czwartek, 28 lipca 2016

ROZDZIAŁ 17

-Diego… - powiedziałam cicho, odsuwając się. Miał zmęczoną twarz. Patrzył na mnie z zainteresowaniem.
-O, już nie śpisz. – wytarł łzę spod mojego oka.
-Spałam? – zdziwiłam się. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że zasnęłam w jego objęciach.
-Tak. Ale tylko chwilę. Jakie piętnaście minut. Ale może lepiej połóż się już do łóżka.
-Nie powiedziałeś mi jeszcze skąd się tu wziąłeś. Przecież ty masz…
-Amnezję, nie przypominaj. Już wystarczająco dziwnie się z tym czuję.
-Przepraszam, nie chciałam. – spuściłam głowę.
-Ej… - uniósł mój podbródek powrotem do góry tak, że patrzył mi prosto w oczy. Drugą ręką natomiast chwycił moją dłoń. – Nie przepraszaj. Jestem trochę zdenerwowany z oczywistego powodu. A jestem tu bo zadzwoniła do mnie twoja koleżanka.
-Jak to? Kto?
-Malena... nie, Mara… nie, inaczej… - próbował sobie przypomnieć.
-Mayi?
-Tak!  Wiedziałem, że coś na M! Zadzwoniła do mnie co mnie trochę zaskoczyło, powiedziała, że jest z klasztoru Santa Cristina…
-Catalina.
-No właśnie i powiedziała, uwaga cytuję „Clari cię potrzebuje, więc rusz tyłek i za pięć minut cię tu widzę”. Co miałem zrobić? Podała mi adres tak więc jestem.
-Diego, naprawdę, przepraszam cie za nią. Mayi jest trochę szalona i często robi głupoty. Powinieneś teraz odpoczywać, a ta wariatka… nie mam słów.
-Nie przejmuj się, nudziłem się jak diabli. Z resztą nie mogłem spokojnie poleżeć, Maria cały czas terkotała mi za uszami. – zaśmiał się sprawiając, że i ja się uśmiechnęłam. – Z resztą, powiedziała, że mnie potrzebujesz. Nie mogłem cię od tak zostawić.
-Przecież mnie nie pamiętasz.
-No i? Mimo to czuję, e się znamy i to dobrze. Prawda czy fałsz?
-Prawda.
-No właśnie. I żadna amnezja, ani żadne inne gówno tego nie zmieni, jasne? – spojrzał mi o oczy jeszcze głębiej. Przez chwilę milczałam, po czym go ponownie przytuliłam.
-Dziękuję.
Diego objął mnie ramionami. Miał rację. Żadna amnezja, ani nic nie zniszczy naszej relacji. Popełniłam błąd chcąc się od niego oddalić. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że jesteśmy sobie potrzebni nawzajem. Tylko on umiał mnie uspokoić, a ja byłam w stanie mu pomóc z tym przykrym skutkiem wypadku. Takiej przyjaźni nie można zaprzepaścić.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanęły matka przełożona oraz Gaby. Powoli odsunęłam się od Diego i przetarłam mokre oczy.
-Dobry wieczór. – powiedział chłopak.
-Szczęść Boże. – powiedziała matka. – Clara, przyniosłam ci tabletki uspokajające, ale widzę, że już jest ci lepiej.
-Tak, już lepiej. Jestem tylko trochę zmęczona. – zaciągnęłam nosem.
-W takim razie połóż się już. A pan również powinien iść odpocząć, słyszałam o wypadku i niema z tym żartów.
-Tak, już idę. – powiedział po czym zwrócił się jeszcze raz do mnie. – Śpij dobrze, porozmawiamy przy najbliższej okazji. – pocałował mnie w czoło i wyszedł razem z matką przełożoną. Zostałam w pokoju razem z Gaby.
-Clari… - zaczęła zmieszana. – Co tu się właściwie stało?
-Nic. Nie wiem o czym mówisz.
-Jesteś pewna? Bo wyglądało to… wiesz. Dwuznacznie.
-Nie przesadzaj Gaby.  Mówię prawdę. Widziałaś kiedyś żebym kłamała?
-No… no tak właściwie. – wzruszyła ramionami.
-Dobranoc. – odpowiedziałam krótko i podłam na poduszce, od razu odlatując w krainę Morfeusza.

