniedziałęk o rozdziale, naprawdę przepraszam. Miałam małe zamieszanie zwiaze z rekrutacją do liceum, chrztem i wyjazdem do Budapesztu i nawet nie ogarnęłam jaki dzień tygodnia jest :( 
Mimo tego mam nadzieję, że rozdział jest ok bo chyba pierwszy raz jest tak dużo opisów, a tak mało dialogów. Trzeba próbować nowości, nieprawdaż? Jeszcze raz przepraszam, hasta la proxima!
Pala

poniedziałek, 9 maja 2016

ROZDZIAŁ 8

W najbliższy poniedziałek stawiłem się z samego rana w klasztorze. Matka Przełożona zatrudniła mnie zgodnie z obietnicą. Długo się zastanawiałem, czy aby na pewno powinienem zostawać w Buenos Aires i przyjmować ta pracę. W końcu jednak zostałem i dobrze mi z tym. Trzymam się w miarę na odległość od spraw o których wolę nawet nie myśleć. To co teraz mnie interesuje to praca. Po pierwsze jako nauczyciel – po drugie lecz ważniejsze aktorstwo. Mimo, że ofertę przyjąłem nie zamierzam zejść z kursu. Kiedy wszedłem do środka spotkałem od razu Matkę Przełożoną.
-Diego, miło pana widzieć. Jak widzę jest pan już pewny swojej decyzji?
-Myślę, że tak. Nic nie stoi na przeszkodzie. W końcu będę robił to co lubię.
-Nie wątpię. Byłam pewna, że się pan zgodzi, więc poinformowałam dzieciaki, że już dziś zaczynają się zajęcia.
-Co? Nie jestem przygotowany. – powiedziałem zaskoczony. Wszystko dzieje się tak nagle.
-Da sobie pan radę. Zapozna się z uczniami. Będzie dobrze. Proszę za mną. – wyszliśmy więc z klasztoru i przeszliśmy niewielki kawałek by znaleźć się w szkółce parafialnej. Znajdowała się tylko po drugiej stronie ulicy. Tuż przed wejściem wziąłem głęboki wdech.
-Wszystko dobrze? – zapytała Matka.
-Tak, jak najbardziej. Jestem jedynie trochę zestresowany.
-Uznajmy, ze to zdrowy stres, co? – zaśmiała się.
-Chyba tak. Z resztą chyba nie mam co się denerwować. Poradzę sobie z grupa dziesięciolatków.
-To gimnazjum. Ma pan zajęcia z piętnastolatkami.
-Co? A dobra. Nieważne. W sumie to nawet lepiej.  – wzruszyłem ramionami. Zadzwonił dzwonek.
-Dobrze, w sali naprzeciwko będą się odbywać pana zajęcia. Dokładny rozkład zajęć poda panu vice dyrektor szkoły. Niech pan pójdzie po tej godzinie do pokoju nauczycielskiego, ona będzie wiedziała co robić.
-Dobrze, dziękuję w takim razie.
-Szczęścia.
-Przyda się. – odpowiedziałem i wszedłem do Sali. Było to niewielkie pomieszczenie z mini sceną na końcu. Na tym wzniesieniu siedziała grupa nastolatków. Nie było ich wiele. Spodziewałem się wielu chętnych ze wszystkich trzech klas, a przede mną siedziało dwanaście osób wyglądających na podobny wiek. Kiedy mnie zobaczyli.. można powiedzieć, że nie zobaczyli. Kompletnie mnie zignorowali. Siedzieli i gadali jakby nigdy nic. Jedynie dwie dziewczyny na końcu rzędu, zdecydowanie zbyt mocno umalowane, zachichotały na mój widok i szeptały coś do siebie.
-Dzień dobry. – powiedziałem, a oni wciąż siedzieli w swoim świecie. Przewróciłem oczami i podszedłem do grupy chłopców, którzy byli najgłośniej.
