czwartek, 23 czerwca 2016

ROZDZIAŁ 14

Minęły już trzy dni od koncertu i… cóż, mojej szczerej rozmowy z Diego. W sumie w przeciągu tych dni widziałam go raz lecz tylko jeden i to przez nie więcej jak pięć sekund. Przechodząc przez korytarz zauważyłam jak wychodzi od ojca Daniela, więc szybko schowałam się za ścianą. Trzymał w dłoniach jakieś dokumenty i idąc, czytał ich zawartość nie odrywając wzroku od kartek. Może to przez skupienie, ale wydawał mi się przygnębiony. Przez moment miałam nawet ochotę wyjść i przywitać się, lecz stwierdziłam, że to bez sensu. Nie będę zaprzeczać swoim własnym słowom. I to było tyle. Od tego czasu go nie widziałam. Wiem tylko, że całymi dniami pracuje. Projekt schroniska ruszył już na drugi dzień po koncercie. Niby było więcej czasu ale ksiądz nie chciał czekać dłużej. To wszystko czekało już wystarczająco długo. Przynajmniej dzięki temu nie musiałam, aż tak bardzo stresować się idąc gdziekolwiek, że go spotkam. Ja natomiast w związku z tym, że ostałam przecież wybrana do pomocy to działałam raczej w stertach papierów z ojcem Danielem. Tak było też dzisiaj. Kto by pomyślał, że założenie schroniska może być aż tak bardzo skomplikowane. Nagle zadzwonił jego telefon. Natychmiast wstał i wyszedł by odebrać połączenie. Zignorowałam to i kontynuowałam swoją pracę. Po chwili wrócił.
-Clara, misja specjalna. I dosyć ważna. – podniosłam głowę z zainteresowaniem. Cóż, siedzenie na miejscu i papierkowa robota przez dłuższy czas zaczyna być dokuczliwa dla kręgosłupa. Przydałoby się wyrwać choć na chwilę.
-Co się stało?
-Chłopakom na budowie brakło trochę błękitnej farby do wykończenia jednej ściany. Ja nie jestem w stanie się wyrwać plus za chwilę mam mszę. Mogłabyś?
-Tak! – myślałam, że podskoczę z radość po czym efekty siedzenia dały się we znaki, wiec wstałam powoli słysząc ciche chrupnięcie w krzyżu.
-To świetnie. Słuchaj, farba jest w kantorku obok kuchni. Otwórz go moimi kluczami. – podał mi cały pęk kluczy. Spojrzałam na niego z zażenowaniem. – Któryś z nich na pewno będzie do kantorka, tym się nie przejmuj. Oddasz mi je jak wrócisz bo teraz już muszę wyjść. Dzięki ci wielkie Clarita. – ominął mnie i wyszedł. Ja natomiast wróciłam wzrokiem ku kluczom i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Czas przypomnieć sobie wszystkie wyliczanki.
Podeszłam do drzwi i po kolei sprawdzałam klucze. Za dziewiątym razem w końcu trafiłam na ten odpowiedni. Zaświeciłam światło i odnalazłam odpowiednią farbę. Wyszłam zamykając za sobą drzwi. Klucze schowałam do kieszeni habitu i wyszłam. Droga minęła mi dosyć szybko. Wiedziałam jak tam dojść, ponieważ już raz tam byłam jeszcze przed koncertem, razem z księdzem, by oglądnąć budynek. Było to blisko, więc farba nie sprawiała mi aż takiego ciężaru. Z resztą było to małe wiadro.
Kiedy doszłam już do swojego celu, spojrzałam w górę ponownie oglądając budynek. Nie był on bardzo wysoki. Dwupiętrowiec. Na zewnątrz było słychać stukanie młotka i pracę maszyn – praca najwyraźniej nie ustawała. Zapewne dla sąsiadów był to potworny hałas zakłócający ich ciszę, lecz dla mnie o dziwo było to jak muzyka. To pewnie przez świadomość, że wkrótce w tym miejscu swoją pieczę znajdą osoby, które dotychczas spały na ulicy. W końcu zaznają choć odrobinę szczęścia.
Weszłam do środka. Na starcie ujrzałam dwie osoby. Juan – sąsiad którego kojarzę, za pomocą głośnej maszyny skuwał wylewkę. Przez ten hałas prawdopodobnie nikt nie słyszał jak wchodziłam. Inny mężczyzna natomiast przyglądał się czekając z łopatą, aż będzie mógł załadować skute odłamki na taczki. Podeszłam do niego próbując się dowiedzieć, gdzie mam zanieść farbę. Po chwili męczenia się migami Juan wyłączył maszynę i w końcu mogłam normalnie mówić.
-Co jest siostro? – zapytał znajomy.
-Chciałam się tylko dowiedzieć gdzie mam zanieść farbę. Ksiądz Daniel mnie przysłał.
-A to trzeba było od razu tak jasno! – powiedział jego kolega. – Na drugie piętro. Schody są po lewej. – wskazał ręką po czym w budynku znowu rozległ się donośny huk maszyny. Podniosłam wiadro z farbą i pokierowałam się tam gdzie mi wskazali. Schody odnalazłam bez problemu. Wyszłam po nich i tym razem zauważyłam już dużo większą grupę ludzi. Przez panujący chaos ponownie nikt nie zwrócił na mnie uwagi. W tym wszystkim zauważyłam Diego pogrążonego w pracy. Nie słyszałam tego, ale wydawało mi się, że wygwizduje sobie jakąś melodie. Stał na drabinie i skuwał ścianę za pomocą młotka i dłuta. Był ubrany w robocze spornie, których szelki zwisały w dół. Na górze natomiast miał ubrany obcisły, czarny podkoszulek na ramiączkach. Było po nim widać, że jest zmęczony jednak zachowywał się jakby miał to robić wieczność w pełni sił. W pewnym momencie zszedł z drabiny i szybkim ruchem osiągnął podkoszulek ukazując swoją muskulaturę, natomiast bluzką wytarł spoconą twarz. Moje oczy zawisły jednak na jego klatce piersiowej. Byłam lekko zszokowana cała tą sytuacją. Nagle Diego spostrzegł mnie i zrobił zaskoczoną minę, a ja natychmiastowo się ocknęłam zdając sobie sprawę z tego co właśnie robiłam. Czym prędzej założył podkoszulek z powrotem przez głowę i podszedł do mnie.
-Clara, co ty tu robisz?
-Ja… no… farba… nieważne… cześć. – powiedziałam szybko, odwróciłam się z impetem i pobiegłam ku wyjściu. Gdy znalazłam się już na zewnątrz, stanęłam. Diego za mną na szczęście nie poszedł. Ale co ja znowu narobiłam?
-Clara, ale z ciebie idiotka. – powiedziałam na głos. Wtedy drzwi się otworzyły i na zewnątrz wyszło kilku mężczyzn. Prawdopodobnie oni skończyli już pracę na dziś. Aby uniknąć zbędnych kontaktów z ludźmi ruszyłam do klasztoru.