Następnego dnia postanowiłam z samego rana udać się do mieszkania Diego, by sprawdzić jak się ma i podziękować mu za to, że wczorajszego wieczoru przyszedł mnie pocieszyć i przytulić. To było dla mnie naprawdę ważne. Dlatego też matka przełożona pozwoliła mi iść. Zdobycie pozwolenia nie było łatwe. Tak jak Gaby powiedziała, wczorajsza sytuacja wyglądała dziwnie. Sama nie rozumiem dlaczego. On mnie jedynie przytulał, nic więcej. Chyba miał na to wpływ też fakt, że nie znali powodu mojego wczorajszego załamania. Rzecz jasna od samego rana nie uniknęłam miliona pytań ze strony sióstr. Lecz nic nie powiedziałam. Po pierwsze, to zbyt bolało. Wolałam o tym nie myśleć. Po drugie, nie chciałam by ktoś się dowiedział. Zawsze unikałam tematu mojej rodziny i w sumie dla wszystkich są oni jak legenda. W końcu byłam bardzo młoda kiedy pojawiłam się w klasztorze. Normalnie trafiłabym od nich prosto do rodziców – dlatego powiedziałam wtedy, że jestem sierotą.
Czy dobrze postąpiłam? Nie. I całkowicie zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie mogę się przyznać. Przecież… nie. Nikomu o tym nie powiem. Nawet Diego. To zbyt poważne.
Jak to mówi powiedzenie „o wilku mowa”, wychodząc z klasztoru przed wejściem spotkałam właśnie jego. Zaskoczył mnie jego widok.
-Diego? Co ty tu robisz? – zapytałam. Oczywiście cieszyłam się, ze tu był. W końcu szłam go zobaczyć.
-Ostatnio coś często mnie o to pytasz, nie sądzisz?
-Naprawdę? Nawet nie zauważyłam – zaśmiałam się.
-Przyszedłem cię zobaczyć i zapytać jak się masz. Wczoraj byłaś w nienajlepszym stanie…
-Wiem, ale już jest lepiej. – przerwałam mu żeby nie ciągnął tematu.
-Cieszy mnie to, naprawdę. Gdy się uśmiechasz jesteś dużo ładniejsza, wiesz? – włożył dłonie do kieszeni jeansów i przekrzywił głowę na prawo.
-Przestań głupku! – dałam mu kuksańca i roześmiałam się, a on razem ze mną.
-Ale poważnie, co się stało? Mam na myśli… dlaczego płakałaś? Ktoś ci coś zrobił? – teraz już spokojnie, patrzył na mnie z troską.
-Może chodźmy się przejść, albo do kawiarni.. gdziekolwiek. Nie chcę tak stać przed klasztorem.
-Naturalnie. – powiedział nonszalanckim głosem i wziął mnie pod rękę. Powędrowaliśmy więc ku najbliższej kawiarni.
Kiedy weszliśmy do środka byłam już pewna, że Diego zapomniał o temacie. Po drodze mówiliśmy kompletnie od rzeczy. Jednak myliłam się. Zaraz po tym jak usiedliśmy przy stoliku i dostaliśmy kawę, powróciło to okropne pytanie.
-To jak? Może teraz powiesz mi co się stało?
-Nie rozumiem o czym mówisz. – powiedziałam szybko i wzięłam łyk kawy. Uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie moją starą rozmowę z Diego.
-Clari… proszę. Nie pytam ze złośliwości. Może mogę ci jakoś pomóc…
-Pomogłeś mi już wystarczająco. Wręcz aż za dużo. Nie masz pojęcia jak wdzięczna ci jestem. Więcej zrobić się nie da.
-Ale na pewno…
-Diego, proszę. Są sprawy, których nie da się już odwrócić. Można je tylko zaakceptować. I to właśnie musze zrobić, mimo, że jest to ciężkie.
-Rozumiem. Ale wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda?
-Wiem. Ty również. A właśnie. – klasnęłam ochoczo w dłonie. – Mogłeś się w końcu wyspać?
-Tak. – roześmiał się. – Kiedy przyszedłem Maria spała. Może się zmęczyła ciągłym gadaniem, kto wie? Swoją drogą… powiedz mi prawdę, dobrze?
-O co chodzi?
-Maria… powiedziała, że jest moją dziewczyną. Ja wyjechałem niedawno do Buenos Aires, a ona została. To prawda?
-Lekarz powiedział, ze nie wolno ci nic mówić. Musisz sobie wszystko sam przypomnieć.
-Oj no błagam, skoro ona już zaczęła mówić, to chcę wiedzieć.
-Ale czym więcej będziesz wiedział, tym bardziej zagubiony będziesz się czuł. Dajmy sobie spokój.
-Chodzi o to, że widzę ją i… nic nie czuję, rozumiesz? A z tego co wiem to amnezja działa na mózg, nie na serce. Mylę się? I nie wiem, nie potrafię nawet w najmniejszym stopniu przypomnieć sobie tego co było między nami. Co więcej, wydaje mi się, że po prostu kocham kogoś innego. – spojrzał mi prosto w oczy, wiec szybko spuściłam wzrok i zakaszlałam. – Co jest? Zakrztusiłaś się? Pójdę po wodę. – już wstawał od stołu kiedy zatrzymałam go.
-Nie! Już jest dobrze. – usiadł z powrotem.
-Na pewno?
-Tak. Posłuchaj mnie. Zadajesz mi niezręczne pytania. Mówiłam ci, lekarz nie pozwolił mi nic mówić. Z resztą to twoja dziewczyna, powinieneś jej ufać,  a nie pytać mnie o to.
-Niby tak. Ale… coś mi nie pozwala jej ufać. Nie oceniaj mnie, sam tego nie rozumiem.
-Nie oceniam cię. Nie o to mi chodzi. Po prostu… - zamilkłam. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że za oknem stoi młody chłopak przyglądając mi się. Był szczupły i miał rude włosy. Ubrany był w niestarannie założoną białą koszulę i czarne spodnie. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę, po czym z jego ust wyczytałam jedno słowo, które już nie pozostawiało mi wątpliwości. „Clarita”.
-Nacho. – powiedziałam cicho.
-Kto to jest? Jaki Nacho? – dopytywał patrząc na chłopca, lecz ja nie odpowiedziałam. Nacho praktycznie wbiegł do kawiarni. Wstałam na jego widok. To był on, mój mały braciszek… już nie taki mały.
-Nachito. – powiedziałam, a on podszedł do mnie i nic nie mówiąc przytulił mnie. Po chwili puścił mnie i popatrzył mi w oczy.
-Czyli Agus mówił prawdę. Naprawdę żyjesz. – mówił wzruszony.
-Cześć. – przerwał Diego, który wciąż siedział na krześle przyglądając się nam. – Jestem Diego. – podał mu dłoń, a mój brat odwzajemni uścisk.
-Nacho.
-Nietypowe imię. – zmierzył chłopaka wzrokiem.
-Bo na imię mam Ignacio. Ale nie przepadam za tym imieniem. Jestem bratem Clari.
-Aaaa… - odetchnął. – Dobrze, to ja już może pójdę, zostawię was samych. – zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek, Diego duszkiem wypił całą kawę po czym wstał od stołu. – Zostawiam ci pieniądze za kawę, ok?
-Daj spokój…
-Nie dam spokoju. Jestem dżentelmenem. – wtedy dał mi lekkiego całusa w policzek i wyszedł z kawiarni bez słowa.
-Twój chłopak? – zapytał mnie Nacho, po tym jak już usiedliśmy do stolika.
-Poważnie? A widziałeś może mój outfit? – zapytałam sarkastycznie.
-Tak, po prostu ciężko mi w to uwierzyć. Widziałem się wczoraj wieczorem z Agusem i powiedział mi wszystko. Że spotkał cię w… klasztorze. Jako zakonnice. Że żyjesz. I powiedzieć ci szczerze? Nie uwierzyłem mu ani na słowo. Pokłóciliśmy się dosyć mocno, więc dał i adres żebym sam poszedł się przekonać ale po drodze cię zobaczyłem i… Clari, dlaczego to zrobiłaś?
-Ja… musiałam. Dobrze wiesz jak było w domu. Nie wytrzymałam. Nawet u siebie nie mogłam być sobą.
-Wiem, ale to przecież nie powód by udawać martwą.
-Nie udawałam martwej. Po prostu uciekłam.
-Nie mogliśmy cię znaleźć, rodzice stracili zmysły szukając się, aż w końcu…
-Nie kontynuuj. Już wczoraj Agustin był tak życzliwy, że w bardzo miły sposób powiedział mi o śmierci rodziców. – powiedziałam łamiącym się głosem. Czułam, że zaraz się rozpłaczę.
-CO? – krzyknął zdziwiony, a wszyscy pozostali klienci kawiarni spojrzeli na nas przerażeni. – Czy jego porąbało?! Typ jest chory psychicznie!
-Co masz na myśli?
-Mama jest w Rosario cała i zdrowa, a tata ma zlecenie w Chile, więc wyjechał na parę tygodni, ale jedno jest pewne. Wcale im się do śmierci nie spieszy. Chciałem powiedzieć, że w końcu stracili nadzieję na to, że wciąż żyjesz. – wmurowało mnie. Jak Agustin śmiał mnie tak okłamać? Jak bardzo głupim trzeba być? Jak można wymyślać tak okropne rzeczy? Bardzo ciężko przeżyła to co mi powiedział, a teraz nagle się okazuje, że to podłe kłamstwo.
-Co za… ugh!
-Nie przejmuj się Clari. Najważniejsze, że nic im nie jest. I tobie również. Tęskniłem, wiesz?
-Ja też tęskniłam. I to bardzo.

