Patrzyłam z otwartymi ustami na
Diego osaczonego przez nieznaną mi kobietę. Jego mina wcale nie różniła się
zbytnio od mojej. Był zaskoczony tak samo jak ja. Z resztą co tu się dziwić –
nawet jeśli ją znał to jej nie pamiętał.
-Przepraszam, ale… kim właściwie
jesteś? – zapytał niepewnie i delikatnie odsunął ją od siebie.
-Misiu, to ja Maria. Twój
dziubasek. Rozmawiałam z twoją mamą i powiedziała mi o twoim wypadku. Wsiadłam
w pierwszy samolot który leciał do Buenos Aires żeby cie zobaczyć. – mówiła ze
łzami w oczach. Ponownie wtuliła się w jego tors z całej siły. Diego wciąż nic
nie rozumiał, ja czym bardziej. Natomiast gdy spojrzałam na Daniela już
wiedziałam, że nie jest to dziewczyna z Alzhaimerem, która wymknęła się z sali.
Znał ja. Nic nie mówił, jedynie obdarowywał ją kwaśnym spojrzeniem czekając, aż
go zarejestruje. Niestety była ona zbyt zajęta moczeniem koszulki Diego.
-Ale ja… nie pamiętam… - dukał
wciąż zszokowany.
-Wiem misiu. Ja wiem. Rozumiem.
Ale spokojnie. Po to tu jestem. Pomogę ci, wszystko sobie przypomnisz. Obiecuję
ci.
-Tak, umm… przepraszam? –
wtrąciłam się. – Siostra Clara, miło mi. – Podałam dłoń danej „Marii”.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Chyba mnie też wcześniej nie zauważyła. Mimo, że
najprawdopodobniej była bliską… bardzo bliską znajomą mojego przyjaciela, to
czułam bijącą od niej złą energię. Miałam złe przeczucia co do tej dziewczyny.
-Pochwalony. Stało się coś? –
zapytała zdziwiona. Gdzieś w głębi duszy poczułam silną potrzebę rękoczynu,
lecz szybko to w sobie zwalczyłam i uśmiechnęłam się.
-Chciałam tylko powiedzieć, że
Diego jest po wypadku, powinien odpoczywać, a pani go jakby odrobinę… ściska. W
sensie dosyć mocno. Puść go suko bo ci pokaże moje eczon bim bam na twarzy.
– mówiłam spokojnie.
-O Jezu! – odskoczyła od niego i
wyprostowała jego koszulkę. – Przepraszam misiu. Całkowicie zapomniałam.
Wszystko dobrze? – pytała z troską.
-Nic się nie stało. Posłuchaj…
ja… no wiesz. Czuję się trochę zagubiony. Wczoraj się obudziłem i nie pamiętam
nic z mojego życia, kim jestem. Mimo, że kompletnie cię nie znam – zaśmiał się
nerwowo – to dziękuję ci, że przyjechałaś. I, że chcesz mi pomóc odzyskać
pamięć. Tylko, chciałbym najpierw trochę odpocząć, położyć się, poukładać sobie
co nieco w głowie, może być? – patrzyłam na jego twarz. Był tak bardzo
zmieszany, przestraszony. Kimkolwiek ta Maria jest, swoim przyjazdem tylko
namieszała mu w głowie.
-Wydaje mi się, że przeoczyłaś
jeszcze jedną osobę w tym gronie. – powiedział cicho Dani. Dziewczyna odwróciła
się do niego i zrobiła wielkie oczy.
-Ah, przepraszam… proszę księdza.
Aż ta z nim źle było, że musieli księdza wzywać? – prawie krzyknęła krzywdząc
moje uszy swoim głosem. Ten natomiast westchnął, zdjął swoje okulary i znudzony
przetarł szkła o obrąbek swetra. Nastąpiło kilka sekund niezręcznej ciszy.
-O rzesz kurwa, Daniel?! – tym
razem krzyknęła już na cały głos. Ludzie siedzący w poczekalni popatrzyli na
nią jak na wariatkę… czyli słusznie można powiedzieć.
-Dziewczyno, ugryź się w język,
jesteś w szpitalu i to obok duchownego i mniszki. – skarcił ją.