Po powrocie od razu skierowałam się do kaplicy. W środku powoli przybywało ludzi na mszę. Wiedziałam, że teraz się nie wyspowiadam, bo ksiądz Daniel jeszcze musiał coś załatwić przed nabożeństwem, a proboszcz był na rekolekcjach. Modliłam się więc w ciszy prosząc Boga o przebaczenie. Co mnie podkusiło? Nigdy nie patrzyłam na żadnego mężczyznę w ten sposób… zły sposób. W pewnym momencie zapragnęłam go. Rozejrzałam się w około. Ludzi wciąż przybywało. Nie wiem dlaczego, ale zawsze gdy rozmyślam w kościele wśród ludzi mam wrażenie, że nad głową pojawia się dymek z każdą moją myślą. Czuję wstyd. Ogromny wstyd. Przypomniałam sobie zdanie z najważniejszej modlitwy. „I nie wódź nas na pokuszenie”. Co mi się do licha stało?! Przecież nigdy mnie nie podkusiło do czegoś takiego. W takim razie dlaczego teraz to wszystko się dzieje?! Po co to wszystko? Przecież zawsze byłam posłuszna Bogu!
Przeżegnałam się i szybkim krokiem wywędrowałam z kościoła. Czułam się obrażona na najwyższego. Niby wszystko dzieje się po coś… w takim razie po co? Gdzie jest cel tego wszystkiego? Jak na razie tylko czuję winę i wstyd.
Przypomniałam sobie wtedy o kluczu księdza. Miałam go zostawić zaraz po powrocie, ale wyszło jak zawsze. Wsadziłam dłoń do kieszeni i zastałam pustkę. Zgubiłam klucz! W panice od razu rozpoczęłam poszukiwania idąc tymi samymi drogami co wcześniej. Serce podskoczyło mi do gardła gdy okazało się, że nie znalazłam go w kaplicy, prawdopodobnie wypadł mi gdy biegłam! Nie mając wyboru ponownie udałam się do schroniska. Przez całą drogę patrzyłam na chodnik z nadzieją, że jednak zgubiłam go na ulicy. Niestety. Stałam już przed byłą kwiaciarnią, a po kluczu ani śladu. Dostałam paniki na myśl, że muszę wejść do środka i znowu spotkać się z Diego. Postanowiłam postać jeszcze chwilę by nastawić się na to psychicznie i ułożyć sobie w głowie co powiedzieć. Ku mojemu nieszczęściu, nic nie przygodziło mi do głowy. Pustka. Cisza. Jedynie warkot maszyn i stukanie młotka. I nagle głośniejszy od wszystkiego innego trzask. A właściwie to… strzał. 

***

Hej ho - tym razem bez opóźnień ani problemów :) Już jutro zakończenie roku szolnego, dlatego nie wiem też czy wyrobię się z rozdziałęm na następny tydzień (wiecie, deprecha - trudno się rozstać z klasą po 10 wspólnych latach). Mam nadzieję, że wśród czytelników też same paseczki na świadectwach będą, możecie się pochwalic w komentarzu haha! 
Pala

piątek, 17 czerwca 2016

ROZDZIAŁ 13

Wpadłem do klasztoru jak strzała. Byłem niesamowicie zadowolony z faktu, iż nareszcie udało mi się znaleźć odpowiednie miejsce na schronisko. Szybkimi krokami podążałem do pokoju Daniela. Kiedy już prawie byłem u celu spostrzegłem Clari siedzącą na ławce. Ponownie czytała książkę. Natychmiastowo przypomniałem sobie o tym co powiedział mi Daniel. Cicho podszedłem do niej. Kiedy mnie spostrzegła uniosła wzrok. Wtedy zauważyłem, że ma zaczerwienione oczy. Zmieniłem minę na poważną i przykucnąłem przy niej.
-Co się stało Clari? Płakałaś? – przejechałem dłonią po jej policzku, lecz ona odepchnęła moją rękę.
-Nie. – odpowiedziała krótko.
-Przecież widzę. – nie odpowiedziała, a jej wzrok powędrował w dół. Westchnąłem i pokazałem jej bukiecik. – Dla ciebie. Na poprawę humoru. A teraz uśmiechnij się bo przychodzę z bardzo dobrymi wieściami. – niechętnie wzięła ode mnie bukiet.
-Jest śliczny. Jakie wieści? – pokazała mały, wymuszony uśmieszek.
-Znalazłem budynek. Na schronisko! – powiedziałem tak głośno, że niemal cały zakon mógł to usłyszeć.
-Żartujesz! – jej entuzjazm podniósł się natychmiastowo. – To fantastycznie!
-Dokładnie! Muszę porozmawiać tylko z Danielem bo to świetna okazja!
-O, dosłownie przed chwilą widziałam jak wychodził. Musieliście się minąć.
-Trudno, poczekam na niego w środku. Już i tak pół dnia tam spędziłem, nic się nie stanie jak posiedzę jeszcze chwilę.
-Jeju, nie masz pojęcia jak się cieszę! – powiedziała, a ja objąłem ją i zakręciłem w powietrzu. Nagle ona wyszarpała się z mojego uścisku. – Diego, stop!
Clari POV
-Co się stało Clari? – zapytał mnie zdziwiony Diego.
-Przepraszam. Ale… chyba musimy porozmawiać. Poważnie. – w mojej głowie odtworzyły się słowa księdza Daniela. Muszę się od niego odsunąć. Fizycznie, psychicznie i uczuciowo.
-Nie strasz mnie. Stało się coś złego?
-Chodzi o to, że… - nagle przyszedł Daniel i spojrzał na nas dziwnie. Nie bez powodu. W końcu wiedział wszystko. Przez tajemnice spowiedzi nie mógł nic powiedzieć, ale mimo to czułam się niekomfortowo.
-Diego. Możemy porozmawiać? – powiedział poważnie.
-Cały czas ktoś chce ze mną rozmawiać. Ale się rozchwytywany zrobiłem. Masz szczęście to też mam do ciebie bardzo ważną sprawę. Clari, możemy to dokończyć później? Wiesz dlaczego. – mrugnął do mnie jakby nigdy nic, a ja aż miałam ochotę zafundować mu cios w policzek. Oboje weszli do środka. Ja natomiast wróciłam na ławkę lecz już nie czytałam. Dosłownie kilka sekund później podeszła do mnie siostra Rosa.
-Clari, pomocy! – powiedziała zdesperowanym głosem.
-Co się stało?
-Siostra Valeria się rozchorowała i nie może uczestniczyć w próbie chóru, a śpiewała solówkę. Musisz mi pomóc! Bez głównego głosu nic nie zdziałamy!
-Spokojnie. Ale ja nie śpiewam. Ja… nie umiem.
-Oj nie gadaj, na pewno nie jest źle. Proszę cię, jesteś moją ostatnią deską ratunku…
-Kiedy ja mówię prawdę. Niech inna siostra zaśpiewa solo. Ja się do tego nie nadaję. – Rosa opuściła ramiona i odeszła zasmucona. Chciałabym jej pomóc ale śpiewanie to kompletnie nie mój konik. Wpadłam jednak na dobry pomysł. Przecież chór mógłby pomóc w uzbieraniu odpowiedniej kwoty na remont schroniska! Postanowiłam nie zwlekać i od razu udałam się do Diego i ojca Daniela. Jednak coś kazało mi zatrzymać się przez drzwiami. Słyszałam tylko ich głosy.
-Dani błagam skup się! Mówię ci drugi raz, znalazłem miejsce na schronisko! Co z tobą dzisiaj?
-Diego.
-Stop! – chłopak przerwał mu. – Znowu mówisz mi po imieniu. Co tym razem się stało? Co zrobiłem? Czy dalej jesteś obrażony? Wyjaśniłem ci sprawę.
-To akurat nie prawda. Nic mi nie wyjaśniłeś. Ale też o to chodzi. Chcę cię przeprosić.
-Przeprosić powiadasz. Za co? – zaśmiał się głupkowato. Muszę przyznać, że jego śmiech był naprawdę zabawny. Zwykle nawet śmieszniejszy od powodu śmiechu.
-Słuchaj, wciąż trzymam się swoich przekonań, ale też trochę przesadziłem. Nie powinienem się tak unosić. To twoje życie i ty decydujesz, ale też wiesz, że to wcale nie jest dobre. Ani trochę.
Zaciekawiona przybliżyłam się jeszcze trochę do drzwi. Nie powinnam podsłuchiwać ale ta rozmowa dziwnie brzmiała. O co chodziło?
-Wiem Dani. – tym razem Diego był już całkiem poważny, a moje serce biło coraz szybciej.
-Chachi usiądź na chwilę. – po chwili ciszy usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie krzesła oznaczające, że posłuchał on prośby przyjaciela. Cisza trwała jeszcze przez chwilę.
-Teraz powiedz mi szczerze, prosto w oczy. Czy ty jesteś zakochany w Clari? – ugięły mi się nogi, a w głowie zaczęło wirować. Czy ja aby na pewno dobrze usłyszałam? Po chwili zaczęło mi brakować powietrza, a ściany jakby się zbliżały po czym znowu oddalały. Jakbym popadała w obłęd. Odpowiedź nie miała miejsca. Prawie upadłam lecz zdążyłam szybkim, zdecydowanym ruchem oprzeć się o drzwi, które wręcz natychmiastowo otworzyły się, a przede mną stanął ksiądz.
-Clara! – krzyknął i pomógł mi się podeprzeć.
Dziesięć minut później siedziałam na fotelu księdza, natomiast on oraz Diego stali obok mnie z przejętymi minami. Wzięłam kolejnego łyka wody opróżniając tym samym szklankę do dna.
-Już lepiej? Jesteś bardzo blada. – Diego kucnął obok i wziął ode mnie puste naczynie.
-Czuję się dobrze. Pewnie spadło mi ciśnienie czy coś.
-Co robiłaś przy drzwiach? Podsłuchiwałaś? – zapytał stanowczo Daniel.
-Co? Nie, nic z tych rzeczy? Po prostu Diego wcześniej powiedział mi o schronisku i wpadłam do dobry pomysł na zbiórkę pieniędzy. Chciałam od razu się tym z wami podzielić ale gdy szłam zrobiło mi się słabo. To tyle.
-To dobrze. Przepraszam. Więc jaki masz pomysł? – uśmiechnął się, a ja mu wszystko wytłumaczyłam.