Dwie godziny później ponownie była w drodze do mieszkania Diego. Byłam mu winna wyjaśnienia. Miałam wrażenie, że źle się poczuł przez to, że przez chwilę przestałam zwracać na niego uwagę i zajęłam się Nacho.
Kiedy dotarłam do budynku w którym mieszkał Diego rozpoczęłam swoja wyprawę na czwarte piętro. Ku nieszczęściu nie było tu windy. Ku mojemu szczęściu gdy dotarłam na pierwsze piętro, spotkałam cel mojej podróży. Diego schodził szybko po schodach i nie zdążył zauważyć mnie na czas przez co wpadł na mnie. Poślizgnęłam się i gdy już myślałam, że powrócę na parter w bolesny sposób, złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie.
-Wszystko okej? – powiedział cicho, uspokajając oddech. Ja również byłam przerażona, więc chwilę odczekałam próbując ustawić sobie w głowie po kolei co się właśnie stało, po czym przytaknęłam i odsunęłam się.
-Pytanie brzmi czy z tobą wszystko dobrze? Wydajesz się nabuzowany.
-Tak. Tylko się trochę zdenerwowałem. Przecież ona nie zamyka jadaczki, tak się żyć nie da. Ale nieważne. Tym się nie przejmuj. Co tu robisz?
-Wpadłam tylko na chwilę. Chciałam cię przeprosić za to, że tak dziś wyszło z tym spotkaniem.
-Nie przejmuj się. Twój brat przyszedł i chyba dawno się nie widzieliście z tego co wnioskuję.
-Tak, bardzo długo. Nawet nie masz pojęcia ile. Nacho zawsze był moim małym braciszkiem i teraz gdy go spotkałam… tak bardzo się zmienił fizycznie, ale w środku to wciąż on.
-Mhm. Wiesz co? Zanim powiedział, że jest twoim bratem trochę się przestraszyłem. – zbliżył się odrobinę.
-Czego? Jak na mój gust nie wygląda ani trochę groźnie. – powiedziałam zaskoczona jego słowami.
-Nie w ten deseń. Po prostu tak emocjonalnie zareagowałaś na jego widok… nawet odrobinę zrobiłem się zazdrosny. – przybliżył się jeszcze trochę.
-Diego… - czułam jak moje policzki spieka rumieniec.
-No co? Ludzie z amnezją też mają uczucia, wiesz o tym? Zakonnice chyba też… czy się mylę?
-Diego… nie…
-Diegi, misiak, poczekaj chwilę… - usłyszeliśmy ten irytujący głos dochodzący ze schodów. Maria szła do nas. Diego szybko odskoczył do tyłu. W przeciągu pięciu sekund dziewczyna już stała wlepiona w Diego. – No przepraszam. Serioursly. Ja wiem, ze dużo gadam, no ale taka jestem. Już tego nie pamiętasz, ale kiedyś to lubiłeś.
-Poważnie? – wypaliłam jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Nic bardziej absurdalnego chyba wymyślić nie mogła. – No tak… ja już sobie lepiej pójdę. Do zobaczenia. – powiedziałam i jak najszybciej udałam się na parter. Intuicja jednak podpowiadała mi, żebym na tym parterze została. Przez echo perfekcyjnie słyszałam ich rozmowę.
-To jak Diegi? Dasz mi jeszcze szansę?
-Jasne, że tak. Ja też nie powinienem reagować w ten sposób. Przepraszam. – odrzekł skruszony.
-To świetnie. Wróć już do środka. Zamówimy chińszczyznę, okejki? Ja jeszcze pójdę na dwór zapalić i wracam. – usłyszałam jeszcze odgłos całusa i kroki. Diego na górę, a Maria na dół. Z impetem ruszyłam ku drzwiom by mnie nie zauważyła, lecz nie udało się.
-E e e… e. – odwróciłam się powoli słysząc ją. – Czy ty myślisz, ze ja jestem stupid?
-Co? – uniosłam brwi.
-Ugh, czy myślisz, ze jestem głupia? Dobrze wiedziałam, że tu jesteś i podsłuchujesz.
-Nie podsłuchiwałam. – zaprzeczyłam natychmiastowo, mimo iż miała rację.
-Oj daj sobie spokój sister. I to nie jedyne co wiem. Słyszałam też twoją rozmowę z Diegim.
-Ja…
-Posłuchaj mnie maleńka, on jest mój. Zapisz to sobie gdzieś, w jakiejś Biblii czy czego ty tam używasz. W sumie wisi mi to. Najważniejsze, że żadna źle ubrana lasia nie będzie mi podbijać do chłopaka. Oddal się od niego. Nie chcę cie tu więcej widzieć, ani nigdzie w jego pobliżu.
-Dobra, czyli rozmawiamy w ten sposób. – wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się. – Teraz ty posłuchasz mnie. Nie będziesz mi dyktować co mam robić, a czego nie! Szczególnie, że jesteś jedną wielka oszustką. Wiem ile Diego się prze ciebie nacierpiał. Nie pozwolę by teraz się to powtórzyło. Nie odzyskasz go. On w końcu odzyska pamięć, nie pomyślałaś? A ja zamierzam mu w tym pomóc najlepiej jak mogę. Wiesz dlaczego? Bo jest dla mnie naprawdę ważny. Nie to co dla ciebie. Ty która chcesz go jedynie wykorzystać.
-Nie chcesz mieć we mnie wroga…
-Zastanów się czy ty chcesz mieć go we mnie. Z Bogiem. – powiedziałam zdenerwowana i wyszłam trzaskając za sobą drzwiami.

***

Patrzcie patrzie... ktoś nam się tu odamebia :O Wahtever JEST 23:33 WIĘC SIE WYROBIŁAM, AMEN. Nie będę się teraz rozpisywać bo jeszcze to przeciągnę plus jestem zmęczona podrywaniem argentyńczyka (co ze mną nie tak). Lepiej nie pytać, z Bogiem!
Pala

czwartek, 14 lipca 2016

ROZDZIAŁ 16

Patrzyłam z otwartymi ustami na Diego osaczonego przez nieznaną mi kobietę. Jego mina wcale nie różniła się zbytnio od mojej. Był zaskoczony tak samo jak ja. Z resztą co tu się dziwić – nawet jeśli ją znał to jej nie pamiętał.
-Przepraszam, ale… kim właściwie jesteś? – zapytał niepewnie i delikatnie odsunął ją od siebie.
-Misiu, to ja Maria. Twój dziubasek. Rozmawiałam z twoją mamą i powiedziała mi o twoim wypadku. Wsiadłam w pierwszy samolot który leciał do Buenos Aires żeby cie zobaczyć. – mówiła ze łzami w oczach. Ponownie wtuliła się w jego tors z całej siły. Diego wciąż nic nie rozumiał, ja czym bardziej. Natomiast gdy spojrzałam na Daniela już wiedziałam, że nie jest to dziewczyna z Alzhaimerem, która wymknęła się z sali. Znał ja. Nic nie mówił, jedynie obdarowywał ją kwaśnym spojrzeniem czekając, aż go zarejestruje. Niestety była ona zbyt zajęta moczeniem koszulki Diego.
-Ale ja… nie pamiętam… - dukał wciąż zszokowany.
-Wiem misiu. Ja wiem. Rozumiem. Ale spokojnie. Po to tu jestem. Pomogę ci, wszystko sobie przypomnisz. Obiecuję ci.
-Tak, umm… przepraszam? – wtrąciłam się. – Siostra Clara, miło mi. – Podałam dłoń danej „Marii”. Spojrzała na mnie zdziwiona. Chyba mnie też wcześniej nie zauważyła. Mimo, że najprawdopodobniej była bliską… bardzo bliską znajomą mojego przyjaciela, to czułam bijącą od niej złą energię. Miałam złe przeczucia co do tej dziewczyny.
-Pochwalony. Stało się coś? – zapytała zdziwiona. Gdzieś w głębi duszy poczułam silną potrzebę rękoczynu, lecz szybko to w sobie zwalczyłam i uśmiechnęłam się.
-Chciałam tylko powiedzieć, że Diego jest po wypadku, powinien odpoczywać, a pani go jakby odrobinę… ściska. W sensie dosyć mocno. Puść go suko bo ci pokaże moje eczon bim bam na twarzy. – mówiłam spokojnie.
-O Jezu! – odskoczyła od niego i wyprostowała jego koszulkę. – Przepraszam misiu. Całkowicie zapomniałam. Wszystko dobrze? – pytała z troską.
-Nic się nie stało. Posłuchaj… ja… no wiesz. Czuję się trochę zagubiony. Wczoraj się obudziłem i nie pamiętam nic z mojego życia, kim jestem. Mimo, że kompletnie cię nie znam – zaśmiał się nerwowo – to dziękuję ci, że przyjechałaś. I, że chcesz mi pomóc odzyskać pamięć. Tylko, chciałbym najpierw trochę odpocząć, położyć się, poukładać sobie co nieco w głowie, może być? – patrzyłam na jego twarz. Był tak bardzo zmieszany, przestraszony. Kimkolwiek ta Maria jest, swoim przyjazdem tylko namieszała mu w głowie.
-Wydaje mi się, że przeoczyłaś jeszcze jedną osobę w tym gronie. – powiedział cicho Dani. Dziewczyna odwróciła się do niego i zrobiła wielkie oczy.
-Ah, przepraszam… proszę księdza. Aż ta z nim źle było, że musieli księdza wzywać? – prawie krzyknęła krzywdząc moje uszy swoim głosem. Ten natomiast westchnął, zdjął swoje okulary i znudzony przetarł szkła o obrąbek swetra. Nastąpiło kilka sekund niezręcznej ciszy.
-O rzesz kurwa, Daniel?! – tym razem krzyknęła już na cały głos. Ludzie siedzący w poczekalni popatrzyli na nią jak na wariatkę… czyli słusznie można powiedzieć.
-Dziewczyno, ugryź się w język, jesteś w szpitalu i to obok duchownego i mniszki. – skarcił ją.
-Ja nie wierzę! Błagam powiedz, że to jakaś farsa i tylko przebierasz się za księdza! – ksiądz Daniel ubrał ponownie okulary i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-Dobra, ofiara wypadku jest zmęczona, tak? Może już chodźmy. – powiedział zirytowany, ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, a my za nim.