-Ja nie wierzę! Błagam powiedz,
że to jakaś farsa i tylko przebierasz się za księdza! – ksiądz Daniel ubrał
ponownie okulary i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-Dobra, ofiara wypadku jest zmęczona,
tak? Może już chodźmy. – powiedział zirytowany, ruszył w kierunku drzwi
wyjściowych, a my za nim.
Około pół godziny później
znajdowaliśmy się już w mieszkaniu Diego. Niewiele się tu zmieniło od mojej
ostatniej wizyty, kiedy malowaliśmy ściany. Jedynie jest tu teraz trochę więcej
mebli i panuje większy porządek. Usiadłam na kanapie, która stała w tym samym
miejscu co poprzednio. Przed oczami pojawił mi się obraz tego niefortunnego
poranka, kiedy obudziłam się obok Diego na podłodze przy tej kanapie. Mimo, że
wtedy byłam przerażona to z dystansu czasu jest to zabawne.
Z zamyślenia wyrwał mnie ten sam
irytujący głos co w szpitalu. W sypialni Diego, Maria usiłowała przekonać
chłopaka by położył się do łóżka i odpoczywał, lecz on najwyraźniej nie
odczuwał takiej potrzeby. O dziwo musiałam się zgodzić z dziewczyną. Powinien
odpocząć.
Zbliżyłam się do drzwi sypialni i
odrobinę je uchyliłam zaglądając do środka. Diego siedział na łóżku, a Maria
stała przed nim wymachując rękoma, wciąż wymieniając powody dla których
powinien odpoczywać. W niektórych kwestiach aż przesadzała. Naprzeciwko łóżka,
przy ścianie stał ksiądz Daniel w swojej markowej pozie. W końcu zdecydowałam
wejść do środka.
-Maria ma rację, powinieneś
odpocząć jedzie przynajmniej jeden dzień. – powiedziałam przekraczając próg
pokoju. Chłopak spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – To dla twojego dobra.
Proszę, nie upieraj się. Przecież nic nie stracisz leżąc spokojnie jeszcze
przez kilka godzin.
Westchnął.
-Dobrze. Ale tylko dlatego, że i
tak średnio ogarniam o co chodzi w moim życiu i niekoniecznie wiem co mam
robić. I głowa mnie zaczyna boleć. Ale w zamian mógłby mi ktoś odpowiedzieć na
kilka pytań? – otrzepał poduszkę i położył się na łóżku niczym obrażone
dziecko, które właśnie dostało szlaban.
-Może nie dziś. – wtrącił się
Daniel, wyraźnie zmęczony. – Prześpij się, jutro pewnie już wszystko będziesz
widział wyraźniej.
-No właśnie. Tak będzie lepiej. –
dopowiedziała Maria. – W takim razie możecie już iść, a ja z nim zostanę. Będę
się nim opiekować i dopilnuję żeby odpoczywał, okey?
-Mhm. W takim razie idziemy. Do
zobaczenia Chachi. – podszedł do łóżka i uścisnął jego dłoń. – Maria.
-What?
-Chodź ze mną. Chcę jeszcze z
tobą porozmawiać. – powiedział i wyszedł z pokoju. Nie chcąc zostawać sam na
sam z Diego również wyszłam bez pożegnania. Wolałam uniknąć zbytnich pytań i
komentarzy. Za mną wyszła i Maria za poleceniem Daniela.
-Co jest grane Daniel? – zapytała
wypowiadając imię księdza z nieudanym amerykańskim akcentem.
-Mogę wiedzieć co ty tu robisz? –
powiedział surowym tonem.
-Przecież sam kazałeś mi wyjść!
-Co robisz w Buenos Aires! Nie
zgrywaj głupa. Chachi powiedział mi wszystko, jak wyglądał wasz związek, co mu
zrobiłaś. Nie mam pojęcia jak się dowiedziałaś o jego wypadku, ale widzę, że
wykorzystujesz jego amnezję na swoją korzyść!
Wtedy sobie przypomniałam. Diego
kiedyś i mi o niej mówił. To ta dziewczyna, którą tak kochał, a ona go
zdradzała. I teraz ma śmiałość przyjeżdżać i robić z siebie tą dobrą.
Wiedziałam, że coś nią nie tak.