DIEGO POV
Tydzień później przyszedł czas na zbiórkę pieniędzy zaproponowaną przez Clari. Nie było to jednak zwykłe wydarzenie. Zakonnice postanowiły zorganizować niewielki festyn dla mieszkańców dzielnicy. Miły sąsiad zgodził się użyczyć nam swojego dużego ogrodu, by event miał gdzie się odbyć. Na środku ogrodu postawiliśmy scenę gdzie miał występować chór w którego skład wchodziły nasze zakonnice. Gościnnie zgodził się tez wystąpić Pablo Monoya – gitarzysta mieszkający gdzieś w pobliżu. Z tego co mi mówili ma jakiś zespół ale reszta akurat wyjechała z miasta. Cóż, przynajmniej mamy jego. Cała reszta ogrodu prezentowała się cudownie sama w sobie lecz postawiono tam również kilka stołów z przekąskami przygotowanymi przez zakonnice. Ze swojej kieszenie kupiłem cały worek balonów, które później dmuchałem przez kilka godzin lecz opłacało się, ponieważ gdy rozwiesiliśmy je w ogrodzie dodało to ładnego wyglądu. Sprzęt nagłaśniający pożyczył nam Pablo. To naprawdę miły chłopak. Tyle nam pomógł i nie zażądał nic w zamian.
Ludzie powoli zbierali się w ogrodzie. Niektórzy zajęli miejsca przy scenie czekając na występ, a niektórzy zajęli się przekąskami. Spodziewałem się tego, że część przyjdzie tylko ze względu na darmowe jedzenie. Taka już mentalność ludzka. Wkrótce pojawił się też Carlos. Gdy tylko go zobaczyłem od razu podszedłem by się przywitać.
-Carlos! – uścisnąłem staruszka. Wyglądał tak samo jak ostatnio. Siwe włosy zaczesane lekko do tyłu, twarz ogolona do zera, koszula w kratkę i sztruksowe spodnie. – Jak się masz?
-Dobrze. Cieszę się, że namówiłeś swojego kolegę do kupna mojej kwiaciarni. Muszę ci się jakoś odwdzięczyć.
-A broń Boże! To ty spadłeś nam z nieba.
-Gdy rozmawiałem z ojcem Danielem wytłumaczył mi dokładnie do czego przeznaczony będzie budynek. Nie masz pojęcia jak się ucieszyłem. Problem bezdomnych jest straszny. Miałem znajomego, który zatracił się w hazardzie i stracił wszystko. Wylądował na ulicy. Chciałem mu pomóc ale jego duma nie pozwoliła mu przyjąć pomocy. Co jak co ale takich idiotów to mało – westchnął i zrobił krótką pauzę. – Nie widziałem go do tamtego dnia. Mam nadzieję, że znalazł gdzieś tak dobrych ludzi jak wy i przełamał swoją dumę.
-Z pewnością. A nawet jeśli to może jeszcze się znajdzie.
-To było 20 lat temu.
-A… - zaciąłem się. – Cóż, czyli została nam tylko nadzieja. Zaraz chór zaczyna swój koncert. Chcesz posłuchać?
-Jeszcze pytasz? Po to przyszedłem. – uśmiechnął się ukazując już poniszczone i zżółkłe zęby. Usiedliśmy więc w ostatnim rzędzie widowni. Proponowałem przybliżenie się, lecz Carlos upierał się, że mimo wieku ma bardzo dobry słuch i wzrok i woli obserwować wszystko z daleka. Zostaliśmy więc z tyłu. W ogrodzie było już pełno ludzi. Jak na razie puszki na datki stały praktycznie puste lecz trzymałem się nadziei, że po występach to się zmieni. Chwilę później na scenę weszły siostry. Były ubrane w odświętne płaszcze srebrnego koloru. W ogrodzie rozległ się dźwięk organ i rozpoczęła się ich pieśń. Tak szczerze? Ani trochę nie przekonywały mnie te ich hity. I chyba nie tylko mnie. Ludzie w około również nie byli zachwyceni. Jedynie babcie siedzące z przodu w jakiś sposób interesowały się występami, a dzieci, prawdopodobnie ich wnuki bawiły się na trawniku kompletnie nie zwracając uwagi na występ. Obejrzałem się za siebie i spostrzegłem, że jedzenia na stołach już praktycznie nie było. Musiałem w jakiś sposób uratować sytuacje. Zostawiłem więc Carlosa samego i udałem się za kulisy całego występu gdzie stała Clara razem z matką przełożoną.
-Pan Diego, co pan sądzi? – zapytała z uśmiechem matka Concepción widząc mnie zbliżającego się.
-Katastrofa. – powiedziałem cicho lecz wystarczająco głośno by mnie usłyszały. Ich miny nagle przestały być tak pozytywne jak zawsze. Nie chciałem nikogo urazić, ale też wolę nie kłamać. Na to jeszcze będzie czas w życiu, lecz nie teraz. – Trzeba z tym coś zrobić jak najszybciej.
-Co proponujesz? – zapytała urażona Clari. – Pablo jeszcze nie ma. Z resztą to koncert naszego chóru, sióstr.
-Clara, ci ludzie już prawie wszystko pochłonęli i zaczynają się zbierać. Jeśli teraz nic ich nie zainteresuje to daj im piętnaście minut i zostaniemy tu sami!
-W takim razie słucham, jaki masz plan? – opuściła ręce z rezygnacją. Podrapałem się po karku próbując szybko coś wymyśleć.
-Rzuć mi szybko pierwszą piosenkę którą znasz jaka przyjcie ci do głowy.
-Fue Amor. – powiedziała zdezorientowana. – Co to ma do rzeczy?
-Kto to śpiewa?
-Fito Paez, ale możesz mi wytłumaczyć o co ci biega? Diego! – zaczęła się denerwować, a ja wyciągnąłem telefon z kieszeni i wyszukałem podana przez nią piosenkę na YouTube.
-Cii, rozgrzewaj głos ja zaraz wracam.
-CO?! – krzyknęła. Gdyby nie śpiew chóru prawdopodobnie usłyszeliby ją wszyscy w okręgu stu metrów. Ja natomiast już nic nie odpowiedziałem i pobiegłem do sprzętu. Podłączyłem swój telefon do głośnika i ustawiłem instrument al piosenki. Usiadłem na krześle i spokojnie czekałem, aż siostry skończą śpiewać piosenkę. Kiedy w końcu organy ucichły rozległy się ciche brawa staruszek siedzących z przodu. Ja natomiast wskoczyłem na scenę z mikrofonem zanim zdążyły zacząć kolejną pieśń.
-Dziękujemy siostrom bardzo! To było naprawdę piękne. Cudowne! A teraz zapraszamy na przerwę gdzie możecie spokojnie odpocząć. – siostry zdawały się być kompletnie zdezorientowane. Jedna z nich, Lupe, podeszła do mnie, zakryła dłonią mikrofon by nikt nic nie usłyszał, choć według mnie nie było to konieczne, bo jedyne słuchające nas osoby wątpię żeby słyszały cokolwiek.
-Co się dzieje? Dopiero rozpoczęłyśmy nasz koncert.
-Tak wiem, z całym szacunkiem siostro ale publiczność chyba nie czuje się zachęcona. Ktoś musi to rozkręcić i jak już będzie tak jak powinno to wracacie, dobrze? – powiedziałem najgrzeczniej jak tylko mogłem. Niziutka meksykanka popatrzyła na mnie lekko zasmucona ale w końcu potaknęła i zeszła ze sceny razem z resztą sióstr. Ochoczo klasnąłem w ręce i kontynuowałem mowę.
-Tak wiec teraz zaśpiewa dla was ktoś specjalny! Oczywiście by nie odbiegać od głównego tematu naszego dzisiejszego spotkania, będzie to jedna z zakonnic z naszego klasztoru. Przed wami siostra Clara! – nie usłyszałem jednak żadnym braw. Obejrzałem się za siebie i nikogo nie było na scenie, nie wyszła. Katem oka zerknąłem za kulisy i zobaczyłem jak Clari przecząco kiwa głową. – Poproszę o krótką chwileczkę. – Powiedziałem i zbiegłem po schodkach do dziewczyny. – No co jest? Chodź!
-Chyba cie pogięło! Diego ja.. nie potrafię, Nie… - westchnąłem.
-Dobrze. Czyli nie wejdziesz na scenę?
-Nie.
-To świetnie. – odrzekłem i chwyciłem ją za biodra unosząc do góry. – W takim razie wchodzić nie musisz, pomogę ci tam wlecieć.
-Jezu Chryste! Diego puść mnie! – nie słuchałem jej jednak. Wszedłem z powrotem na scenę z Clari na rękach. Postawiłem ją przed mikrofonem i rozległy się brawa. Najwyraźniej facet wnoszący młodą zakonnicę na scenę jest w stanie zwrócić uwagę ludzi. Rozejrzałem się. Zauważyłem kilka znajomych twarzy. Była grupka uczniów ze szkółki parafialnej, kilkoro nauczycieli w tym Laura. Carlos wciąż siedział w tyłu i śmiał się z zaistniałej sytuacji. Zasłoniłem mikrofon by przekazać Clari jeszcze kilka słów.
-Słuchaj, nie ważne jak bardzo mnie po tym znienawidzisz, tylko ty możesz uratować tą porażkę. Powodzenia. – szepnąłem, po czym zszedłem ze sceny i włączyłem muzykę. W ogrodzie rozległa się melodia grana przed pianino. Postanowiłem udać się do publiczności by Clara czuła się pewniej. Stanąłem obok Laury. Akurat gdy miałem się przywitać dziewczyna zaczęła śpiewać. Miała taki piękny głos. Jakbym słyszał śpiew anioła. Patrzyłem na scenę z szerokim uśmiechem. Śpiewała taka nieśmiała i zarumieniona. Bała się ale było warto by ludzie usłyszeli jej śliczny głos. Rozejrzałem się w około. Ludzie zaczęli wrzucać pieniądze do puszek. Wiedziałem, że to zadziała! Podobało im się!
-Halo! Dominguez, wszystko dobrze? – usłyszałem głos Laury.
-Tak, przepraszam. Wsłuchałem się w jej głos. Jestem pod wrażeniem.
-No w sumie. Znam siostrę Clarę. Widuję ją często jak pomaga w szkole. Szczerze mówiąc nigdy nie przyszło mi przez myśl, że ona śpiewa. Od chóru trzyma się z daleka jak od ognia. – zaśmiałem się słysząc jej słowa. – Niby się nie znam na muzyce ale podoba mi się.
-W takim razie jako muzyk powiem pani, że śpiewa fenomenalnie. Naprawdę nigdy nie była w chórze? – zdziwiłem się. Clari śpiewała jakby robiła to od dziecka całymi dniami plus przez sen.
-Nie. Uczę tu już wiele lat… no może nie aż tak wiele. Nie jestem taka stara – zaśmiała się a ja uniosłem brwi próbując zrozumieć żart. – No nieważne. Po prostu odkąd tu uczę nigdy nic o tym nie słyszałam. Tak w ogóle, właśnie wspomniałeś, że jesteś… znaczy jest pan muzykiem. W takim razie dlaczego to pan nie zaśpiewa? – Uśmiechnąłem się szczerze i odwróciłem ku Clari śpiewającej na scenie.
-Tak wyszło.