Około pół godziny później znajdowaliśmy się już w mieszkaniu Diego. Niewiele się tu zmieniło od mojej ostatniej wizyty, kiedy malowaliśmy ściany. Jedynie jest tu teraz trochę więcej mebli i panuje większy porządek. Usiadłam na kanapie, która stała w tym samym miejscu co poprzednio. Przed oczami pojawił mi się obraz tego niefortunnego poranka, kiedy obudziłam się obok Diego na podłodze przy tej kanapie. Mimo, że wtedy byłam przerażona to z dystansu czasu jest to zabawne.
Z zamyślenia wyrwał mnie ten sam irytujący głos co w szpitalu. W sypialni Diego, Maria usiłowała przekonać chłopaka by położył się do łóżka i odpoczywał, lecz on najwyraźniej nie odczuwał takiej potrzeby. O dziwo musiałam się zgodzić z dziewczyną. Powinien odpocząć.
Zbliżyłam się do drzwi sypialni i odrobinę je uchyliłam zaglądając do środka. Diego siedział na łóżku, a Maria stała przed nim wymachując rękoma, wciąż wymieniając powody dla których powinien odpoczywać. W niektórych kwestiach aż przesadzała. Naprzeciwko łóżka, przy ścianie stał ksiądz Daniel w swojej markowej pozie. W końcu zdecydowałam wejść do środka.
-Maria ma rację, powinieneś odpocząć jedzie przynajmniej jeden dzień. – powiedziałam przekraczając próg pokoju. Chłopak spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – To dla twojego dobra. Proszę, nie upieraj się. Przecież nic nie stracisz leżąc spokojnie jeszcze przez kilka godzin.
Westchnął.
-Dobrze. Ale tylko dlatego, że i tak średnio ogarniam o co chodzi w moim życiu i niekoniecznie wiem co mam robić. I głowa mnie zaczyna boleć. Ale w zamian mógłby mi ktoś odpowiedzieć na kilka pytań? – otrzepał poduszkę i położył się na łóżku niczym obrażone dziecko, które właśnie dostało szlaban.
-Może nie dziś. – wtrącił się Daniel, wyraźnie zmęczony. – Prześpij się, jutro pewnie już wszystko będziesz widział wyraźniej.
-No właśnie. Tak będzie lepiej. – dopowiedziała Maria. – W takim razie możecie już iść, a ja z nim zostanę. Będę się nim opiekować i dopilnuję żeby odpoczywał, okey?
-Mhm. W takim razie idziemy. Do zobaczenia Chachi. – podszedł do łóżka i uścisnął jego dłoń. – Maria.
-What?
-Chodź ze mną. Chcę jeszcze z tobą porozmawiać. – powiedział i wyszedł z pokoju. Nie chcąc zostawać sam na sam z Diego również wyszłam bez pożegnania. Wolałam uniknąć zbytnich pytań i komentarzy. Za mną wyszła i Maria za poleceniem Daniela.
-Co jest grane Daniel? – zapytała wypowiadając imię księdza z nieudanym amerykańskim akcentem.
-Mogę wiedzieć co ty tu robisz? – powiedział surowym tonem.
-Przecież sam kazałeś mi wyjść!
-Co robisz w Buenos Aires! Nie zgrywaj głupa. Chachi powiedział mi wszystko, jak wyglądał wasz związek, co mu zrobiłaś. Nie mam pojęcia jak się dowiedziałaś o jego wypadku, ale widzę, że wykorzystujesz jego amnezję na swoją korzyść!
Wtedy sobie przypomniałam. Diego kiedyś i mi o niej mówił. To ta dziewczyna, którą tak kochał, a ona go zdradzała. I teraz ma śmiałość przyjeżdżać i robić z siebie tą dobrą. Wiedziałam, że coś nią nie tak.
-Po pierwsze, dowiedziałam się o wypadku w pewnym sensie od ciebie. Zadzwoniłeś do matki Chachiego, ona powiedziała Lorenie, Lorena spotkała na mieście siostrę Blanki, wiec i Blanca się dowiedziała i powiedziała mi, proste.
-Bardzo proste, wszystko zrozumiałem, oprócz tej części skąd się tutaj wzięłaś.
-No spokojnie. Daj mi skończyć. Znasz mnie Dani. Nie jestem idealna. Nikt nie jest. Może i zdarzyło mi się skoczyć w bok na jakiejś imprezie ze dwa… trzy… czy tam czternaście razy. Ale to nieważne. Jeśli już to miałam jakiś powód, tak?
-Jak można mieć powód do zdrady?! – wypaliłam w ogóle nie myśląc wcześniej. – Przepraszam…
-Nic nie szkodzi sister. Nie pamiętam już jakie ale na sto pro jakieś miałam. Rozstaliśmy się bo Diegi się zezłościł ale wiecie co? Ja go dalej kocham. Tak wiec jak się dowiedziałam o wypadku to przyjechałam. Ludzie robią różne szaleństwa z miłości.
-Dziewczyno ty jesteś chora psychicznie. – podsumował ksiądz. W stu procentach się z nim zgadzałam. Ona powinna się leczyć.
-Ojeny, wy nic nie rozumiecie. Czaję, ze żyjecie jak w klatce, Bóg, Maryja i wszyscy święci no ale trochę świadomości o tym jak działa świat. Szczególnie twoja postawa Dani mnie zaskakuje. W końcu miałeś swoje lata brawury, nie? – mrugnęła i sprzedała mu kuksańca w ramię. On natomiast pozostał niewzruszony. Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę po czym odwrócił się i wyszedł. Ponownie nie chcąc zostawać sama wyszłam razem za nim. Obawiałam się trochę pozostawienia Diego na pastwę jego ex, ale gdybym została sytuacja zrobiłaby się już naprawdę niezręczna.

Po powrocie do klasztoru udałam się od razu do szkoły by przekazać wicedyrektor zwolnienie lekarskie Diego. W końcu bez pamięci nie mógł pracować, to by było raczej nielogiczne. W drzwiach spotkałam Roya, który jak zawsze z uśmiechem przywitał się. To zabawne, że jeden chłopak może wnieść do szkoły tyle słońca choćby jednym uśmiechem. Nie każdy to dobrze przyjął, ale z tego co wiem szybko znalazł sobie grupę przyjaciół w tym o dziwo Joaquina. Kolejny dowód na to, że jest on naprawdę niezwykły i nie zależy mu na popularności w szkole, a na zdrowych znajomościach.
Minęłam chłopaka i udałam się prosto do gabinetu Laury Sobrado. Zostawiłam to co powinnam i odeszłam. Nigdy nie przepadałam za tą kobietą. Była naprawdę zgorzkniała dla ludzi, zwierząt i praktycznie wszystkiego co się ruszało. Z tego co wiem nawet nie wierzy w Boga. Nie rozumiem matki przełożonej, dlaczego mianowała ją wicedyrektor tej szkoły.
Wychodząc z budynku ponownie spotkałam Roya. Siedział na schodach rozmawiając przez telefon. O dziwo wydawał mi się smutny. Pierwszy raz go widziałam jakby trochę przygnębionego. Postanowiłam poczekać aż skończy rozmowę. Długo to nie trwało bo już po kilku sekundach rozłączył się.
-Co się stało? Z takim wyrazem twarzy to cię jeszcze nie widziałam. – zaczepiłam go.
-To nic takiego. Po prostu tata miał mnie odebrać ze szkoły i miał mnie podwieźć na trening, ale coś mu wypadło i będzie później. Musze w takim razie poczekać i oczywiście przepadnie mi trening.
-Chciałabym ci pomóc ale nie jestem nawet w stanie zaoferować ci roweru bo go nie mam. – zaśmiał się z mojego żartu. – W takim razie skoro i tak musisz czekać, to zapraszam na mate.