-Po pierwsze, dowiedziałam się o
wypadku w pewnym sensie od ciebie. Zadzwoniłeś do matki Chachiego, ona
powiedziała Lorenie, Lorena spotkała na mieście siostrę Blanki, wiec i Blanca się
dowiedziała i powiedziała mi, proste.
-Bardzo proste, wszystko zrozumiałem,
oprócz tej części skąd się tutaj wzięłaś.
-No spokojnie. Daj mi skończyć.
Znasz mnie Dani. Nie jestem idealna. Nikt nie jest. Może i zdarzyło mi się
skoczyć w bok na jakiejś imprezie ze dwa… trzy… czy tam czternaście razy. Ale
to nieważne. Jeśli już to miałam jakiś powód, tak?
-Jak można mieć powód do zdrady?!
– wypaliłam w ogóle nie myśląc wcześniej. – Przepraszam…
-Nic nie szkodzi sister. Nie pamiętam
już jakie ale na sto pro jakieś miałam. Rozstaliśmy się bo Diegi się zezłościł
ale wiecie co? Ja go dalej kocham. Tak wiec jak się dowiedziałam o wypadku to
przyjechałam. Ludzie robią różne szaleństwa z miłości.
-Dziewczyno ty jesteś chora
psychicznie. – podsumował ksiądz. W stu procentach się z nim zgadzałam. Ona
powinna się leczyć.
-Ojeny, wy nic nie rozumiecie.
Czaję, ze żyjecie jak w klatce, Bóg, Maryja i wszyscy święci no ale trochę
świadomości o tym jak działa świat. Szczególnie twoja postawa Dani mnie
zaskakuje. W końcu miałeś swoje lata brawury, nie? – mrugnęła i sprzedała mu
kuksańca w ramię. On natomiast pozostał niewzruszony. Popatrzył na nią jeszcze
przez chwilę po czym odwrócił się i wyszedł. Ponownie nie chcąc zostawać sama
wyszłam razem za nim. Obawiałam się trochę pozostawienia Diego na pastwę jego
ex, ale gdybym została sytuacja zrobiłaby się już naprawdę niezręczna.
Po powrocie do klasztoru udałam
się od razu do szkoły by przekazać wicedyrektor zwolnienie lekarskie Diego. W
końcu bez pamięci nie mógł pracować, to by było raczej nielogiczne. W drzwiach
spotkałam Roya, który jak zawsze z uśmiechem przywitał się. To zabawne, że jeden
chłopak może wnieść do szkoły tyle słońca choćby jednym uśmiechem. Nie każdy to
dobrze przyjął, ale z tego co wiem szybko znalazł sobie grupę przyjaciół w tym
o dziwo Joaquina. Kolejny dowód na to, że jest on naprawdę niezwykły i nie
zależy mu na popularności w szkole, a na zdrowych znajomościach.
Minęłam chłopaka i udałam się prosto
do gabinetu Laury Sobrado. Zostawiłam to co powinnam i odeszłam. Nigdy nie
przepadałam za tą kobietą. Była naprawdę zgorzkniała dla ludzi, zwierząt i
praktycznie wszystkiego co się ruszało. Z tego co wiem nawet nie wierzy w Boga.
Nie rozumiem matki przełożonej, dlaczego mianowała ją wicedyrektor tej szkoły.
Wychodząc z budynku ponownie
spotkałam Roya. Siedział na schodach rozmawiając przez telefon. O dziwo wydawał
mi się smutny. Pierwszy raz go widziałam jakby trochę przygnębionego.
Postanowiłam poczekać aż skończy rozmowę. Długo to nie trwało bo już po kilku
sekundach rozłączył się.
-Co się stało? Z takim wyrazem
twarzy to cię jeszcze nie widziałam. – zaczepiłam go.
-To nic takiego. Po prostu tata
miał mnie odebrać ze szkoły i miał mnie podwieźć na trening, ale coś mu wypadło
i będzie później. Musze w takim razie poczekać i oczywiście przepadnie mi
trening.
-Chciałabym ci pomóc ale nie
jestem nawet w stanie zaoferować ci roweru bo go nie mam. – zaśmiał się z mojego
żartu. – W takim razie skoro i tak musisz czekać, to zapraszam na mate.