Kilka godzin później koncert dobiegł końca. Po występie Clari coraz więcej osób składało datki, aż puszki wypełniły się pieniędzmi. Chór również dokończył swój występ, lecz tym razem z Clari na głównym wokalu. Po nich przyszła kolej na Pablo, który dał niesamowity gitarowy recital. Ludzie byli zachwyceni. Z tego wszystkiego aż sam Carlos dał od siebie do puszki mówiąc, że to swojego rodzaju mała zniżka. Kiedy wszystko się skończyło wróciliśmy razem z siostrami do klasztoru, natomiast jakiś znajomy Daniela został razem z grupą sąsiadów, którzy zdecydowali się pomóc w sprzątaniu. Zakonnice udały się do razu do swoich pokoi, natomiast ja z Danielem poszliśmy do jego gabinetu by przeliczyć i zamknąć zebrane pieniądze w sejfie.
-Dani.
-Słucham?
-Czy ty masz świadomość co tam się stało? Tyle pieniędzy na raz w życiu nie widziałem!
-Wyszło świetnie, dużo lepiej niż się w ogóle spodziewałem. Ale…
-O nie. Tylko bez „ale”. Przecież było tak dobrze, nie psuj tego, błagam. – złożyłem ręce w geście prośby.
-Nie przejmuj się tak. Chodzi o to, że w porównaniu do tego ile potrzebujemy to wcale nie jest aż tak dużo. Mimo wszystko jak trochę się zepniemy to powinno wystarczyć, a przynajmniej na początek. Dzięki bracie.
-Za co? – zdziwiłem się. Pomysłodawczynią była Clara, realizacją zajął się Dani i zakonnice. Co ja miałem do tego?
-Za wszystko. A przede wszystkim za wsparcie przy tym wszystkim. Nie wiem jakby się to potoczyło gdyby ciebie tu nie było. Plus gdyby Clari nie wyszła na scenę to prawdopodobnie wszystko by się zawaliło, a wiem, że to ty ją zmusiłeś do śpiewania. Wstał i uścisnął mnie. Z Danielem możemy się kłócić codziennie, ale to nie zmieni faktu, że jest dla mnie bratem.
-Ktoś o mnie rozmawia? – zza drzwi wyłoniła się Clara, a ja z Danielem odsunęliśmy się do siebie.
-Właściwie to tak. – zaczął Dani. – Chciałbym ci podziękować za to, że zaśpiewałaś. Widzę, że mamy w klasztorze ukryte talenty. – zaśmiał się mój przyjaciel.
-Minęło wiele lat odkąd ostatnio śpiewałam. Wątpię, żeby było tak dobrze, ale dziękuję za komplement proszę księdza. Diego… możemy porozmawiać na osobności? – zapytała mnie.
-Już wychodzę. Idę wziąć prysznic. Rozmawiajcie spokojnie. – aż nienaturalnie było słyszeć to od Daniela. Zawsze się denerwował jak zbliżałem się choć trochę do Clari. Praktycznie natychmiast wyszedł. Spojrzałem na Clarę. Patrzyła na mnie z poważną miną.
-No weź… ni mów, że teraz będziesz obrażona. Już wystarczy, że od tygodnia mnie unikasz. Nie myśl, że tego nie zauważyłem.
-Właściwie to mam dwie sprawy. Po pierwsze mam ochotę popełnić najgorszy grzech za to co zrobiłeś. Pogięło cię człowieku. Wniosłeś mnie na scenę i zmusiłeś do śpiewania, to wcale nie było zabawne! – patrzyłem na nią gdy mówiła do mnie zdenerwowana i zacząłem się śmiać.
-Przepraszam Clari, przepraszam. Ale sama widzisz, że wyszło świetnie. Swoją drogą – przybliżyłem się trochę do niej i pogładziłem ja po policzku – śpiewasz jak anioł, wiesz? – widziałem jak się rumieni lecz jej mina prędko zmieniła się z powrotem na poważną. Odsunęła się ode mnie.
-Tutaj właśnie druga sprawa.
-Co się stało?
-Masz rację, unikałam cię przez ostatni tydzień. Chodzi o to, że… słyszałam twoja rozmowę z Danielem. O mnie.
-No tak. Mówił, że rozmawialiśmy o tym jak śpiewasz.
-Ale nie teraz. Tydzień temu. – wziąłem głęboki wdech. Nastała chwila ciszy. Nie wiedziałem co powiedzieć. – Posłuchaj mnie, Diego. Jesteś naprawdę świetnym przyjacielem, ale uważam, że powinniśmy nabrać trochę dystansu, kontaktować się tylko w pilnych potrzebach. Tak będzie lepiej dla mnie i dla ciebie. Uwierz mi. – stała jeszcze chwilę przede mną po czym otworzyła drzwi i wyszła zostawiając mnie samego ze sobą. Jak zwykle wszystko robię źle. Wszystko.