-Słodzisz? – zapytałam chłopaka kiedy siadał przy stole w klasztornej kuchni. Już poprawił mu się humor. W sumie dużo nie było trzeba bo na jego twarzy znów zagościł uśmiech.
-Tak, nie lubię gorzkiego.
-To bardzo dobrze bo ja też. – zaśmiałam się i wsypałam dwie łyżeczki cukru do mate.
-Naprawdę? Już myślałem, że tylko ja jestem taki dziwny. Cała moja rodzina pije gorzką, a mi tak najprościej w świecie nie smakuje.
-Znam to uczucie. – podeszłam do stołu kładąc yerba przed chłopakiem. – Więc twój tata jest lekarzem, tak?
-Tak. Chirurgiem. Szczerze mówiąc nigdy mnie to szczególnie nie interesowało. Raczej nie patrzę szczególnie daleko w przyszłość ale jako lekarza to ja siebie nie widzę. Niestety mój tato… jest trochę natrętny jeśli chodzi o ten temat. Moja babcia też jest lekarką, ale ja się w to nie dam wkręcić, co to, to nie!
-I dobrze. Mam wrażenie, że się rozumiemy bardziej niż powinniśmy. Poważnie. Kiedyś miałam podobną sytuację. Moja rodzina zawsze mnie chciała wcisnąć akurat tam gdzie mi się nie spieszyło iść. Ale… w sumie wyszłam na swoje.
-Nie no… też myślę, że wyjdę. Tata jest uparty i surowy, ale mimo wszystko są i momenty gdy dogadujemy się naprawdę dobrze. Wiesz… to mój tata, kocham go. A mama na szczęście jest naprawdę wyrozumiała.
-Wyrozumiała? Czyli nie zawsze taki miły jesteś? – zaśmiałam się.
-Nie, nie o to chodzi. Po prostu jest najlepsza na świecie. Tak jak tata zawsze pracował by nas utrzymać to ona zawsze ze mną była.
-Rozumiem. – nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk rockowej piosenki. Okazało się, że to telefon Roya dzwonił.
-No proszę, to tata. – powiedział i odebrał. – Halo… już jesteś?... jestem w klasztorze… okej czekam na ciebie. – rozłączył się.
-Już przyjechał?
-Tak, jednak udało mu się wyjść trochę wcześniej.
-To świetnie. Odprowadzę cię. Ale musisz częściej wpadać, naprawdę przyjemnie się z tobą rozmawia. – wstaliśmy od stołu i udaliśmy się do wyjścia. Kiedy przekroczyliśmy próg odwróciłam się by zamknąć za sobą drzwi.
-O, idzie tu. – usłyszałam głos Roya i gdy już zamknęłam drzwi ujrzałam przed sobą Agusa, mojego brata.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Tyle oddechów udało mi się wziąć, po tym zaczęłam już czuć jak moja twarz staje się wręcz biała. Wiedziałam, że jest w Buenos Aires, widziałam go przecież kilka dni wcześniej, ale teraz i on wie, że jestem tutaj. Stał przede mną patrząc mi w oczy tak samo przerażony jak i ja.
-M… Maria… - wydukał.
-Agustin. – odpowiedziałam, starając się by brzmiało to pewnie i odważnie, ale wyszło jak zawsze.
-Nie, tato. To Clara. Ale.. zaraz, znacie się? – wtrącił się zdezorientowany Roy.
-Tak. Znamy się. – odpowiedział mu Agus nie odrywając ode mnie wzroku pełnego zdziwienia jak i złości. – Bardzo dobrze się znamy. Idź już do samochodu, my jeszcze zamienimy parę słów.
-Oka, tylko szybko, za chwilę mam trening. – rzucił i odszedł. Między mną, a bratem zapanowała niezręczna cisza. Wciąż mi się przyglądał, ja natomiast nie byłam już w stanie patrzeć mu w oczy i przeniosłam mój wzrok na posadzkę.
-Wiec jednak nie umarłaś. Tutaj się chowałaś przez te wszystkie lata.
-Tak. – odpowiedziałam, mimo, że to wcale nie było pytanie.
-Wiesz co? Jak tak teraz cię widzę, nie wiem czy nie lepsza by była pierwsza opcja.
-Daj sobie spokój. Nie miałam wyboru. Życie w tej waszej farsie wcale nie było najlepszą opcją, wiesz?
-Do tego jesteś cyniczna! Za kogo ty się uważasz? Za świętą? Oj nie, habit wcale cie taka nie czyni. Zostawiłaś nas wszystkich. Nie masz pojęcia co się działo po twoim zniknięciu! Tyle nieprzespanych nocy, poszukiwania, w końcu wszyscy myśleli, że zmarłaś! Ale nie, ty siedziałaś tutaj robiąc za aniołka.
-To wcale nie jest tak! Myślisz, że podjęłam decyzję tak z dnia na dzień? Przez głupi kaprys?
-Tak, dokładnie tak myślę! To teraz może coś do ciebie dotrze…
-Co masz na myśli?
-To, że ojciec szukając cię zginął w wypadku samochodowym, a mama kilka lat później przez depresję idiotko! – krzyknął, a ja straciłam oddech. Do moich oczu napłynęły łzy.
-Kłamiesz! Nie wierzę ci! – odkrzyknęłam do niego.
-A nie? To zadzwoń do nich, na pewno odbiorą i z radości, że słyszą swoją marnotrawna córeczkę wyskoczą z radości z trumny! – nagle rozległ się klakson z samochodu Agusa. To Roy wołał go. – Wiesz co? Mimo upływu lat wcale się nie zmieniłaś, ani trochę. Wciąż jesteś głupią gówniarą! – warknął i odszedł pozostawiając mnie w drzwiach. Zmieszaną. Zagubioną. Zniszczoną. Dokładnie taką jaka się pojawiłam w klasztorze po raz pierwszy. Patrzyłam jak samochód odjeżdża nie czując jak moje policzki zalewają się łzami.