-A wtedy ja do niego: bijesz gorzej niż moja stara! – grupa wybuchła śmiechem słysząc opowieść najwyższego z nich.
-Zabawny jesteś. Ciekawe czy „twoją starą” też to tak rozśmieszy jak jej to opowiem. – wtrąciłem, a grupa znowu dostała ataku śmiechu, tylko on spojrzał na mnie ze złością. – Dlaczego zamilkłeś? Jeśli się przestraszyłeś to ona chyba nie bije aż tak słabo. – Teraz już wszystkie osoby w Sali nie mogły się powstrzymać. Jeden chłopak, aż upadł na podłogę trzymając się za brzuch. – Dobrze, dobrze. Teraz cisza,. Jeśli udało mi się już jakoś przywołać waszą uwagę to cześć! Jestem Diego i prowadzę wasze zajęcia z aktorstwa. Miło poznać.
-A mi nie koniecznie. - mruknął pod nosem chłopak od opowieści. Tym razem ja go zignorowałem. Zaczepki to nie to po co tu przyszedłem.
-No to skoro mnie już znacie, czy mogę poznać wasze imiona? Może ty pierwszy – wskazałem na nastolatka, który jak widać już za mną nie przepada. – skoro już rzuciłeś mi się w oczy.
-Migue.
-Świetnie. Już jest pierwszy kontakt. Migue. Dalej, chłopak z loczkami… przedstaw się.
-Bruno panie profesorze. – powiedział sarkastycznie. Żartowniś.
-Co wy macie za zwyczaj do mówienia do ludzi per pan? Jak już się przedstawiałem – jestem Diego, Chachi, zwał jak zwał. Do wyboru do koloru, jasne? Super, teraz kolega obok. Jak się nazywasz?
-Ochrona danych osobowych. – no i proszę. To chyba cała grupa śmieszków. Chłopak w długawych włosach okrytych czapką i w szerokiej bluzie patrzył na mnie wyzywająco.
-Dobrze jak wolisz bezimienny. Są tu jeszcze jakieś osoby tego samego pokroju? – cała reszta grupy podniosła ręce do góry.
-Też miałem nie mówić ale wolę nie być później nazywany tak samo jak banda tych oferm. - wtrącił się Miguel z głupawym uśmieszkiem.
-Dobrze dobrze. – dostrzegłem wtedy jednego chłopca, który nie podniósł ręki. Był szczupły i niski. Miał długawe włosy i lekko umorusaną twarz. Siedział z boku ze zwieszoną głową. Podszedłem go niego.
-To może ty zdradzisz mi swoje imię? – podrósł wzrok na mnie i zdałem sobie sprawę z tego, że jego twarz wcale nie była brudna. To sińce.
-Joaquin. – kucnąłem przy chłopcu.
-Joaco, mogę wiedzieć kto ci to zrobił? – nie odpowiedział. Zniżył tylko głowę i zauważyłem jak kątem oka spogląda ze złością i strachem na Miguela. To mi wystarczyło.
-Miguel. Weź swój plecak. Idziesz ze mną do dyrekcji. – chłopak nagle gwałtownie wstał z podłogi i pokierował się w naszym kierunku. Chwycił Joaquina na koszulkę i podniósł niczym zabawkę. Szybkim ruchem rzucił nim o ścianę.
-Mówiłem ci, żebyś nie otwierał gęby! Mało ci?! – wtedy chwyciłem go od tyłu i zablokowałem mu ruchy. Ćwiczenie karate w dzieciństwie się opłaciło. – Puść mnie!
-Opanuj się albo zadzwonię po policję, jasne?! – krzyknąłem. Miguel jednak wyrwał się z mojego ucisku, wziął plecak i wybiegł z Sali. Cała reszta grupy siedziała w ciszy. Nikt nie był w stanie się odezwać. Najwyraźniej to nie pierwsza akcja tego typu. – No nic. Idę zawiadomić dyrekcję.