***

Witam, rozdział ponownie z opóźnieniem, tym razem niestety przez problemy techniczne. Ale no... jak dotychczas to chyba najdłuższy rozdział. Miałam przy nim małe zawieszenie weny i pisałam go bodajże ponad miesiąc ale w końcu jest! Mam nadzieję, że się podobało <3
Pala

czwartek, 9 czerwca 2016

ROZDZIAŁ 12

-Clara, co jest grane? Kto to jest? – wyszeptał zdenerwowany Diego.
-Wyjaśnię ci wszystko tylko błagam, pomóż mi jakoś! – przycisnęłam się jak najmocniej do ściany. Jeszcze chwila a zrobiłabym z niej wnękę moich kształtów.
-Jak ci mogę pomóc? Zachowujesz się naprawdę dziwnie…
-Widzisz tego faceta, prawda? Zrób coś żeby wyszedł. Błagam. Nie może mnie zobaczyć. – czułam jak przestaje mi brakować powietrza. Od lat nie widziałam nikogo z mojej rodziny. Kiedy odeszłam z domu nawet się z nimi nie pożegnałam.
-Dobrze, ale później sobie pogadamy. – powiedział i wyszedł z zaułka. Obserwowałam wszystko wychylając się lekko za ścianę. Diego podszedł do mojego brata i matki przełożonej.
-Diego, miło pana widzieć. – powitała go matka.
-Dzień dobry, a pan jest...? – skierował pytanie do szatyna.
-To ojciec naszego nowego ucznia, Roya. – Concepción przedstawiła go, a mi chyba aż stanął puls.
-Jestem Agustin. – uścisnął rękę mojego przyjaciela.
-Miło poznać. Ja nazywam się Diego, prowadzę w szkole zajęcia z aktorstwa. Pana syn to świetny chłopak, bardzo uzdolniony. A co pana tu sprowadza?
-Przykra sprawa. Przyjechałem odebrać syna i jeden z chłopców z jego klasy zasłabnął, a że jestem lekarzem to pomogłem. Na szczęście nic mu nie jest. To tylko spadek ciśnienia.
-Kto zemdlał? – przejął się.
-Z tego co pamiętam nazywa się Joaquin. Jego wychowawczyni już go odebrała i wszystko jest w porządku. Teraz już wracam do domu.
-Dobrze, to może ja pana odprowadzę. – wtrąciła matka przełożona i odeszła razem z Agusem. Kiedy zniknęli za zakrętem Diego spojrzał w moją stronę pytająco lecz ja nie byłam w stanie się ruszyć. Wciąż byłam w szoku. Wzięłam trzy głębokie oddechy i poczułam, że już robi mi się luźniej. Podeszłam więc do Chachiego.
-I? Nic mi nie powiesz? – milczałam. Od lat nie rozmawiałam o swojej przeszłości, a teraz ona wracała ze zdwojoną siłą. – Powiedział, że jest ojcem Roya. Skłamał? Prześladuje cię? Clari, proszę. Martwię się.
-Nie, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie. – powiedziałam cicho.
-No przeciwnie. Teraz to mi bardzo konkretnie powiedziałaś, wiesz? – wymachiwał nerwowo rękoma. – Nie wiem no… był twoim kochankiem czy co?
-Oszalałeś?! – wybuchłam. Wtedy poszedł do nas matka przełożona.
-Kto oszalał? Stało się coś? – zapytała spokojnie z uśmiechem.
-Nie matko. Nic takiego.
-To dobrze. Clara, przypominam ci, że przed chwilą zaczęła się spowiedź dla sióstr wiec udaj się proszę do kaplicy. Powinnaś była wrócić już dawno więc bez wymówek. – posłuchałam jej i od razu wręcz popędziłam do małego kościółka stojącego tuż przy klasztorze. Po pierwsze mogłam uciec Diego i mieć nadzieje, że zapomni o temacie, a po drugie… spowiedź jest tym, czego akurat potrzebowałam.