-Słodzisz? – zapytałam chłopaka
kiedy siadał przy stole w klasztornej kuchni. Już poprawił mu się humor. W
sumie dużo nie było trzeba bo na jego twarzy znów zagościł uśmiech.
-Tak, nie lubię gorzkiego.
-To bardzo dobrze bo ja też. –
zaśmiałam się i wsypałam dwie łyżeczki cukru do mate.
-Naprawdę? Już myślałem, że tylko
ja jestem taki dziwny. Cała moja rodzina pije gorzką, a mi tak najprościej w
świecie nie smakuje.
-Znam to uczucie. – podeszłam do
stołu kładąc yerba przed chłopakiem. – Więc twój tata jest lekarzem, tak?
-Tak. Chirurgiem. Szczerze mówiąc
nigdy mnie to szczególnie nie interesowało. Raczej nie patrzę szczególnie
daleko w przyszłość ale jako lekarza to ja siebie nie widzę. Niestety mój tato…
jest trochę natrętny jeśli chodzi o ten temat. Moja babcia też jest lekarką,
ale ja się w to nie dam wkręcić, co to, to nie!
-I dobrze. Mam wrażenie, że się rozumiemy
bardziej niż powinniśmy. Poważnie. Kiedyś miałam podobną sytuację. Moja rodzina
zawsze mnie chciała wcisnąć akurat tam gdzie mi się nie spieszyło iść. Ale… w
sumie wyszłam na swoje.
-Nie no… też myślę, że wyjdę.
Tata jest uparty i surowy, ale mimo wszystko są i momenty gdy dogadujemy się naprawdę
dobrze. Wiesz… to mój tata, kocham go. A mama na szczęście jest naprawdę
wyrozumiała.
-Wyrozumiała? Czyli nie zawsze
taki miły jesteś? – zaśmiałam się.
-Nie, nie o to chodzi. Po prostu
jest najlepsza na świecie. Tak jak tata zawsze pracował by nas utrzymać to ona
zawsze ze mną była.
-Rozumiem. – nagle w
pomieszczeniu rozległ się dźwięk rockowej piosenki. Okazało się, że to telefon
Roya dzwonił.
-No proszę, to tata. – powiedział
i odebrał. – Halo… już jesteś?... jestem w klasztorze… okej czekam na ciebie. –
rozłączył się.
-Już przyjechał?
-Tak, jednak udało mu się wyjść
trochę wcześniej.
-To świetnie. Odprowadzę cię. Ale
musisz częściej wpadać, naprawdę przyjemnie się z tobą rozmawia. – wstaliśmy od
stołu i udaliśmy się do wyjścia. Kiedy przekroczyliśmy próg odwróciłam się by
zamknąć za sobą drzwi.
-O, idzie tu. – usłyszałam głos
Roya i gdy już zamknęłam drzwi ujrzałam przed sobą Agusa, mojego brata.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Tyle oddechów udało mi się wziąć,
po tym zaczęłam już czuć jak moja twarz staje się wręcz biała. Wiedziałam, że
jest w Buenos Aires, widziałam go przecież kilka dni wcześniej, ale teraz i on
wie, że jestem tutaj. Stał przede mną patrząc mi w oczy tak samo przerażony jak
i ja.
-M… Maria… - wydukał.
-Agustin. – odpowiedziałam,
starając się by brzmiało to pewnie i odważnie, ale wyszło jak zawsze.
-Nie, tato. To Clara. Ale..
zaraz, znacie się? – wtrącił się zdezorientowany Roy.
-Tak. Znamy się. – odpowiedział mu
Agus nie odrywając ode mnie wzroku pełnego zdziwienia jak i złości. – Bardzo dobrze
się znamy. Idź już do samochodu, my jeszcze zamienimy parę słów.
-Oka, tylko szybko, za chwilę mam
trening. – rzucił i odszedł. Między mną, a bratem zapanowała niezręczna cisza.
Wciąż mi się przyglądał, ja natomiast nie byłam już w stanie patrzeć mu w oczy
i przeniosłam mój wzrok na posadzkę.
-Wiec jednak nie umarłaś. Tutaj
się chowałaś przez te wszystkie lata.
-Tak. – odpowiedziałam, mimo, że
to wcale nie było pytanie.