-Nie! – powiedział nagle Joaco. – Niech pan tego nie robi. Proszę. Będzie tylko gorzej. Przyzwyczaiłem się.
-Co ty mówisz? Nikt nie może być terroryzowany. To jest szkoła. Takie rzeczy nie mogą mieć miejsca. Ten chłopak jest ewidentnie niebezpieczny. Widzę doskonale, że się go boicie. – zadzwonił dzwonek. Godzina minęła dziwnie szybko. Wszyscy wstali i udali się do wyjścia. – Ej, jeszcze nie skończyłem!
-Tyle, że lekcja się skończyła. Do następnego! – powiedział chłopak, który nie chciał zdradzić swojego imienia wychodząc. Nawet nie spostrzegłem, kiedy Joaquin również wymknął się do wyjścia. Spuściłem ramiona w geście zrezygnowania i udałem się do pokoju nauczycielskiego. Znajdował się on na drugim piętrze. Miałem mały dylemat – pukać, czy nie pukać do drzwi. Finalnie jednak wszedłem do środka bez pukania. Była tam tylko jedna osoba. Mężczyzna w średnim wieku, krótkie włosy, brązowa marynarka i wysunięta do przodu żuchwa. Skrupulatnie wpisywał coś do dziennika. Kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się życzliwie.
-Dzień dobry, a pan to kto? – powiedział zabawnym głosem. On żartował czy zawsze mówi w ten sposób?
-Witam, jestem Diego. Od dziś prowadzę tu zajęcia z aktorstwa. – podszedłem i uścisnąłem jego dłoń.
-No proszę. Co jak co ale lekcje aktorstwa to jest to czego oni potrzebują. Od zawsze odgrywali w klasie role typu pies zjadł mi pracę domową, ale ciężko uwierzyć. No chyba, że sprezentują mi jakieś jabłko, ciasto czy cos w ten deseń. Wtedy moja czujność dziwnie spada. – zaśmiałem się.
-Szukam vice dyrektor tej szkoły. Miała mi przekazać pełny rozkład zajęć.
-Aaa szuka pan Laureli. Już wołam. LAURELI!! – krzyknął na cały głos, a mi aż nogi się ugięły. To było co najmniej dziwne.
-Co się dzieje Salvetti?! Oszalał pan? – do pomieszczenia weszła około czterdziestoletnia kobieta o brązowych włosach i w ciemnym żakiecie. – Mówiłam sto razy, żeby się pan tak nie darł. To jest szkoła! Jestem w gabinecie obok, tak trudno jest podejść?
-Wybacz, jakoś nie chciało mi się wstawać.
-Kolejna sprawa. Nie jesteśmy na ty! Ile można? Trochę profesjonalizmu, jestem pana przełożoną.
-Spokojnie, złość piękności szkodzi. Chodzi o to, że jest gość ze sprawą do… pani. – wskazał na mnie, a domniemana „Laureli” w końcu mnie zauważyła.
-Oh, przepraszam pana bardzo. Laura Sobrado. – przedstawiła się i uścisnęła moją rękę. – Naprawdę mi przykro, że musiał pan oglądać tą scenę. Niestety profesor Salvetti czasami nie potrafi się powstrzymać. – posłała mu oburzone spojrzenie, a on tylko wzruszył ramionami.
-Salvetti, tak pan się nazwa? – zapytałem. W końcu nie przedstawił mi się.
-Gervacio Argentino Salvetti, miło mi.
-Argentino? Kto pana tak skrzywdził? – zdziwiłem się jego nietypowym imieniem.
-Idzie przywyknąć. Jestem patriotą wiec w sumie nie robi mi to problemu. – uniosłem brwi i powróciłem do nauczycielki.