Kiedy weszłam do środka siostry już się spowiadały. Dołączyłam do tych, które oczekiwały na swoja kolej siedząc w ławce. Wyciągnęłam z kieszeni różaniec i przygotowałam się do spowiedzi tworząc swój rachunek sumienia.
Kiedy naszedł moja kolej przyklęknęłam przy konfesjonale i wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, że to będzie trudne, ale ufałam księdzu Juanowi, a to zawsze pozwalało mi się przełamać mimo, iż moje grzechy to zwykle były drobnostki… zwykle.
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - zaczęłam.
-Na wieki wieków amen. – odpowiedział mi ksiądz. Miał jakiś dziwny głos. Pewnie to chrypka pozostała po przeziębieniu. Przecież proboszcz ostatnio chorował. Zrobiłam znak krzyża i rozpoczęłam.
-Ojcze… ostatnio w moim życiu działo się naprawdę wiele rzeczy. Dosłownie przed chwilą widziałam swojego brata. Wie ksiądz jak wygląda moja historia z rodziną. Uciekłam z domu jak byłam bardzo młoda. I teraz gdy zobaczyłam Agusa wszystko do mnie wróciło. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Ukryłam się. Miałam naprawić swoje błędy, ale nie byłam w stanie. To było zbyt ciężkie. Po drugie… cóż. Aż wstyd mi o tym mówić. Pojawił się… mężczyzna. – ksiądz poruszył się. – Nic się między nami nie wydarzyło rzecz jasna. Ale… nie wiem jak to określić. On wzbudza we mnie coś czego nigdy nie czułam. To takie dziwne i obce, a zarazem wołające. Czuję potrzebę bycia blisko niego. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego kiedy to się stało. Wstyd mi i żałuję ojcze. – zakończyłam swoją wypowiedź.
-Siostro, poczynania względem brata twego nie są sprawiedliwe. – zamarłam. Głos który słyszałam nie należał do ojca Juana. Po drugiej stronie siedział ksiądz Daniel, przyjaciel Diego. Co ja narobiłam? – Powinnaś skontaktować się z nim i naprawić swoje kontakty rodzinne. Pamiętaj o czwartym przykazaniu, które nadał na Pan. Jeśli chodzi o tego mężczyznę, mówisz, że do niczego nie doszło, tak?
-Oczywiście. Ja nigdy bym…
-Spokojnie. Zgrzeszyłaś więc myślą. Jesteś siostrą zakonną. Nie możesz pozwolić sobie na tego typu uczucia. Odsuń się od niego jak najprędzej. To źle wpłynie nie tyle co na twoje relacje z Bogiem, a i na twoje serce. Niech to będzie twoją pokutą.
Wyszłam z konfesjonału i pokierowałam się od razu na zewnątrz budynku. Kiedy poczułam świeże powietrze mój oddech się uspokoił lecz zaczęłam się trząść, a z moich oczu popłynęło kilka pojedynczych łez. Dlaczego to wszystko się dzieje? Dlaczego muszę płacić tak słono za coś co nawet nie zależy ode mnie. Dlaczego akurat dziś nie było proboszcza? Dlaczego Agustin pojawił się w klasztorze? To wszystko nie powinno się stać.

Diego POV
Poszedłem pomóc matce przełożonej przenieść jakieś paczki do szkoły po czym wróciłem do klasztoru i udałem się do pokoju Daniela. Jeszcze go nie było. Z tego co powiedziała mi matka spowiada dziś zakonnice, ponieważ ksiądz Juan musiał bezzwłocznie udać się do biskupa w jakiejś ważnej sprawie. Usiadłem więc na jego fotelu i zacząłem kreślić po kartce, która akurat leżała na biurku. Po półgodzinnym bazgroleniu wzorków do pokoju wszedł Daniel. Spojrzał na mnie z powagą i nic nie mówił.
-Uu przerażasz trochę. Co jest grane? – zapytałem.
-Nic. Wszystko w porządku. – odpowiedział wciąż z kamienną twarzą i usiadł po drugiej stronie biurka. – Jak ci leci? Jakieś nowości?
-Nie, niezbyt. Kupiłem mieszkanie i przeprowadziłem się już z hotelu. W końcu lepiej żyć na swoim, co nie?
-Interesujące.
-Nie no nie wytrzymam, co jest grane Dani? Dziwne się zachowujesz!
-Ależ skąd. Czuję się świetnie. Dawno się z tobą nie widziałem i tak tylko pytam. Znalazłeś może jakiś znajomych i zapraszasz ich sobie do tego mieszkania?
-Nie wierzę… - spojrzałem na przyjaciela w uśmiechem. – Nie gadaj, że jesteś zazdrosny…
-Nie, ale za to ty chyba mocno uderzyłeś się w głowę. Serio pytam.
-Wiesz co? Nauczyciele ze szkoły wydaja mi się całkiem spoko ale są… dziwni. Tak, to dobre określenie. Jakoś tam chaotycznie. Twoje pytania wciąż wydaja mi się dziwne. Nikogo z nich nie zapraszałem do siebie, wciąż panuje tam poremontowe pobojowisko. Jedynie Clari tam była pomóc mi i tyle.
-Pomóc?
-No tak. Mówię przecież, że robiłem remont. Ta nora wyglądała okropnie więc Clari przyszła mi trochę pomóc. I w sumie nie wiem co bym bez niej zrobił. Sporo mi doradziła. Nie wiem jakby to wszystko teraz wyglądało. Clari ma świetny gust. Kolory idealnie pasują. Aż milej się tam spędza czas. Jest naprawdę niesamowita. – mimowolnie się uśmiechnąłem.
-Mówisz o niej z wielką miłością, nie? – Daniel również się uśmiechnął choć ten uśmiech wydawał mi się jakby wymuszony i sarkastyczny.
-Tak.. znaczy… nie wiem do czego zmierzasz. Denerwują mnie już te twoje gierki.
-A nie denerwuje to co robisz Diego! – znowu spoważniał i patrzył na mnie ze złością. – Od samego początku jak tu przyjechałeś wiedziałem, że źle się to skończy. Tutaj w tym pomieszczeniu powiedziałem ci, żebyś nie integrował się zbytnio z siostrami bo znam cię i wiem do czego jesteś zdolny!
-Do czego znowu? Nic nie zrobiłem złego! – zadziwiłem się na słowa Daniela.
-Nie udawaj durnia. Widzę, że zarywasz do Clary. Nie… do siostry Clary! Bóg cie opuścił człowieku?!
-No teraz to nieźle walnąłeś. Dawno nie słyszałem takiej głupoty. – zaśmiałem się i opadłem się o oparcie krzyżując ręce.
-A nie? To wyobraź sobie, że właśnie udzielałem jej spowiedzi. Powiedziała, że pojawił się w jej życiu mężczyzna. Szczegóły sobie darujmy bo i tak już wystarczająco złamałem tajemnice spowiedzi by mnie ekskomunikowali! – aż się wyprostowałem. Naprawdę tak powiedziała? Czyli ona coś do mnie czuje? Mimowolnie uśmiechnąłem się i westchnąłem. – Diego mówię do ciebie! W co ty grasz?
-W nic Dani. – wstałem z krzesła. – Pogadamy później, dobra? – powiedziałem i wyszedłem. Usłyszałem jeszcze jak przyjaciel woła moje imię lecz zignorowałem go. Teraz miałem ważniejszą sprawę. Musiałem pilnie porozmawiać z Clari.