Padłam na swoje łóżko zwijając się z bólu. Nie fizycznego, a psychicznego. Co jeśli Agustin mówił prawdę i mama i tata nie żyją? Przecież trzeba być prawdziwym kretynem, żeby kłamać co do takich rzeczy. Opuściłam ich, a teraz to już czas nie odzyskania. Ich nie ma. Odeszli już na zawsze. Nawet nie mam już szansy by ich przeprosić. Chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią o ścianę. Ból był nie do zniesienia. Rozsadzał mnie od środka. Krzyknęłam, próbując pozbyć się go ale było tylko gorzej. Znowu wtuliłam głowę w kołdrę szlochając. Czas płynął niesamowicie szybko, a ja wciąż nie mogłam się uspokoić. Mayi, Gaby jak i inne zakonnice próbowały mi pomóc ale każdą z nich prosiłam o wyjście. Potrzebowałam samotności. W pewnym momencie zaczęłam się czuć niesamowicie zmęczona. Podniosłam głowę by sprawdzić która godzina. Było już po dwudziestej pierwszej. O dziwo czułam się już trochę spokojniejsza, może to efekt odwodnienia ale miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Łzy znowu zaczęły cieknąć z moich oczu. To było silniejsze ode mnie. Nie byłam w stanie nad tym zapanować.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się ponownie.
-Dziewczyny, proszę, dajcie mi jeszcze chwilę. Czuję się… źle.
-Może i mam amnezję, ale jestem prawie pewny, że nie jestem dziewczyną. – usłyszałam znajomy, męski głos. Gwałtownie odwróciłam się. W drzwiach stał Diego. Przetarłam oczy z łez by upewnić się czy to nie zwidy.
-Diego, co ty tu robisz?
-Nieważne – machnął ręką. – Dlaczego płaczesz? – usiadł obok mnie na łóżku.
-Ja… ja… - jąkałam się. Nie mogłam się wysłowić. To było zbyt trudne. Nagle poczułam w ciele niesamowite ciepło. Przytulił mnie. To chyba jedyne i najlepsze co mógł zrobić. Potrzebowałam tego tak bardzo. Wtuliłam się w niego tak mocno, że najchętniej bym w niego wrosła i nie puszczała nigdy. On chyba również nie miał zamiaru mnie puszczać. Siedział obok i przytulał mnie. Po prostu był.

***

A tak wzruszająco na koniec :) Nie macie mojecia jak sie nagimnastykowałam z napisaniem tego. Mimo braku czasu, mimo lekkiego zawieszenia artystycznego, mimo problemów technicznych - udało sie. I w sumie jestem naprawdę dumna z tego rozdziału. Dopiero po skończeniu załapałam jakie to długie wyszło (to dobrze, nie?). I jeśli ktoś ma ochotę mnie zabić to moze w przyszłym tygodniu bo teraz wybieram się na wakacje i... no właśnie, tu przechodzimy do ogłoszeń parafialnych. W związku z tym, że w tym tygodniu mnie nie ma to następny rozdział będzie za 2 tygodnie. Cicho myślę też o ogólnych wrzucaniu rozdziałów w większym odstępie czasowym bo nie wyrabiam plus coraz mniej jestem w domu (tak jakby mam jakiś mały kawałek życia społecznego. Spokojnie, ja też jestem zaskoczona tym faktem). Jeżeli wy też korzystacie z wolnego czasu i gdzieś wyjeżdżacie to życzę wam dobrej zabawy i wypoczynku! Un besazoooou!
Pala