-Jestem Diego Dominguez, nowy nauczyciel aktorstwa.
-Ah tak! Matka Przełożona mówiła mi, że dziś pan zaczyna. Proszę za mną. – powiedziała i odeszła w stronę drzwi, a ja podążyłem tuż za nią. Weszliśmy do jej gabinetu. Bez słowa wygrzebała ze sterty papieru mój rozkład godzin i podała mi go.
-Godzina dziennie? – zdziwiłem się.
-Tak. To niezależne ode mnie. Dwunastka którą pan dziś widział to wszyscy, którzy się zgłosili. Ba! Właściwie to wychowawczyni tej klasy ich zmusiła.
-A kto nią jest? Biorąc pod uwagę to, że chętnych za bardzo nie było to powinienem podziękować.
-Ja.
-Ah, to dziękuję w takim razie. – zaśmiałem się. – Bez obrazy ale wygląda pani na dosyć ostrą nauczycielkę… z pełnym szacunkiem rzecz jasna.
-Ktoś w tej szkole musi być wymagający. Szczególnie jeśli ma się pod opieką tak buntowniczą klasę. Są tu ostatni rok dzięki Bogu. O dziwo reszta klas jest naprawdę spokojna. Nikt się nie zgłosił z nich w sumie do zajęć, ale to chyba przez ten cały postęp techniki. Całe dnie przy telefonie. To jest to czego nie da się zwalczyć. Codziennie do szuflady chowam średnio dziesięć telefonów.
-Młodzież taka jest. Ale cóż, postaram się współpracować z grupą mimo, że łatwi to oni nie są. A właśnie! Miałem z panią o czymś porozmawiać. Jeden z chłopców… Joaquin. On jest pobity. Z tego co zrozumiałem to zrobił to tak zwany Miguel.
-A jakieś nowości są? – spojrzałem pytająco. Co miała na myśli? – To chleb powszedni od prawie trzech lat. Miguel Perrone jest młodocianym przestępcą. Niestety nie znalazłam jeszcze nic co byłoby wystarczające by wydalić go ze szkoły. Co więcej to nie do końca zależy ode mnie. Dyrektorką jest matka przełożona. Z całkowitym respektem ale te ciągłe gadki matki, że miłosierdzie i tak dalej w tym przypadku nie wystarczają by go obronić. Tu i Watykan nie pomoże.
-Najwyraźniej jest w nim coś co pozwala jej wierzyć, że może się poprawić. Ale jeśli chodzi o dzisiaj to nic pani nie zrobi?
-Oczywiście, że zrobię. Zadzwonię do jego matki, ona odbierze i wesolutkim głosem powie, że przyjdzie i porozmawiamy na temat jej syna, w efekcie ona i tak się nie pojawi, a Miguel będzie robił co mu się podoba.
-Myślę, że zrozumiałem. Dobrze, to ja już idę. Bardzo dziękuję za rozkład godzin. – podszedłem i ucałowałem jej dłoń. – Do jutra. – powiedziałem i wyszedłem. Zszedłem po schodach i byłem już przy wyjściu ze szkoły, gdy coś pokusiło mnie by iść jeszcze do Sali gdzie odbywają się moje zajęcia. Skręciłem i wszedłem do środka. Nikogo nie było. Usiadłem na podwyższeniu służącemu jako scena i zacząłem myśleć co zrobić. Nigdy nie pomyślałbym, że praca w szkole może być aż tak trudna i kłopotliwa. Kątem oka dostrzegłem starą gitarę stojącą w kącie za czymś służącym jako kurtyna. Miał przyrdzewiałe struny aczkolwiek grała. Nastroiłem ją ze słuchu by brzmiała mniej więcej tak jak powinna i zacząłem grać. To była dobra opcja. Siedziałem tak i grałem.