Nie poszedłem jednak od razu do niej. Chciałem się jakoś dobrze sprezentować. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nasz rozmowa może być ciężka, ale to co powiedział mi Dani dało mi nadzieję na to, że jednak mamy jakieś prawo istnienia. To szaleństwo, ale jeśli ona naprawdę coś do mnie czuje nie mam zamiaru zbytnio zwlekać. Wstąpiłem więc do małej kwiaciarni mieszczącej się dwie przecznice od klasztoru. Wszedłem do środka, a do moich nozdrzy dotarł mocny zapach kwiatów. Za ladą siedział starszy mężczyzna rozwiązujący krzyżówkę. Kiedy mnie zobaczył uniósł głowę i uśmiechnął się. Zamknął gazetę i podszedł do mnie.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał zmęczonym głosem. Definitywnie mężczyzna miał około siedemdziesięciu lat. Poruszał się powoli, a jego głowa była pokryta siwizną. Na twarzy widać było wiele zmarszczek. Wyglądał na bardzo sympatycznego i taki też miał ton głosu. Jak typowy dziadziuś.
-Dzień dobry. Ja… chciałbym kupić bukiet… dla dziewczyny.
-Jakiś konkretny gatunek kwiatów? Kolorystyka?
-Nie, właściwie to kompletnie się na tym nie znam. – odpowiedziałem zakłopotany.
-Nic nie szkodzi. Opowiedz mi o niej, ja już coś wykminię. – mrugnął do mnie, a ja zacząłem się zastanawiać jak ominąć fakt, że bukiet jest dla mniszki.
-Więc ona jest… delikatna. Właściwie to jak taki kwiat. Zabawna i urocza. Do tego inteligentna i.. skromna. To przede wszystkim. Plus ma piękne szmaragdowe oczy.
-Mhm… - zastanowił się po czym podszedł do kwiatów i zaczął tworzyć. Po chwili trzymałem już w rękach niewielki bukiet z kwiatami w kolorach fioletu, różu i bieli. Do tego było jeszcze kilka zielonych, drobnych listków. Trochę jakbym widział Clari w kwiecistej formie.
-Jest świetny. – powiedziałem, a staruszek znowu usiadł za ladą. Wydawał mi się trochę blady. – Wszystko dobrze? Źle się pan czuje?
-Nie, nie. To tylko starość. – zaśmiał się. – Mój zawód niby taki spokojny lecz w pewnym wieku już nawet to nie jest takie proste. I nie mów mi proszę per pan. Nie lubię tego. Nazywam się Carlos.
-Rozumiem. Mam ten sam problem. Jestem Diego. - przedstawiłem się. - Właściwie to skoro źle się czujesz dlaczego wciąż pracujesz?
-To chyba przywiązanie do tego miejsca. Cały ten budynek należy do mnie. Zaczął go budować mój ojciec kiedy wyemigrował z Portugalii, a skończyłem go ja. Jednak nie mieszkam tu. Na dolnym piętrze od zawsze jest ta kwiaciarnia, a wyższe piętra zwykle wynajmowałem innym. No… dopóki nie urządził mi się tu jakiś diler.  Tyle problemów przez niego. A teraz wszystko stoi puste, a ja szukam kupca na budynek. – szybko przypomniałem sobie w myślach obraz budynku kiedy wchodziłem do sklepu. Był naprawdę spory i… pasował! Idealnie!
-Coś myślę, że chyba będę miał do pana bardzo zainteresowanego kupca.
-Naprawdę? – zdziwił się Carlos.
-Tak. Co więcej od razu pójdę z nim porozmawiać!
-To leć chłopcze zanim dostane zawału bo to naprawdę chwila nieuwagi i mnie nie ma. – zażartował.
-Ile płacę za bukiet?
-Na koszt firmy. Jak mi załatwisz kupca to ci jeszcze dopłacę. – podniósł z biurka małą karteczkę i wręczył mi ją. Była to jego wizytówka. Szybko przewertowałem ją wzrokiem. „Carlos San Juan”. Obok znajdował się też adres jak i numer telefonu. Podziękowałem i pożegnałem się ze staruszkiem. Jak najszybciej udałem się z powrotem do klasztoru. Moja rozmowa z Clari najwyraźniej musiała trochę poczekać.

***

No i bang, coraz więcej problemów. Plus chyba robię z Clari amebę... sorry? XD Napraszam do komentowania! Bardzo zależy mi na opiniach! 
Pala

czwartek, 2 czerwca 2016

ROZDZIAŁ 11

Jechałem właśnie autem, jak zwykle pożyczonym od Daniela, kiedy zauważyłem Clare siedzącą na ławce w parku. Ucieszyłem się na jej widok, z resztą jak zawsze. Siedziała oparta ręką o oparcie zamyślona. Zaparkowałem w najbliższym możliwym miejscu i poszedłem w jej stronę. Kiedy stanąłem obok niej nie zauważyła mnie i wciąż dumała. Pstryknąłem jej przed oczyma i wtedy drgnęła i spojrzała na mnie.
-Diego…
-Co cię tak zahipnotyzowało? – zapytałem i przysiadłem się.
-Nic… co ty tu robisz? Śledziłeś mnie czy co?
-A skąd. Mówi się, że świat jest mały co nie?
-W sumie to tak. – przytaknęła.
-Jadę właśnie na casting. Mówiłem, że mimo pracy w szkole wciąż chcę działać w aktorstwie. Przedwczoraj dowiedziałem się o castingu więc tam jadę.
-A to powodzenia w takim razie. – uśmiechnęła się delikatnie.
-Jak chcesz to możesz ze mną jechać. – spojrzała zaskoczona. Chyba nie spodziewała się takiej propozycji.
-Diego… proszę cię. Jestem zakonnicą, nie wypada mi iść na casting.
-Weź, choćby dla towarzystwa. Stresuję się trochę. Miałem mało czasu na przygotowanie się. Pomogłabyś mi swoją obecnością. Proszę. – złożyłem ręce i zrobiłem proszącą minkę.
-No dobrze. – powiedziała po chwili. Z radości aż wstałem z miejsca i pomogłem jej wstać.
-W takim razie zapraszam do samochodu. – wziąłem ją pod rękę i poszliśmy do pojazdu. Po drodze Clari zadzwoniła jeszcze do klasztoru by powiadomić o miejscu swojego pobytu. Matka przełożona wydała się być niezbyt zadowolona, ale my byliśmy już w drodze. Na miejsce dojechaliśmy po piętnastu minutach.
-Jesteś pewien, że powinnam tam iść? Nie wiem czy to taki dobry pomysł.
-Jasne, nic w tym złego. Chyba jesteśmy przyjaciółmi, nie? Nic dziwnego w tym, że się wspieramy.
-Chyba masz rację. – odpiąłem pasy i wysiedliśmy z auta. Weszliśmy do budynku i odebrałem swój numer. W związku z tym, że byliśmy w miarę wcześnie miałem numer czternasty. Usiedliśmy na ławce czekając na moją kolej. Zaledwie chwilę później przesłuchania się rozpoczęły i pierwsza osoba weszła do środka. Przez kolejne pół godziny rozmawialiśmy sobie na różne tematy. Opowiedziała mi o tym jak matka przełożona zareagowała na zaplamiony habit i jak nie mogła tego doprać. Nieźle się uśmiałem słuchając tego. W prawdzie byłem sprawcą całego tego zamieszania ale warto było. Wieczór gdy malowaliśmy moje mieszkanie zaliczam do najlepszych wieczorów tutaj w Argentynie.
W pewnym momencie usłyszałem jak wołają numer trzynasty. Aż poczułem dreszcze na plecach i spoważniałem.
-Stres? – zapytała, położyła dłoń na moim ramieniu i spijała mi w oczy.
-Trochę tak.
-Nie przejmuj się. Dasz radę. Wierzę w ciebie.
-Dzięki. A ty jesteś pewna, że nie chcesz spróbować? – uniosłem brwi.
-Nie, jestem pewna. To twój moment. Na pewno zdobędziesz tą rolę i jeszcze odwiedzę cie na planie, zobaczysz. – zaśmiałem się.
-Dziękuję, że ze mną jesteś. – objąłem ją, a ona odwzajemniła uścisk. Ten moment minął tak szybko, że jeszcze nie zdążyłem jej puścić, a już usłyszałem swój numer. Odkleiliśmy się od siebie i wstałem.
-Daj z siebie wszystko. – usłyszałem jej głos za plecami i ruszyłem ku drzwiom.