czwartek, 7 lipca 2016

ROZDZIAŁ 15

Ze strachu aż podskoczyłam. Hałas maszyn ustał, a kilka sekund później drzwi otworzyły się i na zewnątrz wybiegła niska postać w czarnej kominiarce. Minął mnie szybko i za chwilę zniknął za zakrętem. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to srebrny medalion zwisający z jego szyi na brązowym rzemyku. Patrzyłam jeszcze chwilę jak znika za zakrętem po czym się ocknęłam. Wbiegłam do środka z impetem trzaskając drzwiami. Nikogo nie zastałam na parterze, wiec wybiegłam po schodach na piętro. Tam natomiast mimo już mniejszej ilości osób panował dużo większy chaos niż poprzednio. Wszyscy krzyczeli, ktoś odszedł na bok rozmawiając również krzykliwie przez telefon. Ludzie stali w dwóch grupach. Przybliżyłam się do mniejszej. Dwóch mężczyzn trzymało faceta w kominiarce przy ścianie. Próbował się wyrwać. Ale co tu się stało? Skąd ten strzał? Zbliżyłam się i pociągnęłam za kominiarkę, ciekawość ze mną wygrała. Ujrzałam mężczyznę o czarnych długich włosach i ciemnej karnacji. Nie znałam go. On natomiast popatrzył tylko na mnie ze złością i zaczął wykrzykiwać niezrozumiałe dla mnie słowa.
-Siostro, proszę stad iść. Nie powinnaś tu być. – powiedział jeden z trzymających go robotników dociskając napastnika jeszcze bardziej do ściany.
-Ale co tu się…
-Proszę iść! – powiedział dużo pewniej, wręcz nakazując mi. – Policja i karetka już jadą, a może się tu zrobić nieciekawie! – odeszłam prędko. Karetka! Kto został postrzelony? Moje mięśnie się napięły w obawie. Powoli podeszłam do drugiej grupy ludzi. Było ich tam dużo więcej i nie mogłam nic zobaczyć. Jedynie między nogami mogłam dostrzec plamę krwi. W duszy modliłam się by nie stało się najgorsze. W końcu nie wytrzymałam. Zaczęłam przedzierać się między spoconymi robotnikami by dostrzec ofiarę. Kiedy po chwili walki o widok mogłam dostrzec obiekt zainteresowania wszystkich potwierdziło się najgorsze. W krwi leżał mężczyzna w średnim wieku, nieprzytomny, nie dający jakichkolwiek oznak życia. Ktoś próbował zatamować krew i reanimować lecz nic to nie dawało. Nie był on też jedyny. Obok leżał też Diego.
Na chwilę zatrzymał mi się oddech. Zamarłam. Nagle zebrały się we mnie wszystkie siły jakie miałam w  swoim ciele i wystrzeliłam z tłumu na kolana tuż obok niego odpychając wszystkich w około.
-Diego! Diego obudź się błagam! – krzyczałam ale on nie reagował. Potrząsałam go za ramiona i wciąż krzyczałam. Dlaczego on? Czym zawinił? Przecież to jedna z najlepszych osób jaką znam. A może to moja wina? Przecież nikt nie odpowiada za to co czuje? I po to się od niego odsunęłam, żeby wszystko wróciło do normy. W takim razie dlaczego? To pytanie ostatnio zadaję Bogu non stop. Tylko dlaczego nigdy nie dostaję odpowiedzi? Gdzie jest sprawiedliwość? Kto to wymyślił, żebym teraz płakała nad moim przyjacielem… nieprzytomnym… na granicy śmierci. A obok kolejna niewinna osoba.
Nagle ktoś podniósł mnie za ramiona i odsunął od Diego. Przetarłam oczy z łez i zobaczyłam, że był to ratownik medyczny. Czas jakby przyspieszył. Siedziałam na podłodze patrząc na to co się dzieje i nie myśląc już absolutnie nic. Sanitariusze przenieśli obydwóch mężczyzn na nosze i zanieśli ich do karetki. Część osób poszła za nimi, a część została. Policja obezwładniła przestępcę i jego również wyprowadziła. Dopiero gdy usłyszałam syrenę odjeżdżającej karetki ocknęłam się. Ten sam facet który trzymał wcześniej napastnika kucnął obok mnie i spojrzał z troską.
-Mówiłem, żeby siostra odeszła.
-Postrzelili mojego przyjaciela.
-Wiem, znam Diego. Rozmawiałem z nim po tym jak tu siostra wcześniej była i mówił, ze się przyjaźnicie. Dlatego nie chciałem, żebyś odeszła jak najszybciej. Tego lepiej nie widzieć. Jestem tu samochodem, mogę siostrę odwieźć do klasztoru.
-Nie. Znaczy… tak, ale nie do klasztoru. Mógłbyś mnie podwieźć do szpitala? Nie chcę go teraz zostawiać.
-Nie wiem czy to najlepszy pomysł…
-Proszę. – niski brunet spuścił na chwile głowę. Po chwili zrobił delikatny ruch głową oświadczając mi zgodę. Pomógł mi wstać i udaliśmy się do samochodu.
Po drodze zadzwoniłam do zakonu by powiadomić mniszki o tym co się stało. Powiedziałam też, że jadę do szpitala i mimo, ze matka przełożona nie była zbyt przychylna temu pomysłowi to i tak w końcu się zgodziła. W końcu wiedziała, że tak czy inaczej zrobię to co sobie ubzdurałam. Dowiedziałam się też jak nazywa się znajomy Diego. Nico.
Po dojeździe na miejsce wyskoczyłam z auta, podziękowałam i jak najszybciej udałam się do środka.
-Zaczekaj! – krzyknął za mną gdy byłam w połowie drogi do drzwi szpitala. – Skoro już tu jestem to też wolę się dowiedzieć co z Diego i Angelem. – podbiegł i wszedł do środka razem ze mną. Natychmiast udaliśmy się do recepcji. Szpital wyglądał jak każdy inny. Jasne, wręcz rażące po oczach kolory ścian. Zapchane poczekalnie do lekarza. Z daleka było słychać płacz dziecka. Niekoniecznie przyjemne miejsce. Z resztą jak szpital mógłby być przyjemny? Od zawsze kojarzy się z chorobami, cierpieniem i łzami. Gdyby ściany potrafiły pisać, prawdopodobnie z tego wszystkiego co widziały i słyszały, mogłyby napisać całkiem dobrą opowieść.
W recepcji siedziała starsza, przysadzista kobieta o skwaszonej minie. Popijała spokojnie kawę gdy pojawiliśmy się obok niej z hukiem, prawie doprowadzając ją do zawału. Tak przynajmniej ja bym zareagowała. Ona natomiast tylko lekko się zatrzęsła, wciąż zachowując kamienną twarz.
-Przepraszam, trafiło tu może przed chwilą dwóch rannych mężczyzn? – zapytałam drżącym głosem.
-Tak, dosłownie chwilę temu. Właśnie trwa reanimacja jednego z nich. – powiedziała kompletnie obojętnym i znudzonym głosem. Jak można być aż tak nieuczuciowym? Ja natomiast ponownie się zdenerwowałam. Co jeśli reanimują Diego i jego życie właśnie wisi na włosku? Nico najwyraźniej wyczytał z twarzy moje obawy i potarł moje ramie.
-Spokojnie, wątpię żeby chodziło o niego. Diego dostał w rękę, a że był na drabinie, od siły strzału upadł i stracił przytomność. Na pewno z tego wyjdzie, zaraz zapytamy lekarza. Natomiast Angel… - potarł dłonią po gęstej brodzie. – No nieciekawie to wyglądało.
-Widziałeś wszystko z bliska?
-Stałem między nimi. Równie dobrze kula mogła trafić we mnie.
-O Boże…
-To akurat najmniejszy problem bo nic mi nie jest. Proszę pani… - zwrócił się ponownie do recepcjonistki. – Gdzie ich znajdę?
-Oddział ratunkowy. – ponownie powiedziała kompletnie bez emocji i wzięła łyk gorącej kawy. Pewnie gorzkiej tak jak ona. Odeszliśmy wiec jak najszybciej i udaliśmy się tam gdzie nas pokierowała.
Kiedy po kilkukrotnym zagubieniu się trafiliśmy w końcu do oddziału ratunkowego na korytarzu spotkaliśmy jednego z lekarzy. Można powiedzieć, że od razu go osaczyliśmy.
-Przepraszam, wiem pan może co z rannym który tu trafił kilka minut temu? – lekarz spojrzał na nas lekko zmieszany i zasmucony. Westchnął głęboko.
-A z kim mam do czynienia? – zapytał.
-Jesteśmy jego przyjaciółmi. Byłem też świadkiem.
-Dobrze, bardzo przykro jest mi to mówić, ale właśnie zakończyła się akcja reanimacyjna. – lekarz mówił powoli i niepewnie. Widać było, że coś jest nie tak. – Nie udana. Straciliśmy go.
Ziemia pod nogami mi się rozsunęła i wpadłam w przepaść. A przynajmniej tak by się stało gdyby to był sen albo film science-fiction. Niestety – wszystko działo się naprawdę. Jednak przypomniałam sobie o tym co powiedział mi wcześniej Nico.
-Zaraz, ale który postrzelony? Ten młodszy czy starszy? – zapytałam jakby wyrwana nagle z amoku.
-No… no… starszy. Młodszy pacjent jest w dużo lepszym stanie. Ja nie prowadzę jego badań. Wiem tylko, że aktualnie nie można do niego wejść i do jutra nie ma za bardzo na co liczyć. – odetchnęłam. Z Diego wszystko w porządku. Będzie żył. Jeszcze zobaczę jego zaraźliwy uśmiech i usłyszę zabawny akcent. Wszystko wróci do normy.
-Nico! – pisnęłam z ulgi i odwróciłam się do niego. Jego twarz natomiast była całkiem blada. No tak. Angel. Najwyraźniej znali się już dłuższy czas. – Przykro mi. – powiedziałam ze skruchą w przeciwności do tej staruchy z menopauzą w recepcji. Pomogłam mu usiąść na krześle, a doktor przyniósł mu szklankę wody. Kiedy już miał odejść, zatrzymałam go jeszcze na chwilę.
-Doktorze, czy na pewno nie będzie można zobaczyć Diego wcześniej?
-Szans nie ma. Aktualnie zagrożenia życia nie ma ale pacjent wciąż jest nieprzytomny. Niech siostra lepiej idzie do domu.
-Nie! Ja… ja wolę poczekać. Choćby całą noc.
Tak wiec zrobiłam. Całą noc spędziłam na szpitalnym korytarzu. Na początku towarzyszył mi Nicolas, lecz nie długo. Wciąż był zszokowany śmiercią swojego przyjaciela, więc postanowił wrócić do domu by odpocząć. Zobowiązał się też powiadomić rodzinę Angela o jego śmierci w jakiś delikatny sposób… o ile taki istnieje. Nie ważne jakby to owijać w bawełnę – i tak zaboli, nie ważne jak bardzo by się nie chciało by tak nie było.
W międzyczasie pojawił się też Daniel. Po tym jak zakonnice powiedziały mu o tym co się stało, nawet nie zapytał w którym szpitalu jest i odjechał. Przez to trochę to trwało zanim tutaj dotarł. Był niesamowicie przestraszony, siostry trochę wyolbrzymiły wszystkie zdarzenia. Z tego co powiedziały wynikało, że Diego jest już jedną nogą po drugiej stronie. Kiedy opowiedziałam mu wszystko odetchnął z ulgą. Nie został też zbyt długo. Musiał załatwić parę spraw z policją przez ten napad w schronisku. To trochę bezsensowne, przecież to nie jego wina. Nie było go tam.
Gdy już odszedł zostałam sama na całą resztę nocy. Modliłam się. Chyba nawet więcej niż przez całe moje życie zakonne. Jak się czułam? Przygnębiona, zmartwiona i zmęczona. Te trzy przymiotniki idealnie mnie opisywały w tej sytuacji. Mogłabym też dodać wrak człowieka. Już nie zadawałam pytań Bogu. Wyczerpałam limit. Jedyne czego byłam pewna było to, że On się nim opiekuje. Mimo wszystko mnie słyszał. Nie odpowiadał, ale słyszał. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jest poza zagrożeniem życia? Z dwóch poszkodowanych to on ma szanse na dalsze życie. Pewnie dziękowałabym mu aż do rana gdyby nie to, że zasnęłam.
Obudziłam się gdy zaczynało świtać. Gdy otwarłam oczy ujrzałam przed sobą tego samego lekarza, który udzielił mi wczorajszego wieczoru informacji o Diego.
-Dzień dobry. – usłyszałam jego mocny meksykański akcent. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi przez nawał stresu i zdenerwowania. Doktor uśmiechał się do mnie serdecznie. To chyba dobrze wróżyło.
-Co się stało? – zapytałam zaspanym głosem. Podniosłam się i poprawiłam welon.
-Przepraszam, że siostrę budzę, ale dowiedziałem się, że już można wejść do pokoju pana Domingueza i pomyślałem, że chciałaby siostra go zobaczyć. – wręcz podskoczyłam do góry. Nareszcie. Opłacało się czekać.
-Ale że już? Gdzie? Jest tu gdzie wcześniej?
-Nie, przeniesiono go na inny oddział. Zaprowadzę.