***

Kaczin! Nie ma dziś zbytnio Dielari ale jakby był jeden wątek to byłoby nudno #sorrynotsorry tak czy innnaczej mam nadzieję, że dzięki temu będzie ciekawiej (i spoczko, nie dodałam tego od tak, bez znaczenia hiehie). Zapraszam wszystkich do komentowania, besazoooo,
Pala.

poniedziałek, 2 maja 2016

ROZDZIAŁ 7

Stałam w samym miejscu co dwa dni wcześniej. Przede mną widniał spory napis „Hotel Costa Rica”. Tym razem byłam jednak sama, bez przebrania i bez stresu. Szłam do Diego zapytać o wyniki  przesłuchania. Wczoraj już go nie spotkałam, wiec postanowiłam go odwiedzić – za zgodą matki przełożonej rzecz jasna. Przywitałam się z recepcjonistką i poprosiłam o numer pokoju Diego, ponieważ ostatnim razem byłam tak zdenerwowana, ze kompletnie zapomniałam go. Chwilę później byłam już przed jego drzwiami. Zapukałam i w odpowiedzi usłyszałam donośne „proszę!”. Kiedy weszłam do środka ujrzałam go pakującego ubrania do walizki leżącej na łóżku.
-Cześć. – spojrzałam zdziwiona. – Co jest? Przenosisz się do innego hotelu?
-Nie. Tym razem czas pomieszkać trochę na swoim.
-Kupujesz mieszkanie? – zaśmiał się lecz ze smutkiem.
-Nie Clari. Wracam do Hiszpanii. – nagle aż coś się zatrzymało. Przestałam słyszeć cokolwiek i przez chwilę szumiało mi w głowie jakbym była pijana. Jasne kolory pokoju zaczęły mi bić w oczy. – Clara? Wszystko ok? – zapytał z troską i podszedł do mnie. Powoli wszystko zaczęło się stabilizować.
-Tak, wszystko gra. Ale… dlaczego? Co się stało, że wyjeżdżasz?
-Nic się nie stało. Przyjechałem tutaj tylko dla jednego celu. Casting. Nie udało się.
-Oh, Diego przykro mi…
-Mi też ale trudno. Takie życie aktora. Raz się uda a raz nie. Skoro się nie udało to wracam. Klienci w restauracji czekają.
-Ale przecież nie musisz wyjeżdżać! Możesz tu zostać, a jeśli hotel jest problemem to przecież wiesz, że Daniel pozwoli ci zostać jeszcze w klasztorze. Na pewno znajdziesz jakaś rolę!
-Clara, proszę… - spojrzał troskliwie. – Odpuść. Muszę wrócić. Było mi tu bardzo miło i mimo, że tak krótko tu jestem to zdążyłem się zakochać w Argentynie. Chciałbym jeszcze zostać ale nie mogę. Moje życie jest w Hiszpanii. Muszę pracować. Nie mam za co się tutaj utrzymać, a zanim znalazłbym jakąkolwiek pracę to jeszcze by potrwało szmat czasu.
-Oh Diego… - westchnęłam a moje oczy napełniły się łzami. Nie chciałam by to widział wiec wtuliłam się w niego. Jeszcze nigdy do nikogo się tak bardzo nie przywiązałam w tak krótkim czasie jak do niego. Sama nie wiem dlaczego do tego dopuściłam skoro mówił mi na początku, ze przyjechał na krótki czas. – Będę tęsknić. – wybełkotałam dławiąc się już łzami. W mojej głowie zrodził się już jednak pewien pomysł.

*Diego POV*
Kiedy Clari już wróciła do klasztoru ponowiłem pakowanie walizki. Widok jej płaczącej łamał mi serce. Sam ciężko wstrzymywałem łzy. Kiedy się do mnie przytuliła to emocję wzięły już nade mną górę i wypuściłem jedną łzę po czym szybko ją otarłem by nie zauważyła. To by tylko pogorszyło sprawę. Później udało mi się ją przekonać by już poszła pod warunkiem, że przyjdę się pożegnać do klasztoru.
Włożyłem ostatnie rzeczy do walizki i zamknąłem ją. Przypomniałem sobie wszystkie momenty przeżyte w Buenos Aires. Nie było ich wiele, ale były bardzo znaczące. Kiedy pierwszy raz stanąłem w drzwiach klasztoru z dziwnym i nieswoim uczuciem w środku. Po latach spotkałem swojego przyjaciela, który stał się księdzem. Te śliczne szmaragdowe oczy, które patrzyły na mnie z zainteresowaniem kiedy wtargnęła do pokoju Daniela. Nasza współpraca. Refleksje o miłości. Nawet picie mate, które było dla mnie zbyt gorzkie, ale dla niej wypiłbym dziesięć litrów dziennie. Jej smutek gdy nie udało nam się zdobyć budynku i ten gest, który wcale nie powinien mieć miejsca, lecz wcale nie żałuję. Nie będę żałował nigdy. Wezmę wspomnienie o niej do Hiszpanii. Najdziwniejsza, a zarazem najlepsza historia jaka mogła mi się przytrafić w Argentynie.
Zamknąłem za sobą drzwi i zjechałem windą do holu. Oddałem klucze do pokoju i wymeldowałem się. Samolot odlatuje za dwie godziny. To tak akurat by wstąpić do klasztoru i pożegnać się z siostrami, Danim i… Clari. To będzie najtrudniejsze. Jeśli znowu skończy się na łzach to serce mi pęknie na milion kawałków. Tak jak mało rzeczy na świecie mnie rusza, tak płacz kobiety nie daje mi żyć. Nie skorzystałem z taksówki. Zamówiłem tylko taryfę, by przyjechała za godzinę pod klasztor i zabrała mnie na lotnisko. Jak na razie poszedłem pieszo, ponieważ mój hotel znajdował się dosyć blisko. Wadziła mi spora walizka, ale mimo pozorów tylko mi pomagała. Wydłużyła czas przed tym ostatnim spotkaniem.