*Clari POV*

Diego wszedł już do pokoju przesłuchań, a ja postanowiłam trzymać kciuki. Stresowałam się chyba bardziej niż on. Na korytarzu było coraz więcej ludzi. Nie to, że w niego nie wierzyłam, ale ilość kandydatów była ogromna. W końcu stwierdziłam, że nie jestem w stanie usiedzieć w miejscu i zaczęłam chodzić w tą i z powrotem. Miałam wrażenie, że trwa to wieczność. Nagle podszedł do mnie wysoki facet o jasnych włosach i z kilkudniowym zarostem.
-A siostrzyczka adresy pomyliła? – uśmiechnął się fałszywie.
-Nie… myślę, że nie. – wzruszyłam ramionami.
-Um, ale to casting do poważnego serialu. Zakonnica aktorka to raczej śmieszne. Chyba, że to jakaś postać, to rozumiem.
-Nie, to nie żadna postać, to ja. Przyszłam tu bo…
-Tu się przychodzi tylko w jednym celu. Żeby grać. A ty lepiej sobie odpuść. Wątpię żeby produkcja miała dostatecznie dobre poczucie humoru, żeby przyjąć taką klaunicę. – wtedy ktoś mocno szarpnął nim i popchnął go do ściany. To był Diego. Przybliżył się do niego trzymając go za koszulę.
-Boisz się, że zabierze ci rolę czy co? Gwarantuję, że zagrałaby lepiej od ciebie jakakolwiek rolę pajacu. Nie nauczyli cię w domu jak się traktuje kobiety tío? – warknął coraz mocniej zaciskając dłonie.
-No proszę, zakonnica i chłopaczek z Hiszpanii. Słodko. Puść mnie bo się ośmieszasz.
-Przeproś ją.
-Ani mi się śni.
-Powiedziałem, ze masz ja przeprosić! – krzyknął i cisnął nim o podłogę. Wtedy z Sali wyszedł jeden z organizatorów castingu.
-Co tu się dzieje? Co to ma oznaczać?!
-Ten koleś mnie zaatakował! On jest jakiś chory! – krzyczał mężczyzna leżąc na podłodze.
-Co byś się nauczył trochę szacunku dla dam. Słyszałem wszystko co mówiłeś i nawet nie raczysz przeprosić!
-Koniec tego! – przerwał mu facet z produkcji. – Cała trójka proszę stąd wyjść! Jesteście wykluczeni, przykro mi. Nie będziemy tolerować agresywnego zachowania! – Diego spojrzał jeszcze raz gniewnie na chłopaka, który mi dokuczał po czym objął mnie ręką przy plecach i wyszliśmy stamtąd. Ta sytuacja byłą przykra. Weszliśmy do auta bez słowa.
-Przepraszam Diego. – powiedziałam cicho.
-Co? Clari nie masz za co mnie przepraszać. To ja przepraszam ciebie. Musiałaś oglądać tą beznadziejną scenę.
-Ale… przeze mnie straciłeś rolę. To była dla ciebie wielka szansa…
-Tym się nie przejmuj. I tak poszło mi beznadziejnie. Do tego wszystkiego okazało się, że nie chcą Hiszpana do tej roli więc przegrana pozycja z góry. Nie miałem nawet co czekać na wyniki.
-Na pewno nie było tak źle.
-Oj było. Zestresowałem się i zapomniałem tekstu. Jeszcze nigdy się tak nie skompromitowałem. – nastała chwila ciszy. Diego nie odpalał jeszcze samochodu. Oparł głowę o kierownicę i starał się opanować nerwy po bójce.
-Diego…
-Tak? – powiedział już spokojniej.
-Dziękuję.
-Za co? – zdziwił się.
-Za to, że mnie obroniłeś na przykład. Jeszcze nikt nigdy tego dla mnie nie zrobił. I ogólnie, że mnie ze sobą zabrałeś. Nie wiesz nawet jak dużo to dla mnie znaczy.
-Clari – pogłaskał delikatnie mój policzek – zrobiłbym dla ciebie nawet i więcej. – Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja utonęłam w jego szarych oczach. Nagle wziął rękę i odwrócił się do kierownicy po czym odpalił silnik i ruszył.
Kiedy już dojechaliśmy Diego zaparkował samochód i weszliśmy do środka. Miał do obgadania jeszcze coś z ojcem Danielem. Szliśmy spokojnie rozmawiając gdy z gabinetu wyszła matka przełożona razem z… o nie!
Szybkim ruchem pociągnęłam Diego za ścianę tak by nie było nas widać.
-Co jest grane? – zapytał wyraźnie zaskoczony moich zachowaniem.
-Nie, nie, nie! To nie może być on! – zakryłam twarz dłońmi.
-Kto? Nie rozumiem. Clari…
-Shh! – uciszyłam go i zaglądnęłam po cichu jeszcze raz na towarzysza matki przełożonej by upewnić się czy się nie przewidziałam. Ku nieszczęściu widziałam dobrze. To był mój brat - Agustin.

***

CZAN CZAN CZANNNNN, Lubię kończyć rozdziały w takich momentach (pozdrawiam wszystkich scenarzystów, którzy mi to robią w serialach </3). I no... tym razem nie zapomniałam! Jedyne co, to muszę się pospieszyć z pisaniem bo mi zaczyna brakować rozdziałów haha. Jak zawsze zapraszam do komentowania i zaglądania na mów tt @hellopala i ask @FastPala00 oraz YouTuba do oglądania moich filmików. Lowe,
Pala