Chwilę później wchodziłam już do Sali w której znajdował się Diego. Gdy go zobaczyłam, przez ułamek sekundy zamarłam. Wglądał jakby umarł. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że on tylko śpi. Za niedługo się obudzi i wszystko będzie jak dawniej. Usiadłam obok niego. Był taki blady. Bezbronny. Kto by pomyślał, że w tak podły sposób można zamienić dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę w niewinne dziecko, które śpi, czekając, aż przyjdzie po niego mama. Tak to przynajmniej wyglądało. Jego rodzina w Hiszpanii teraz penie myśli, że jest tutaj cały i zdrów. Spokojnie pracuje i buduje nowe, szczęśliwe życie. Chyba, że ksiądz Daniel powiadomił ich o tym co się stało. To by było prawidłowe. J bym tak zrobiła.
Głowa Diego była owinięta opatrunkiem. Zaczęłam się zastanawiać co się w niej teraz dzieje. Może kompletnie stracił świadomość, a może wie, że tutaj jestem. Podobno ludzie w śpiączce słyszą gdy się do nich mówi, więc może i w tym przypadku tak jest. Dlaczego by nie spróbować?
-Diego… - powiedziałam na głos i poczułam się nieco dziwnie. Rozglądnęłam się w około by upewnić się, ze nikt na mnie nie patrzy ani mnie nie słucha, by nie zrobić z siebie idiotki. Jak zwykle okazało się to moimi fanaberiami. – Posłuchaj… przepraszam. – po moim policzku popłynęła pojedyncza łza, po czym dołączyły do niej inne. Słowa same płynęły tak jak i te łzy. – Ja widziałam… widziałam, że byłeś smutny. Ale ja naprawdę nie chciałam źle. Wręcz przeciwnie. Rozumiesz… ja jestem zakonnicą i to co się działo przysporzyłoby problemów mi jak i tobie. Czuję się trochę winna. Może jakbym nie potraktowała cię, aż tak chamsko to nie spędzałbyś w schronisku każdego możliwego momentu, a teraz wszystko byłoby dobrze. Naprawdę przepraszam… - spuściłam głowę w dół.
-Ale za co? – zamarłam. Powoli podniosłam głowę. Diego leżał patrząc na mnie z zainteresowaniem.
-D….d….
-Cześć śliczna. – uśmiechnął się do mnie tak jak zawsze to robił. Moja dusza podskoczyła i zrobiła trzy salta w powietrzu.
-Diego! – krzyknęłam z radością i przybliżyłam się, kładąc dłoń na jego policzku. – Jak dobrze, że się obudziłeś!
-Tak… tylko… może mi pani powiedzieć co się w ogóle stało?
-Pani? – zaśmiałam się. Nawet po wypadku humor go nie opuszcza.
-Aaa… no tak, możemy przejść na „ty”. Tylko jak się nazywasz?
Po raz trzeci tego dnia – zamarłam.

Ponownie siadałam na niekoniecznie wygodnym krześle w poczekalni przed salą w której leżał Diego. Po tym jak wczoraj się obudził, okazało się, że upadając z drabiny zbyt mocno uderzył w głowę, co poskutkowało amnezją. Według lekarzy jest to amnezja temporalna… miejmy nadzieję, że mają rację. Dawno nie byłam tak przestraszona jak w momencie gdy mnie nie poznał. Powiedzieli mi, że to normalne, że takie rzeczy się zdarzają. Normalne jest, że człowiek nagle zapomina o tym kim jest?
Kolejnej nocy nie spędziłam już w szpitalu. Lekarze mnie przekonali, żebym poszła do klasztoru odpocząć. Uległam, moje zmęczenie dawało się we znaki. Z resztą Diego był w dobrych rękach.
Dzisiaj już wypuszczają go ze szpitala. Uznali, że dalsza obserwacja jest zbędna. Przyszłam go odebrać razem z księdzem Danielem.  Dużo czasu na niewygodnych krzesłach nie spędziliśmy bo dosłownie kilka sekund po naszym przyjściu z Sali wyszła pielęgniarka mówiąc,  że możemy wejść.
I znowu go zobaczyłam. Siedział na kozetce już w swoich normalnych ubraniach. Pielęgniarka odwijała opatrunek z jego głowy. Na czole ujrzałam lekkie, już podgojone zadrapania. Uśmiechnął się na nasz widok.
-Cześć. – powiedział wesoło.
-Chachi… - Daniel powiedział błagalnie i poklepał go po ramieniu. – Jak się masz? Ja jestem Daniel. Twój przyjaciel.
-No to ten… miło cię poznać. A mam się… powiedzmy, ze dobrze. Tak z założenia. Bo tak trochę dziwnie mi z faktem, że niekoniecznie wiem co się dzieje, kim jestem, co się stało no i właśnie… mówisz mi o przyjaźni, a ja kompletnie cię nie znam.
-Przepraszam… - zmieszał się ksiądz.
-Nie, w życiu! Nie przepraszaj. Przecież nic złego nie zrobiłeś. To przecież ja cię nie pamiętam. Daj chwilkę, zrobię małą przypominajkę. Ja jestem Diego, tak? Ty jesteś Daniel. A ja śliczność za tobą? Nie pamiętam czy mówiłaś mi swoje imię. – wychylił się i spojrzał na mnie przez co zarumieniłam się.
-To jest Clara. Siostra Clara. – powiedział poważnym tonem. Chyba miał nadzieję na to, że mając amnezję ludzie się zmieniają. Najwyraźniej tak nie jest. Diego to wciąż Diego. – Jest zakonnicą i też się przyjaźnicie…
-Proszę księdza – przerwała mu pielęgniarka. – Może wystarczy? Pan Dominguez jest teraz bardzo zmieszany przez amnezje i nie powinien otrzymywać zbyt wielu informacji. Każdy choćby szczegół jego życia może być uderzeniem. Lepiej żeby wszystko po kolei sam sobie przypominał.
-Rozumiem, przepraszam. No to idziemy? Pomóc ci wstać? – zapytał z troską.
-Nie, dzięki. Może nic nie pamiętam ale chodzić umiem bez zarzutu. – zaśmiał się i wstał żwawo z kozetki. – Prowadźcie proszę.
Wyszliśmy z Sali i udaliśmy się do wyjścia ze szpitala. Nikt nic nie mówił. Ukradkiem spojrzałam na swojego przyjaciela. Był uśmiechnięty jak zawsze. Pierwszy raz od ostatnich ciężkich godzin doszłam do wniosku, ze wszystko może naprawdę wrócić do normy. Że on zawsze będzie sobą.
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś krzyknął imię „Diego”. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani. Może chodziło o kogoś innego. Za chwilę powtórzyło się wołanie, tym razem głośniejsze i brzmiało ono „Chachi”. Już nie było wątpliwości o kogo chodzi. Ujrzeliśmy biegnącą w naszą stronę niską kobietę o kruczoczarnych włosach z równo ściętą grzywką o irytującym głosie. Staliśmy wryci nie wiedząc kim jest ta dziewczyna i czego chce. Kiedy już do nas dobiegła rzuciła się w ramiona zdziwionemu Diego.
-Kochanie, tak bardzo się martwiłam!

***

Dowaliłam? Spoko spoko, tylko sie rozkręcam. Lowjuol <3
Pala