-Wiesz co? Jak tak teraz cię
widzę, nie wiem czy nie lepsza by była pierwsza opcja.
-Daj sobie spokój. Nie miałam
wyboru. Życie w tej waszej farsie wcale nie było najlepszą opcją, wiesz?
-Do tego jesteś cyniczna! Za kogo
ty się uważasz? Za świętą? Oj nie, habit wcale cie taka nie czyni. Zostawiłaś
nas wszystkich. Nie masz pojęcia co się działo po twoim zniknięciu! Tyle
nieprzespanych nocy, poszukiwania, w końcu wszyscy myśleli, że zmarłaś! Ale
nie, ty siedziałaś tutaj robiąc za aniołka.
-To wcale nie jest tak! Myślisz,
że podjęłam decyzję tak z dnia na dzień? Przez głupi kaprys?
-Tak, dokładnie tak myślę! To
teraz może coś do ciebie dotrze…
-Co masz na myśli?
-To, że ojciec szukając cię
zginął w wypadku samochodowym, a mama kilka lat później przez depresję idiotko!
– krzyknął, a ja straciłam oddech. Do moich oczu napłynęły łzy.
-Kłamiesz! Nie wierzę ci! –
odkrzyknęłam do niego.
-A nie? To zadzwoń do nich, na
pewno odbiorą i z radości, że słyszą swoją marnotrawna córeczkę wyskoczą z radości
z trumny! – nagle rozległ się klakson z samochodu Agusa. To Roy wołał go. –
Wiesz co? Mimo upływu lat wcale się nie zmieniłaś, ani trochę. Wciąż jesteś
głupią gówniarą! – warknął i odszedł pozostawiając mnie w drzwiach. Zmieszaną.
Zagubioną. Zniszczoną. Dokładnie taką jaka się pojawiłam w klasztorze po raz
pierwszy. Patrzyłam jak samochód odjeżdża nie czując jak moje policzki zalewają
się łzami.
Padłam na swoje łóżko zwijając się
z bólu. Nie fizycznego, a psychicznego. Co jeśli Agustin mówił prawdę i mama i
tata nie żyją? Przecież trzeba być prawdziwym kretynem, żeby kłamać co do
takich rzeczy. Opuściłam ich, a teraz to już czas nie odzyskania. Ich nie ma. Odeszli
już na zawsze. Nawet nie mam już szansy by ich przeprosić. Chwyciłam poduszkę i
rzuciłam nią o ścianę. Ból był nie do zniesienia. Rozsadzał mnie od środka.
Krzyknęłam, próbując pozbyć się go ale było tylko gorzej. Znowu wtuliłam głowę
w kołdrę szlochając. Czas płynął niesamowicie szybko, a ja wciąż nie mogłam się
uspokoić. Mayi, Gaby jak i inne zakonnice próbowały mi pomóc ale każdą z nich
prosiłam o wyjście. Potrzebowałam samotności. W pewnym momencie zaczęłam się
czuć niesamowicie zmęczona. Podniosłam głowę by sprawdzić która godzina. Było już
po dwudziestej pierwszej. O dziwo czułam się już trochę spokojniejsza, może to
efekt odwodnienia ale miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Łzy znowu zaczęły
cieknąć z moich oczu. To było silniejsze ode mnie. Nie byłam w stanie nad tym
zapanować.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się
ponownie.
-Dziewczyny, proszę, dajcie mi
jeszcze chwilę. Czuję się… źle.
-Może i mam amnezję, ale jestem
prawie pewny, że nie jestem dziewczyną. – usłyszałam znajomy, męski głos.
Gwałtownie odwróciłam się. W drzwiach stał Diego. Przetarłam oczy z łez by
upewnić się czy to nie zwidy.
-Diego, co ty tu robisz?
-Nieważne – machnął ręką. –
Dlaczego płaczesz? – usiadł obok mnie na łóżku.
-Ja… ja… - jąkałam się. Nie mogłam
się wysłowić. To było zbyt trudne. Nagle poczułam w ciele niesamowite ciepło.
Przytulił mnie. To chyba jedyne i najlepsze co mógł zrobić. Potrzebowałam tego
tak bardzo. Wtuliłam się w niego tak mocno, że najchętniej bym w niego wrosła i
nie puszczała nigdy. On chyba również nie miał zamiaru mnie puszczać. Siedział
obok i przytulał mnie. Po prostu był.