 Ponownie stanąłem przed tymi drzwiami. Takie zwykłe jasnobrązowe drzwi z małym witrażem. Zadzwoniłem dzwonkiem, a otworzył mi Daniel.
-Diego! Przyszedłeś się pożegnać! Już myślałem, ze pojedziesz sobie jakby nigdy nic. Masz szczęście, bo słabo by się to dla ciebie skończyło. – przyłożył mi lekko w ramię po przyjacielsku.
-Obiecałem Clari, że przyjdę. Z resztą i tak chyba bym przyszedł. Pewnie zbyt szybko się znowu nie zobaczymy, nie?
-Możliwe. Ale jeszcze kiedyś na pewno. Nawet jeśli miałoby to być za kolejne 8 lat. – zaśmiał się. – Choć za mną. – powiedział i pokierował się wzdłuż korytarza, a ja poszedłem za nim według polecenia. Kilka kroków dalej zauważyłem wszystkie siostry zakonne stojące razem, a na górze napis „Miłej podróży Diego!”. Byłem strasznie zaskoczony. Kiedy mnie spostrzegły zaczęły śpiewać jakąś wesołą piosenkę religijną. Nie gustuję ani trochę w takiej muzyce, ale podobało mi się. To był przecudowny gest z ich strony. Przeanalizowałem wzrokiem wszystkie mniszki i doszedłem do wniosku, ze brakuje jednej, tej której najbardziej się spodziewałem w tej grupie pożegnalnej. Kiedy skończyły śpiewać, zacząłem bić brawo.
-Dziękuje! To nie było potrzebne ale bardzo mi miło! – jeszcze raz rozejrzałem się. – Tak z innej beczki, widział ktoś Clari?
-Jak to? Nie ma jej? Jeszcze przed chwilą ją widziałem. – powiedział Dani. Zakonnice również rozglądnęły się między sobą i wzruszyły ramionami. Też były zaskoczone.
-Dziwne. Przecież tak się starała zorganizować to pożegnanie. Wpadła tu jak z procy, odciągnęła nas od popołudniowej modlitwy i kazała ćwiczyć piosenkę. – wtrąciła Gaby, a Mayi szturchnęła ja w biodro przez co aż jęknęła z bólu. Przynajmniej teraz wiem kto jest odpowiedzialny za to wszystko.
-To ja może jej poszukam. – powiedziałem i odwróciłem się w celu jak najszybszych poszukiwań, jednak zaraz gdy to zrobiłem zauważyłem Clari i matkę przełożoną, wychodzące z jej gabinetu.
-Spokojnie, już jestem. – powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy. Jakby nigdy nic. A mi serce prawie stanęło jak nikt nie wiedział gdzie jest.
-Co jest grane? – zapytałem. – Ten uśmiech mnie niepokoi.
-Nic złego panie Diego. Clara rozmawiała ze mną o bardzo ważnej sprawie, dotyczącej pana.
-Nie rozumiem. – kobiety spojrzały na siebie z uśmiechem.
-Poprosiła mnie o pracę dla pana. – uniosłem brwi z niedowierzaniem. O jaką pracę można poprosić matkę przełożoną zakonu? Mam być ministrantem czy jak?
-Clari… prosiłem, żebyś odpuściła. – spojrzałem na nią ze zrezygnowaniem. To słodkie, że chciała mi pomóc w pozostaniu w Buenos Aires lecz to było niemożliwe.
-Ale zaczekaj! Jeszcze nie słyszałeś o co chodzi.
-No więc siostra Clara powiedziała mi, że jest pan aktorem i tak się składa, że szukamy nauczycieli do szkółki parafialnej. Rodzice dzieciaków już od dawna proszą o zorganizowanie jakiś zajęć pozalekcyjnych by ich dzieci mogły twórczo spędzać czas. Chciałabym wiec zaoferować panu pracę jako instruktor gry aktorskiej w naszej szkółce. Co pan sądzi? – zakończyła tłumaczenie i czekała na moją odpowiedź a ja osłupiałem. Wziąłem w końcu głęboki wdech i powiedziałem cicho…
-Nie. Przykro mi, nie mogę przyjąć tej oferty. Jest świetna ale moje miejsce jest w Hiszpanii. – nagle twarze wszystkich w około posmutniały.
-Diego… - Clari podeszła do mnie. Jesteś pewny? Przecież mógłbyś tu pracować i przy okazji szukać jakiejś roli.
-Wiem, ale już ci mówiłem jak wygląda moja sytuacja. Muszę wrócić. – przytuliła mnie nagle.
-Już ci to mówiłam, ale będę tęsknić.
-Ja też. Za wami wszystkimi będę tęsknił. – puściłem ją. – Bardzo miło spędziłem tu czas. Może nie było to zbyt długo ale jesteście mi wszyscy jak przyjaciele. Jeśli jeszcze kiedyś będę w Argentynie to z pewnością was odwiedzę.

Chwilę później wsiadałem już do taksówki, która stała przed klasztorem. Wsadziłem walizkę do bagażnika i pomachałem do sióstr i Daniela. Usiadłem na tylnim siedzeniu, a kierowca ruszył. Patrzyłem jak grupa postaci robi się coraz mniejsza, a w końcu znika za zakrętem. Odwróciłem się do przodu i patrzyłem na drogę przed sobą. Jadę nią już ostatni raz. Już nigdy się z nimi nie zobaczę. Przed moimi oczami ponownie pojawił się obraz płaczącej Clari, a później jej uśmiech kiedy przekazywała mi informację o pracy, którą mi załatwiła. Ona naprawdę chciała, żebym został. Naprawdę miała nadzieje, ze kolejnego dnia znowu się zobaczymy jak codziennie. A niech to szlak!
-Panie kierowco! Niech pan zawraca.

*Clari POV*
-Jak się masz? – zapytała Mayi przysiadując się obok mnie przy stole w kuchni.
-Dobrze, tak sądzę. – wzięłam łyk herbaty.
-Będziesz za nim tęsknić?
-Bardzo. Ale cóż, to jego życie, On wybiera. Szkoda, wielka szkoda. – wzruszyłam ramionami, a moim gardle zrobiła się gula. Starałam się być twarda, ale bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. Nie lubię rozstań.
-Clari, czy ty coś do niego…
-Nie kończ bo zgrzeszę. – nachyliłam się nad stołem. – Chyba cię pogięło. Jestem zakonnicą. Ty też prawie jesteś, wiec zrozum mnie, dobra?
-Nie no, ja nic nie sugeruję. Tylko jak tak czekałam na ciebie w hotelu i patrzyłam na zegarek to chyba fajnie ci się tam siedziało, nie? – zaśmiała się a ja nie mogłam się powstrzymać i tez dołączyłam do tej karuzeli śmiechu.
-Czasami cię nienawidzę, naprawdę. Ale później sobie przypominam dlaczego się przyjaźnimy.
-Bo jestem najlepszą przyjaciółką na świecie?
-A żebyś wiedziała, że tak. Mimo tych twoich odszczałów zawsze jesteś po mojej stronie i chcesz jak najlepiej. Czasami w niekoniecznie prawidłowy sposób, ale cel uświęca środki. – nagle wybuchła ogromnym śmiechem. Tym razem już nie wiedziałam o co chodzi. Patrzyłam na nią tylko aż skończy i mi wyjaśni co się stało.
-Wiesz co Clari? Długo to ty sobie nie potęsknisz?
-Co?
-Odwróć się dziewczyno. – tak więc zrobiłam. Za mną w progu stał Diego. Z walizką w ręce i uśmiechem na ustach. Nie wydawało mi się. Stał tu naprawdę.
-No to kiedy zaczynam tą pracę? 

***

Jak obiecałam - tak i zrobiłam. Dłuższy rozdział *yaaay*. Dziękuję bardzo za każdą opinię w komentarzach jak i na twitterze, wszystko czytam. Plus jeżeli widzicie jakiś poważny błąd czy coś to możecie mnie poinformować bo czasami nie widzę i dziwne rzeczy z tego wychodzą haha. 
Pala