***
A tak wzruszająco na koniec :) Nie macie mojecia jak sie nagimnastykowałam z napisaniem tego. Mimo braku czasu, mimo lekkiego zawieszenia artystycznego, mimo problemów technicznych - udało sie. I w sumie jestem naprawdę dumna z tego rozdziału. Dopiero po skończeniu załapałam jakie to długie wyszło (to dobrze, nie?). I jeśli ktoś ma ochotę mnie zabić to moze w przyszłym tygodniu bo teraz wybieram się na wakacje i... no właśnie, tu przechodzimy do ogłoszeń parafialnych. W związku z tym, że w tym tygodniu mnie nie ma to następny rozdział będzie za 2 tygodnie. Cicho myślę też o ogólnych wrzucaniu rozdziałów w większym odstępie czasowym bo nie wyrabiam plus coraz mniej jestem w domu (tak jakby mam jakiś mały kawałek życia społecznego. Spokojnie, ja też jestem zaskoczona tym faktem). Jeżeli wy też korzystacie z wolnego czasu i gdzieś wyjeżdżacie to życzę wam dobrej zabawy i wypoczynku! Un besazoooou!
Pala
Jezuuuu... biedna Clara... Jej brat przesadził i błagam żeby on tylko chciał ją przestraszyć. "O rzesz kurwa Daniel " xD Więcej tekstów tej ameby bo po prostu wyje 😂😂😂. Jak dla mnie możesz pisać co 2 tygodnie, ale wtedy długie rozdziały. 😍😘😘😘
OdpowiedzUsuńNo rposzę, i benibynóżkową amebe ktoś polubił hahah
UsuńStaram sie robić długie rozdziały (porównując do początkowych chyba to widać xd) i dziekuję za zrozumienie ♥
Dalej mam ochotę Cię zabić...
OdpowiedzUsuńMuszę czekać dwa tygodnie 😬
Ale Koniec był fajny więc wiesz
Mam nadzieję że w następnym rozdziale wszystko się ułoży z tą laską która zarywa do Diego i że jego amnezja minie bo jak nie to dajesz mi kolejny powód żeby Cię zabić 😆
To czekam na nexta 😊
Przynajmniej koniec się podobał, dobre i to hahah dziękuję :D
UsuńWiedziałam! Wiedziałam, że to była Maria!
OdpowiedzUsuńPrzyjechali do mnie znajomi a ja czytam rozdział i śmieje się jak debil.
Mój kochany przyjaciel zadeklamował się, że też przeczyta.
Gdyby nie ta kretynka Maria to nadal miałabym ochotę cię zabić.
"O rzesz kurwa Daniel" <- to zdanie było piękne.
Teraz czekać te dwa tygodnie! Nie wiesz jak bardzo się "cieszę"
Pozdrawiam
Natalia =^.^=
Hahaha gratuluję wygrania zakładu :D A przyjaciel mam nadzieję, ze ma mocne nerwy bo coraz wiecej gróźb dostaję przez tego ff (w pewnym sensie to oznacza sukces pff). Możesz mi później dać znać czy mu się podobało :D
UsuńHola nowa jestem! What?
OdpowiedzUsuńMega nie zaskoczyłaś tym FF.
Dziś pewnie mój śmiech słyszała cała dzielnica,
a ja myślałam, że to Clari była taką amebą.
Maria wygrała!
Diego jaki kochany przyszedł do Clari. Cuat!
Po przeczytaniu i nadrobieniu wszystkich rozdziałów dochodzę do wniosku, że to zajebiste FF, a czasami odpicowana biografia Diego. Nie tylko ja tak myślę.
Masz we mnie stała czytelniczkę, ale nie komentującą.
Besos
Klars <3
W wolnej chwili zapraszam cię do mnie <3
http://opowiadania-klarisa.blogspot.com/
Ojeju, dziękuję! Aż mi serce rośnie i chęci do pisania gdy czytam takie komentarze, to mega miłe.
UsuńMaryśka górą! A biografie czasami trzeba wcisnąć, w końcu to fanfiction haha :D
Chętnie wbiję do ciebie w najbliższym wolnym momencie, jeszcze raz dziękuję <3